my heaven of books

czwartek, 26 grudnia 2013

Stosik #12/2013

Witajcie! Dzisiaj, w drugi dzień świąt przychodzę do Was z długo wyczekiwanym stosikiem, a raczej stosami. Poprzednie pokazywałam prawie przez 3 miesiące temu, a przez ten czas moją biblioteczkę zasiliły wspaniałe lektury. :)

Na pierwszy rzut idą egzemplarze recenzenckie:

1. Megan McDonald - Klub siostrzyczek. Zasada trzech - od wyd. Egmont (RECENZJA)
2. Megan McDonald - Klub siostrzyczek. Prawo serii. - j.w (RECENZJA)
3. Ewa Nowak - Mój Adam - j.w (RECENZJA)
4. Hanna Maria Janina Kasperska - Przetrwać w czasie - od wyd. Novae Res (RECENZJA)
5. Agnieszka Lingas-Łoniewska - Obrońca nocy - j.w (RECENZJA)
6. Sylvia Day - Rozkosze nocy - od wyd. Akurat (RECENZJA)
7. Dee Shulman - Gorączka 2 - od wyd. Egmont (RECENZJA)
7. H.J Rahlens - Nieskończoność - j.w (RECENZJA)
8. Eve Edwards - Demony miłości - j.w

 9. Abigail Gibbs - Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem - od. wyd. Muza (RECENZJA)
10. Mira Grant - Przegląd Końca Świata II. Deadline - od wyd. SQN (RECENZJA)
11. Katarzyna Michalak - Gra o Ferrin - od wyd. Literackiego (RECENZJA)
12. Elizabeth Massie, Michael Hirst - Dynastia Tudorów. Bądź wola twoja - od wyd. Mira (RECENZJA)
13. Jason Mott - Przywróceni - j.w (RECENZJA)
14. Krzysztof Piskorski - Cienioryt - od wyd. Literackiego (RECENZJA)

Stosik z biblioteki:
W tym stosie zabrakło kilku tytułów, bo w końcu musiałam je zwrócić, więc jest niepełny. :)
15. Carrie Jones - Oczarowanie - wyd. Bukowy Las
16. Melissa de la Cruz - Błękitnokrwiści tom II. Maskarada - wyd. Jaguar (RECENZJA)
17. Melissa de la Cruz - Błękitnokrwiści tom III. Objawienie - j.w
18. Scott Westerfeld - Śliczni - wyd. Egmont 
19. Katrin Lankers - Spojrzenie elfa - wyd. Dreams

Czas na ostatni, chyba mój ulubiony stos. Wciąż czekam na jedną przesyłkę z wymiany.
20. Gail Carriger - Bezduszna - wyd. Prószyński i S-ka - z wymiany na LC
21. Ally Condie - Dobrani - j.w - z wymiany na LX
22. Patricia Briggs - Zew księżyca - wyd. Fabryka słów - z wymiany na LC, jestem w trakcie czytania i jest cudownie. :)
23. Eva Voller - Magiczna Gondola - wyd. Egmont - wymiana na LC
24. Cassandra Clare - Mechaniczny Anioł - wyd. Mag - prezent od kochanej siostry, niedługo sprawiam sobie drugą, oraz trzecią część i biorę się za czytanie.
25. Anne Bishop - Pisane szkarłatem - wyd. Initium - prezent od mamy

Standardowe pytanie: czytaliście coś? Co polecacie, a co odradzacie?

środa, 25 grudnia 2013

Veronica Rossi - Przez burze ognia

Przez burze ognia - Veronica Rossi 
Autor: Veronica Rossi
Tytuł: Przez burze ognia
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive
Liczba stron: 368
Moja ocena: 9/10

ROZDZIELIŁ ICH ŚWIAT
POŁĄCZYŁO PRZEZNACZENIE
Siedemnastoletnia Aria, główna bohaterka książki "Przez burze ognia" mieszka w Reverie, technologicznie rozwiniętej Kapsule, gdzie ludzie są bezpieczni z dala od śmiercionośnego eteru. Podobnie jak inni mieszkańcy Kapsuły Aria egzystuje na dwóch przestrzeniach, tej rzeczywistej, przedstawionej w odrzucający, nijaki sposób oraz tej wirtualnej, w której istnieją tzw. "Sfery". Sfery to miejsca, które dostarczają mieszkańcom Kapsuł rozrywkę, a przede wszystkim są całkowicie nieszkodliwe.

Jedno wydarzenie zmienia dotychczas spokojne i wolne od niebezpieczeństw życie nastolatki. Z osobistych pobudek udaje się tam, gdzie nie powinna z nieodpowiednimi osobami. Tereny, na które zapuszczają się nastolatkowie się zakazane. Ten nieodpowiedzialny wybryk odbija się na dalszych przygodach naszej bohaterki, Arii, która ląduje w miejscu, gdzie jej szanse na przeżycie są bliskie zeru.
Aria bowiem zostaje wyrzucona do Umieralni, w której można, jak mawiają, zginąć na milion sposobów.
Zbiegiem okoliczności dziewczyna poznaje Wykluczonego, Dzikusa, którego się boi, a jednak mimo to ich drogi nieodwracalnie się krzyżują...
„Dla tych, których kochamy, potrafimy być najokrutniejsi.”
Antyutopijna wizja świata stworzona przez Veronicę Rossi jest po prostu zachwycająca, dopracowana w każdym calu, a także w dziwny sposób pociągająca. Autorka sprawiła, iż otaczająca mnie rzeczywistość wydawała się nie mieć znaczenia w obliczu śmiercionośnego eteru czyhającego na bohaterów, wydającego się prawie obserwować ich zmagania, walkę o przeżycie. Ponadto Rossi jest bardzo oddana temu, co stworzyła i widać, iż zostało to dokładnie przemyślane i skonstruowane. Wykluczeni, Osadnicy, Kapsuły, Sfery, burze eterowe... to tylko namiastka tego, co możemy w tej historii odnaleźć. W powieści tej mamy do czynienia z czymś nowym i oryginalnym, a podczas lektury z pewnością nie nawiedzi Was to uporczywe uczucie mówiące, iż to wszystko już było.

Dystopie w połączeniu z wątkiem miłosnym potrafią uprzyjemnić czas, ale coraz częściej nie jest to dla mnie wystarczające. Im więcej książek z tego gatunku czytam, tym coraz trudniej mnie zadowolić. Rossi udało się to nawet z nawiązką. Przede wszystkim autorka nie skupiła się tylko i wyłącznie na romansie, ale także i potrafiła świetnie odzwierciedlić trudy przetrwania w strasznej rzeczywistości. Obserwując zmagania Arii byłam zmuszona do zastanowienia się, co ja bym zrobiła będąc na jej miejscu. Główna bohaterka zostaje wyrzucona w miejsce, które dotychczas było jej znane tylko z przerażających opowieści, a mimo to wola walki, która się w niej tliła jest ukazana w oszałamiająco dobry sposób. "Przez burze ognia" pokazuje do czego człowiek jest zdolny, w obliczu niebezpieczeństwa i jak silna wola walki w ostatecznym rozrachunku okazuje się przydatna.

Zanim napomknę o romansie, chciałabym też wspomnieć o kreacji bohaterów, bo zdecydowanie zasługuje ona na uznanie. Coraz częściej odkrywam, iż powieści z góry skierowane do młodzieży nie zadowalają pod względem różnorodności postaci. Jeden charakter wygląda jak kalka drugiego. Nie obawiajcie się, w książce Rossi tego nie znajdziecie. Aria, ma ogromną wolę walki, nie poddaje się nawet, gdy staje w obliczu nowej rzeczywistości. Stara się sobie radzić z różnymi efektami. Ale właśnie na tym polega życie, prawda? By po porażce wstać, pozbierać się i próbować dalej, bo jako ludzie popełniamy błędy. Autorka w swoją historię tchnęła realność, nie czyniąc swoich bohaterów wyidealizowanych. Szczególnie interesującą osobowością okazał się dla mnie Perry, który wydaje się mieć dwie sprzeczne natury, z czego do jednej, tej wrażliwszej nie chce się przyznać. Ciekawym doświadczeniem jest obserwowanie, jak jego emocjonalna zbroja kruszy się rozdział po rozdziale. Moją sympatię zaskarbił sobie też Roar, niezwykle interesująca postać, jestem bardzo ciekawa w jaką stronę Rossi pociągnie ten wątek.

Kolejnym plusem tej powieści jest narracja. Veronica Rossi dobrze postąpiła pokazując wydarzenia z dwóch perspektyw - Arii, oraz Perry'ego, przy czym obie narracje są trzeciosobowe. Pozwoliło mi to na lepsze rozeznanie w historii, a autorce - na jeszcze lepsze jej rozwinięcie. Ponadto pisarka ma bardzo dobry warsztat pisarski, przez co jej dzieło czyta się bardzo płynnie, z niesłabnącym entuzjazmem i napięciem. Styl pisania w tej książce jest lekki, przystępny i nieskomplikowany, idealnie wpasował się w mój gust czytelniczy.

Można mówić, że "Przez burze ognia" to tylko kolejna dystopia o tym samym, co już było wałkowane milion razy. Jednak obiektywnie rzecz mówiąc wcale tak nie jest. Książka ta ma w sobie ogromny potencjał, jest pełna oryginalności, a sama autorka pokazuje, iż ma w zanadrzu jeszcze dużo wątków do rozwinięcia i pomysłów do wykorzystania. Poza tym klimat, który Veronica Rossi roztacza nad swoim dziełem jest po prostu intrygujący, przez co jestem szczerze ciekawa, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Mi nie pozostaje nic innego, jak sięgnięcie po kontynuację o tytule "Przez bezmiar nocy", a Was zachęcam do zapoznania się z pierwszą częścią.

CZYTAM FANTASTYKĘ, PARANORMAL ROMANCE.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Melissa de la Cruz - Maskarada

Maskarada - Melissa de la Cruz 
Autor: Melissa de la Cruz
Tytuł: Maskarada
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 317

Moja ocena: 6/10
Dawno temu, kiedy byłam w fazie czytania wszystkiego o wampirach sięgnęłam po znaną serię Melissy de la Cruz, Błękitnokrwistych. I choć pierwsza część średnio mi się podobała, to postanowiłam w końcu zapoznać się z kontynuacją o równie wdzięcznym tytule, co okładce. Mowa oczywiście o "Maskaradzie".

Na początku pragnę zaznaczyć, iż "Maskarada" podobała mi się znacznie bardziej niż pierwsza część. Było w niej po prostu więcej akcji i tajemnic, a to są dla mnie obowiązkowe rzeczy w fantastyce. Bez nich ani rusz. Wprawdzie i tutaj autorce znowu podwinęła się noga i nie uniknęła ona zbyt szczegółowych opisów strojów, a w szczególności ich metek, co jest naprawdę straszliwie irytujące. Rozumiem, że w ten sposób Cruz chciała podkreślić wyjątkowość błękitnokrwistych, ale doprawdy, nie popadajmy w przesadyzm. Skoro zaczęłam od wad, to od razu przejdę do kolejnej... jaką jest nieumiejętność budowania napięcia przez autorkę. Dosłownie. Dużo, dużo akcji, przyjemnie się czyta, ale nic poza tym. To nie jest jedna z tych serii, które się pochłania z wypiekami na twarzy.

Pomimo tego, że "Maskarada" obfituje w akcję, to naprawdę ciężko jest streścić w kilku zdaniach zarys fabuły. Naprawdę, coś takiego zdarza mi się pierwszy raz. Przede wszystkim na tylnej okładce książki jest za dużo opisu; komu chciałoby się to wszystko czytać? W każdym razie głównie akcja skupia się na poszukiwaniach dziadka Schuyler, podczas gdy równocześnie na Manhattanie trwają przygotowania do legendarnego balu, a nawet w szkole pojawia się nowy uczeń. Z czasem na jaw wychodzą coraz to nowsze intrygi, w które zamieszani są nasi mniej (lub bardziej) lubiani bohaterowie.

W serii Melissy de la Cruz nie znajdziemy wymiarowych, kolorowych i różnorodnych bohaterów. Nie da się ukryć, iż autorka nie bardzo wnikała w osobowości postaci, przez co wszyscy są do siebie bardzo podobni. Wykreowani bez emocji, na potrzebę tzw. "młodzieżówki". Ja poszukuję nieco więcej w książkach, więc mnie to nie zadowoliło. Wyróżnię jedynie Mimi, rozpuszczoną i bogatą nastolatkę, która ciekawie się wyróżnia na tle innych, bezosobowych bohaterów, w szczególności Schuyler.

Błękitnokrwiści to cykl będący (jak dla mnie) wampirzym odpowiednikiem Plotkary, która reprezentuje sobą bardzo żenujący poziom. Mamy bogatych nastolatków, którzy w wakacje robią takie rzeczy, które mogą robić tylko ci "bogaci", dużo akcji i w zasadzie to tyle, nic ambitnego, a mimo to, fajnie się ją czyta.  Ponadto "Masakrada" wypada znacznie lepiej w zestawieniu z pierwszą częścią.  
Błękitnokrwiści to przyjemny czasoumilacz, lekkie i nieskomplikowane czytadełko. Jeśli takie było zadanie tego cyklu, to zostało ono spełnione.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Urodzinowy post

 ... czyli trochę wspomnień i przyszłych planów

 http://data2.whicdn.com/images/91120135/large.jpg
Witajcie kochani! Dzisiaj, w ten piękny i zimowy dzień nie przychodzę do Was z recenzją, ale z czymś innym. Dla Was może ten dzień wydaje się taki, jak każdy inny, ale dla mnie jest wyjątkowy, bo dokładnie rok temu, 16 grudnia 2012 roku powstał mój blog, moje własne miejsce w sieci. Wtedy ukazała się też pierwsza recenzja, a raczej opinia, mimo to byłam wtedy dosłownie zachwycona, że udało mi się coś sklecić, co wtedy, w moim mniemaniu było niezłe. Pierwszą próbkę moich możliwości mogliście zobaczyć w recenzji "Delirium" Lauren Oliver (klikając na tytuł przeniesiecie się do niej, proszę bez śmiechu!:)). No, ale od początku.

Opowiem Wam dosyć śmieszną i teraz paradoksalną dla mnie historię. Będąc w podstawówce uporczywie trzymałam się myśli: "czytanie jest nudne" i pomimo przekonań mojej mamy, zdania nie zmieniłam. Do momentu... gdy nastał szał na sagę Zmierzch.  Przeczytałam, spodobało mi się i stwierdziłam, że chcę więcej. Później bodajże przeczytałam kilka części Pamiętników wampirów (było to jeszcze przed wyjściem serialu). I dalej poszło z górki. Sięgnęłam po Dary Anioła, których fanką jestem już od kilku lat, podobnie jest z Akademią Wampirów. Właśnie te serie pamiętam najlepiej, bo to one utwierdziły mnie w przekonaniu, że czytanie jest piękne, a fantastyka w połączeniu z romansem to coś genialnego. Oczywiście im dalej w las, tym coraz bardziej otwierałam się na inne gatunki i teraz mogę dumnie rzec, iż nie ograniczam się do fantasy.

A teraz czas na trochę liczb...
Przez cały rok odwiedziliście mnie prawie 30 000 tysięcy razy! Bloga zaobserwowało 206 osób, a komentarzy opublikowaliście 2260. Dziękuję!!!

A co teraz?
Przede wszystkim chciałabym bardziej rozbudować bloga, nie ograniczać się tylko do recenzji książek, a także od niedawna filmów i seriali. W planach mam rozpoczęcie cyklu postów (powiedzmy raz w tygodniu), w którym można byłoby podyskutować na dany temat. Co powiecie na współpracę z wydawnictwami? To bardzo gorący temat. ;) Myślę, że właśnie od tego zacznę w styczniu 2014 roku.

I w końcu (uff!) podsumowując: miałam swoje chwile zwątpienia, m.in po zmianie adresu, gdy na blogu dosłownie wiało pustką i straciłam wielu czytelników. Mimo to myślę, że było warto, a nazwa "mojeksiazkoweniebo" jest bardziej przystępna niż "destructionorsalvation".

Dziękuję Wam, moi drodzy czytelnicy, bo bez Was ten blog by nie istniał! A po Nowym Roku planuję zrobić jakiś konkursik, więc już zawczasu Was zapraszam.:)

Trzymajcie się ciepło!

sobota, 14 grudnia 2013

Dee Shulman - Gorączka 2


http://s.lubimyczytac.pl//upload/books/194000/194727/189537-352x500.jpgAutor: Dee Shulman
Tytuł: Gorączka 2
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 471
Moja ocena: 7/10
Kojarzycie książkę autorstwa Dee Shulman, "Gorączkę"? Nawet jeśli jej nie czytaliście, to na pewno pamiętacie jej piękną okładkę. Całkiem niedawno miałam okazję się z nią zapoznać i pomimo rozczarowania (połączonego z niedosytem) złożyło się tak, że kontynuacja wpadła w moje ręce. Gdy już trzymałam w swoich dłoniach "Gorączkę 2", pozachwycałam się jej świetną szatą graficzną, pełna pozytywnych przeczuć przystąpiłam do lektury.

Dla przypomnienia: w poprzednim tomie poznaliśmy Ewę, uczennicę ekskluzywnej szkoły z XXI wieku oraz Sethosa Leontisa, rzymskiego gladiatora. Tę dwójkę, kompletnie z innych epok połączyła miłość, której nie może przerwać nawet niebezpieczny wirus. Niestety, stan Ewy zaczyna się pogarszać, jej chłopak boi się o życie swojej dziewczyny, ponieważ żadne z nich nie ma odpowiedzi dotyczących tej tajemniczej choroby.

Choroby, która w zastraszającym tempie zaczyna zbierać swoje żniwa...

Zacznijmy od tego, iż w "Gorączce 2" mamy kilku głównych bohaterów. Oczywiście nadal prym wiodą Ewa i Seth, ale występują także poboczne postacie, których wątki również odgrywają istotną rolę, a wraz z postępem fabuły czytelnik odkrywa, iż wszystko łączy się w spójną całość. W każdym razie, autorka wprowadziła kilka ciekawych osobowości do swojego dzieła: Jennifer Linden oraz Nicka Mulldera, nieustępliwą dziennikarkę i równie nieustępliwego policjanta. Oboje stanowią interesujący duet. Oprócz tego nie zabrakło postaci, które poznaliśmy w poprzedniej części, Zackary'ego oraz Matthias'a.
Nie będę tutaj lukrować i słodzić, bo wprowadzenie kilku narratorów nie okazało się strzałem w dziesiątkę. Na początku pomysł ten bardzo mi się spodobał, ale i dalej w las, tym bardziej zaczął mnie nudzić. Bądźmy szczerzy, przy takiej objętości książki (prawie 500 stron) potrzeba czegoś więcej niż dużej ilości bohaterów, aby zaciekawić czytelnika. W efekcie otrzymałam prawdziwą huśtawkę w emocji. W jednej chwili książka całkowicie mnie pochłaniała i wciągała, tylko po to, aby zaraz zacząć mnie nudzić, przez co czytanie "Gorączki 2" okazywało się bardziej przykrym obowiązkiem niż przyjemnością. Najpoważniejsze zarzuty, jaki mogę zarzucić autorce to brak dynamizmu akcji oraz nieumiejętne budowanie napięcia. Żeby było śmieszniej, obie te rzeczy raz występują, a raz nie. Zaraz, zaraz, czyżbym sama sobie przeczyła? Wybaczcie, ale nie mam pojęcia jak to nazwać. Wiecie, pierwsze sto stron to nuda, nuda, nuda, a kolejne obfitują w emocje. Pisarka gra na nerwach czytelnika, bez wątpienia. Jak wyżej napisałam, gdy obie te rzeczy się pojawiały, oderwanie się od lektury było praktycznie niemożliwe, ale gdy ich brakowało potrzebowałam dużej siły woli, aby dalej zagłębiać się w tą książkę. Naprawdę nie wiem, jak można tak to na całej linii zawalić- i przepraszam- ale jestem zwyczajnie sfrustrowana, gdy po raz etny mam do czynienia z powieścią z niewykorzystanym potencjałem. W końcu, ileż myśmy już ich mieli? Moją irytację potęguje fakt, iż Dee Shulman potrafi kreować "fajnych" bohaterów i fascynującą fabułę, ale jeśli chodzi o wyżej wymienione rzeczy to zaczynają się schody. Szkoda, naprawdę szkoda

Początkowo akcja skupia się praktycznie tylko na miłości Ewy i Setha. Podczas czytania o ich ckliwej miłości myślałam, że czeka mnie powtórka z pierwszej części. Wiecie, naiwna opowiastka o dwóch nastolatkach walczących z przeciwnościami losu. Brzmi znajomo? Doszłam do tego momentu w lekturze, gdy już myślałam, że zacznę- przepraszam za określenie, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl- rzygać tęczą. Na szczęście Dee Shulman wrócił rozsądek i akcja zaczęła wracać na prawidłowe tory. Oczywiście romans wciąż występował, ale w znośnej i nieprzytłaczającej dawce (uff!).

Nie ukrywam, iż autorka ma ciekawy pomysł na serię, na pewno można dużo z niego wyciągnąć. Jego zasoby są praktycznie nieskończone, można nimi manewrować, oj można. Oprócz tego mamy podróże w czasie i Parallon - alternatywny, równoległy do naszego świat. Muszę przyznać, że wydarzenia, które mają w nim miejsce zaczynają mnie coraz bardziej fascynować. Nawet bardziej niż historia Ewy i Setha.

Przeglądając książki z gatunku paranormal romance można spokojnie stwierdzić, iż na rynku wydawniczym ich nie brakuje. Niestety, ale tym samym jest coraz ciężej o coś oryginalnego i nietuzinkowego. "Gorączka" to przyjemna seria, której nie brak mankamentów, ale o ile niewymagający czytelnik przymknie na nie oko - to da się wciągnąć lekturze, odkrywając przy tym z niejakim zaskoczeniem, że dzieło to zaczyna go wciągać. No właśnie, drogi czytelniku! Jeśli liczysz na lekką lekturę, to dobrze trafiłeś. Cykl Dee Shulman do idealna odskocznia od ponurej monotonii.

czwartek, 12 grudnia 2013

Katarzyna Michalak - Gra o Ferrin

Gra o Ferrin - Katarzyna Michalak
Autor: Katarzyna Michalak
Tytuł: Gra o Ferrin
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 430
Moja ocena: 3/10

Wiecie jak to jest, gdy pokładacie dużo nadziei w jakiejś książce, a po jej przeczytaniu, delikatnie rzecz ujmując, nie macie pojęcia co o niej sądzić? Mnie to spotkało przy dziele pani Katarzyny Michalak, naszej rodzimej pisarki, której warsztat pisarski jest często wychwalany w recenzjach. No cóż, ja tego nie widzę albo lepiej - widzę aż nazbyt wyraźnie, co jest nie tak. "Gra o Ferrin" (skojarzenie z "Grą o tron" całkowicie niezamierzone) to prawdziwy misz-masz wszystkiego, tzw. "przedobrzenie".

Najpierw kilka słów o fabule. Główna bohaterka to Karolina, która pracuje jako lekarz pogotowia ratunkowego. Pewnego dnia, zostaje wezwana do kobiety, która chciała popełnić samobójstwo. Na miejscu tego tragicznego zdarzenia Karolina przeżywa szok - niedoszła samobójczyni wygląda jak ona! To jedno wydarzenie odmienia bieg życia naszej postaci, która ląduje (oczywiście) w tytułowym Ferrinie.

Wiecie co najbardziej mnie zniechęciło na samym początku? Fakt, iż autorka mało rozeznała się w temacie, który miał być przecież częścią fabuły jej książki. Karolina ma 23 lata i jest doświadczoną lekarką. Śmiechu warte, prawda? Może nie jestem całkowicie w tym obeznana, ale nawet dla takiego laika jak ja jest jasne, że w tym wieku to powinno się jeszcze studiować medycynę, a tym bardziej o dobrym wykwalifikowaniu można jedynie pomarzyć.

Po przeczytaniu pięćdziesięciu stron nie miałam pojęcia, co czytam. Dosłownie, wcale nie przesadzam. Więcej, bo prostu byłam totalnie zagubiona w chaotycznej treści "Gry...". Początkowo myślałam, iż wraz z postępem fabuły wszystko na pewno stanie się dla mnie jasne i klarowne. I w końcu stało się, ale nie tak do końca, bo chaos wciąż miał całkowitą kontrolę nad dziełem Katarzyny Michalak.

Zanim kompletnie Was zniechęcę, a uwierzcie mi, wcale do tego nie dążę, wymienię zaletę tego dzieła. Dosyć dyskusyjną, ale wciąż zaletę. Przede wszystkim nie bardzo wiem jak ująć emocje, które wzbudziła we mnie "Gra...". Na pewno są one mieszane, bo w swej chaotycznej treści książka ta okazała się całkiem wciągająca. Szkoda, że autorka nawet to starała się zepsuć, wprowadzając hurtowo płytkie postacie, które równie szybko ginęły, co się pojawiły. I tym samym przechodzimy do kolejnej wady. Katarzyna Michalak ma to do siebie, że co kilka stron zabija postaci, a robi to w wyjątkowo nieemocjonalny, żeby nie rzec sadystyczny sposób. Ot, zginął kolejny bohater, przechodzimy dalej. No coś tutaj chyba jest nie tak.

Następna istotna kwestia to styl pisania autorki. Nie wiem jak jest z innymi dziełami, może w obyczajówkach Katarzyna Michalak sprawdza się lepiej niż w fantastyce. Odnośnie jej warsztatu; chwilami był naprawdę prosty, ale przy tym wciąż przyjemny. Nie rozumiem tylko dlaczego pisarka starała się to za wszelką cenę zepsuć. Mało skomplikowane zdania potrafiła wymieszać z dziwnymi, poetycznymi tworami, przez co wychodził taki misz-masz. Moim zdaniem za bardzo siliła się na artyzm i wzniosłość, a w efekcie zwyczajnie przesadziła.

Krótko podsumowując: "Gra o Ferrin" okazała się dla mnie pasmem rozczarowań. Odniosłam wrażenie, jakby pani Michalak siliła się na stworzenie dobrej powieści fantasty, bojąc się, że ją zepsuje. No i udało się. Pomysł może i ma potencjał, który niestety, ale został zmiażdżony przez liczne wady. Całkiem możliwe, że książka ta przypadnie osobom, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z fantastyką. Ja ze swojej strony odradzam, ale ostateczną decyzję pozostawiam Wam.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Filmowy kącik: Igrzyska śmierci. W pierścieniu ognia


W marcu 2012 roku szturmem do kin wbiły się "Igrzyska śmierci" i praktycznie od razu osiągnęły "kasowy" sukces. Jeszcze w 2011 słysząc o tym, iż ta produkcja ma być ekranizacją słynnej trylogii Suzanne Collins, po prostu musiałam się z nią zapoznać. I zrobiłam to i wiecie co? Całkowicie, absolutnie i totalnie (wiem, wiem, bez przesady) zakochałam się w niej! Genialna seria, którą się nie czyta, a pochłania! Wzruszająca, zapierająca dech w piersiach, wzbudzająca całą masę słodko-gorzkich emocji. Tak, więc odnośnie filmu: czekając na premierę siedziałam jak na szpilkach, dosłownie. W końcu, w dniu premiery wybrałam się i odkryłam, że jednak istnieją dobre, a nawet świetne ekranizacje. Mimo to, jakoś szał uleciał i nie wyczekiwałam z wypiekami na twarzy kontynuacji filmu, ale jakoś nie mogłam sobie darować pójścia na niego, po tylu pozytywnych recenzjach po prostu musiałam. W końcu 7 grudnia nadszedł dzień premiery filmu w moim mieście. I powiem Wam, że nie mogłam od razu zabrać się za recenzowanie filmu, ponieważ za dużo emocji się we mnie kotłowało, a teraz spokojnie mogę opisać swoje wrażenia.

Po zwycięstwie w 74. Głodowych Igrzyskach, Katniss Everdeen i Peeta Mellark odkrywają, że ich życie wciąż będzie dalekie od bycia spokojnym. Udają się oni na obowiązkowe Tournee Zwycięzców (w tym celu odwiedzają wszystkie dystrykty, a na końcu Kapitol). Ponadto zuchwały czyn tej dwójki na arenie w poprzednich Igrzyskach dał ludziom nadzieję na wyzwolenie się spod władzy okrutnego prezydenta Snow'a.

Snow postanawia urządzić 75. Głodowe Igrzyska, które mają uczcić trzecie ćwierćwiecze ich istnienia. W tym celu dawni zwycięzcy będą musieli stanąć przeciw sobie. Czy Katniss i Peeta mają jakiekolwiek szanse w starciu z najlepszymi z najlepszych?

Zacznijmy od tego, że ciężko mi powiedzieć, czy "W pierścieniu ognia" jest dobrą ekranizacją. Czytałam tą serię ponad dwa lata temu, więc siłą rzeczy bardzo dużo pozapominałam. Na szczęście planuję ponownie zapoznać się z cała trylogią, ale o tym kiedy indziej. Wracając do tematu, nie wiem jak to jest z odwzorowaniem książki, ale jako film ogląda się cudownie! Wyśmienicie, chce się rzec. Dużo akcji, praktycznie nie ma ani minuty wytchnienia.

Obsada... I tym razem jawi się nam kolejny plus. Początkowo nie byłam przekonana do Jennifer Lawrence jako Katniss, ale po obejrzeniu filmu zmieniłam zdanie i teraz nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Podobnie miałam z Josh'em Hutcherson'em, którego również pokochałam. Do tej dwójki miałam największe zastrzeżenia, które się rozwiały. Tak chyba bywa z ekranizacjami, że nie możemy wyobrazić sobie określonych aktorów w jakichś rolach, a kiedy już widzimy ich w charakteryzacji, zmienia się wszystko. No i nie zapomnę o nowej postaci, którą jest Finnick Odair. Podobnie jak w książce, pokochałam go i w filmie. W roli tego bohatera wystąpił boski Sam Claflin. Dosłownie nie mogłam oderwać od niego oczu.

Nie będę tutaj ględziła, bo recenzowanie filmów nie wychodzi mi za bardzo. Traktujcie je więc z przymrużeniem oka, jest to raczej zlepek chaotycznych zdań, które wylewają mi się z głowy. Co mogę rzec? Polecam, polecam i polecam! Jeśli jeszcze nie widzieliście "W pierścieniu ognia" to ruszajcie marszem podbijać kina!

Moja ocena: 10/10

P.S Słyszeliście, że trzecia część filmu ma zostać podzielona na dwa party? W sumie, cieszę się, zawsze to więcej dobrego seansu. :)

niedziela, 8 grudnia 2013

H.J Rahlens - Nieskończoność


Nieskończoność - Holly-Jane RahlensAutor: H.J Rahlens
Tytuł: Nieskończoność
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 456
Moja ocena: 8/10
Do tej pory z serii "Poza czasem", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont miałam okazję przeczytać kilka książek. Żadne z tych dzieł mnie nie rozczarowało, wręcz przeciwnie, pokochałam je za magię, którą ze sobą niosą. Cykl ten jest pełen gorącej miłości, dynamicznej akcji i wspaniałych bohaterów. Nic więc dziwnego, że bez najmniejszych oporów sięgnęłam po "Nieskończoność". Jesteście ciekawi czy przepiękna okładka dorównuje treści? W takim razie nie trzymam Was dłużej w niepewności!

Akcja rozgrywa się w przyszłości, jest rok 2264. Po Mrocznej Zimie zapanował w końcu spokój. Średnia długość ludzkiego życia wynosi sto pięćdziesiąt lat, ponadto obowiązuje wszechobecny kult technologii. Papierowe książki wyszły z użycia, posługują się nimi tylko nieliczni. Podobnie jest z zaimkiem "ja", którego powszechnie już się nie stosuje, ważniejsze bowiem jest dobro ogółu niźli jednostki. W takim rozwiniętym technologicznie świecie mieszka Finn Nordstrom, dwudziestosześcioletni historyk i tłumacz martwego języka niemieckiego. Jego życie przybiera nieoczekiwany obrót, gdy zostaje poproszony o przetłumaczenie pamiętników prowadzonych przez nastolatkę z XXI wieku.

Od razu pragnę zaznaczyć, iż grupą docelową tejże lektury wcale nie jest młodzież, jak można by przypuszczać. Co to, to nie! Już sam wiek głównego bohatera pozwala domyślić się czytelnikowi, iż nie mamy tutaj do czynienia z naiwną, ckliwą opowiastką, chociaż... Nie ukrywam, iż początkowo miłość ukazana w tej książce nie jawiła mi się w kolorowych barwach. Zaczęłam myśleć: "Boże, tylko nie to, niech autorka nie zepsuje tego romansu!", im dalej w las, tym miałam gorsze przeczucia, ale... Na szczęście zostałam zaskoczona! Początkowe obawy przerodziły się w zachwyt, gdy na moich oczach zaczęła rodzić się piękna i dojrzała miłość. Wątek miłosny zdecydowanie przypadł mi do gustu, a przede wszystkim nie okazał się płytki (a to bardzo ważne!).

"Nieskończoność" jest książką nietuzinkową i w tym przypadku mogę to napisać bez żadnych obaw. Futurystyczna wizja świata zaprezentowana przez H.J Rahlens jest naprawdę nietypowa w każdym tego słowa znaczeniu. Czytelnik nie znajdzie tutaj oklepanych, sztampowych rozwiązań, bowiem dzieło to obfituje w oryginalność, która została zaprezentowana w umiejętny sposób. Pomyślcie - mamy tutaj do czynienia z naprawdę zaawansowanie rozwiniętą technologią, więc z góry założyłam, że niektóre wątki pewnie będzie ciężko mi zrozumieć. Bardzo się myliłam, autorka na szczęście nie wdawała się w zawiłe wyjaśnienia fizyki czy jakichkolwiek innych procesów. Niestety, ale bardzo zawiodła na samych opisach jak ta wizja przyszłości przez nią ukazana w ogóle wygląda, przez co nie miałam żadnego punktu odniesienia. Co ja miałam sobie wyobrażać, gdy nie było plastycznych opisów tejże przyszłości? Nie dowiadujemy się o czymś tak prozaicznym, jak ubiór bohaterów, czy np. tego jak wyglądają sklepy, restauracje w 2264 roku. To wydaje się mało znaczące, ale mimo wszystko trochę ujęło "Nieskończoności".
Skoro już jestem przy opisach... To wypada wspomnieć o Mrocznej Zimie, wydarzeniu, które zmieniło bieg ludzkości. No właśnie. Coś tak ważnego nie powinno być potraktowane po macoszemu, co tutaj miało miejsce. Odniosłam wrażenie, że autorka zaledwie "ruszyła" ten wątek, zarysowała go, ale nic poza tym.
"Czytanie sprawia, że człowiek czuje się połączony z doświadczeniami innych i dzięki temu mniej dziwny".
Spodobał mi się celowy zabieg ze strony autorki, jakim jest szczątkowe ukazywanie tajemnic, przez co książkę tą naprawdę czyta się z wypiekami na twarzy. W coraz dalszych rozdziałach wszystko w końcu zaczyna być jasne i układa się w spójną, niezachwianą całość. Ponadto język, którym posługuje się H.J Rahlens do typowych nie należy. Myślę, że raczej nie spotka się go w typowych "młodzieżówkach", ale to dobrze, bo "Nieskończoność" właśnie wyróżnia się tą swoją nietypowością. W dużej mierze winna jest temu fabuła, w końcu w futurystycznej wizji świata dosyć ciężko jest nie operować naukowym słownictwem. Jednak gdy już przyzwyczaiłam się do niego, odkryłam, jak przyjemnie i płynnie czyta się to dzieło.

"Nieskończoność" nie jest lekturą idealną, ma swoje wady, które na szczęście nie przyświecają zalet. To czytadło nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała. W genialnym stylu wpasowuje do klimatu innych książek z serii "Poza czasem". H.J Rahlens połączyła piękną, stopniowo rodzącą się miłość z intrygami, które czytelnik za wszelką cenę chce rozwiązać. A teraz odpowiem sobie na pytanie, które zadałam na początku swojej recenzji. Tak! Przepiękna okładka zdecydowanie dorównuje treści, która jest równie delikatna i czarująca, i adekwatna do tego, co znajdziemy w środku. Polecam!

piątek, 6 grudnia 2013

Serialowy kącik: Gotowe na wszystko, sezon 1

Pamiętacie, że kilka miesięcy temu na moim blogu powstał "Filmowy kącik", w którym miałam luźno recenzować obejrzane filmy i seriale? Przyznaję, że całkowicie go zaniedbałam. Obiecuję jednak poprawę, a na jej dowód przychodzę do Was z moimi spostrzeżeniami na temat hitowego, zakończonego w 2012 roku serialu, po ośmiu latach emitowania. Mowa oczywiście o "Gotowych na wszystko".
http://www.chlomo.org/chan/movies/src/1364082567641_desperate-housewives-poster.jpg

Głównymi bohaterkami "Gotowych na wszystko" jest pięcioro "zdesperowanych" mieszkanek Fairview, a konkretnie jego ulicy - Wisterii Lane. Każda z nich jest inna, ale na swój zabawny sposób kobiety uzupełniają się. Susan Mayer jest ilustratorką bajek dla dzieci, rozwódką i matką nastoletniej córki. Lynette Scavo jest zapracowaną matką kilkorga dzieci. Gabrielle Solis jest piękną i zgrabną mężatką, która była niegdyś modelką. Bree Van De Kamp jest idealną poukładaną gospodynią domową. Każda z nich wiedzie sielskie życie, a przynajmniej tak się wydaje z pozoru, bowiem jak każdy mieszkaniec Wisterii Lane skrywają one swoje własne sekrety. Mała społeczność wydaje się wychodzić z założenia, że czegoś nie widać, tego nie ma, a najważniejsze jest, aby dobrze umieć ukrywać swoje "brudy".

Motywem napędowym fabuły pierwszego sezonu jest śmierć jednej z przyjaciółek czwórki kobiet, Mary Alice Young. Główne bohaterki pragną za wszelką cenę poznać powód, dla którego szczęśliwa dotąd mężatka i matka miałaby popełnić samobójstwo.

Nie będę tutaj ściemniać, że serial od początku mnie urzekł. Bo tak nie było. Sielski klimat, bogate rodziny z pięknymi domami to raczej nie jest moja bajka. Jednak nasłuchałam się tyle dobrego o "Gotowych na wszystko", że po prostu musiałam się przekonać, co jest tak czarującego w tym serialu. I powiem Wam, że przekonałam się o prawdziwej magii kryjącej się za tą produkcją.

Pierwsze dziesięć odcinków jakoś obejrzałam, w sumie obojętna, bez jakiegoś wielkiego zaangażowania, chociaż od razu polubiłyśmy się z głównymi bohaterkami. Ich kreacja jest powalająca i dosłownie to mam na myśli. Są tak śmiesznie różne od siebie, a mimo to potrafią się ze sobą dogadać i zwyczajnie się przyjaźnią (raz w tygodniu zawsze spotykają się na partyjce pokera, która jest idealnym momentem do plotkowania). Dobra, a teraz wchodzimy w drugą połowę sezonu pierwszego i... totalna bajka, tak się wciągnęłam, że nie chciałam iść czytać, uczyć się ani robić cokolwiek innego.

"Gotowe na wszystko" to serial dla każdego, przedział wiekowy wydaje się tutaj nie obowiązywać. Produkcja ta niesamowicie wciąga, dosłownie pochłania się odcinek za odcinkiem. Mroczne sekrety wcale nie są tak łatwe do rozszyfrowania jak się wydaje. Wszystko to jest zapakowane w bajkowy klimat, chwilami rozbrajające i zabawne dialogi oraz genialny dobór obsady. Polecam, a tymczasem ja wracam do sezonu drugiego.:)

Moja ocena: 8/10

wtorek, 3 grudnia 2013

Agnieszka Lingas-Łoniewska - Obrońca nocy

Obrońca nocy - Agnieszka Lingas-Łoniewska
Autor: Agnieszka Lingas-Łoniewska
Tytuł: Obrońca nocy
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 304
Moja ocena: 6/10

Twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej jest mi dobrze znana, przeczytałam bowiem kilka jej dzieł, jedne podobały mi się mniej, drugie bardziej. Mimo to, gdy tylko zauważyłam "Obrońcę nocy" byłam ciekawa, jak nasza rodzima pisarka spisze się w fantastyce. Jesteście ciekawi moich dosyć, delikatnie rzecz ujmując, mieszanych wrażeń?

Przenosimy się do Miasta Aniołów, gdzie mieszka dziennikarka śledcza Melisa Mallory. I to nie byle jaka dziennikarka, ale najlepsza w swoim fachu. Ostatnie jej artykuły skupiają się na niebezpiecznym narkotyku o nazwie ToxicCristal, który niesie za sobą coraz większą liczbę ofiar. Sytuację stara się uratować Nocny Łowca, samozwańczy superbohater miasta, który chce ocalić bezbronnych, stojąc na granicy prawa i walcząc o bezpieczeństwo w mieście.
Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, gdy firma, w której pracuje główna bohaterka zostaje wykupiona przez Maseratti Enterprises, na czele której stoi niebywale przystojny i groźny James Maseratti. Ścieżki tych dwojga, chociaż nie powinny, krzyżują się.
Jak dalej potoczą się ich losy?
"Obrońca nocy" zraził mnie najbardziej jednym, bardzo istotnym, o ile nie najważniejszym elementem w całej fabule powieści: miłością, a konkretnie jej wykonaniem. Uwaga, teraz najlepsze! Bohaterowie zakochują się w sobie na przełomie kilku dni. Nie, że są sobą oczarowani i w ogóle, ale darzą się taką miłością, która jest jedna na całe życie. Po przeczytaniu tej książki zaczęłam się zastanawiać, czy to po prostu ja nie jestem romantyczką albo nie jestem naiwna. Którą z tych dwóch opcji wolicie?

Zastanawiam się, czy autorka może wymyślić coś nowego, bo póki co, jak dla mnie "Obrońca nocy" jest powieścią sztampową, która uparcie trzyma się schematu innych dzieł Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Tylko, że tutaj mamy do czynienia z fantastycznym tłem. Szybko pędząca akcja, błyskawiczny romans, szczypta przeciwności losu i mamy przepis na idealne kobiece czytadło. W sumie z tym, czy idealne mogłabym polemizować, ale nie wdawajmy się w szczegóły. O ile taki wzór na początku mógł ciekawić, uprzyjemnić czas, o tyle po kolejnych zapoznaniach się z książkami tej pisarki zaczyna to po prostu okropnie i niemiłosiernie nudzić. W efekcie, "Obrońca nocy" najwyraźniej w świecie niczym mnie nie zaskoczył, chociaż nie jest to winą warsztatu pisarskiego autorki, który jest naprawdę dobry. Bardzo przystępny, przez co lekturę tę czyta się błyskawicznie.

"Obrońca nocy" obfituje w takie perełki jak: "A teraz... teraz ją straciłem, chociaż tak naprawdę nigdy nie była moja" czy "A jak mogłem z nią walczyć, skoro miała nade mną władzę absolutną...?" Autorka sili się na artyzm, patos i zwyczajnie przesadza. Za dużo w tym melodramatu.

Pozytywny akcent jest taki, iż Melisa Mallory jest ciekawą główną bohaterką. Należy do tych kobiet, które uparcie bronią swoich racji i nie dają sobie w kaszę dmuchać. Nie irytowała mnie (wbrew pozorom to jest bardzo dużo!), zaskarbiła sobie moją sympatię. James Maseratti to za to inna bajka. Przystojny, bogaty, odważny, idealny, a zarazem... nierealny po prostu.

Powinnam przestać się pastwić nad tą biedną książką, więc przechodzę do meritum. Wbrew wymienionym przeze mnie wadom "Obrońca nocy" jest warty przeczytania. Na pewno wiernym fanom Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i wielbicielom lekkich romansów z fantastycznym tłem powieść ta przypadnie do gustu. Żałuję, iż tak mało było tej fantastyki w fantastyce. Gdyby zrezygnować z niepotrzebnej przesady, za mocno uwidocznionego wątku miłosnego lektura ta pewnie spodobałaby mi się o wiele bardziej. A tak jest zwykłe 6.