my heaven of books

piątek, 31 października 2014

Stos #9/2014


Hej! Planowałam jakiś górnolotny post, który by zmienił Wasze życie, ale przyznam szczerze, że jestem na to zbyt leniwa. Po męczącym tygodniu jedyne na co mam ochotę to odpoczynek i nadrabianie serialowych oraz książkowych zaległości, co idzie mi bardzo opornie. Albo nie mam czasu na czytanie, albo mam go dużo, tylko chęci brak. To chyba ta jesień sprawia, że nic nie chce mi się czytać, tylko leżeć pod kołdrą i spać. Mam tylko nadzieję, że niedługo ona minie, bo książek do przeczytania mi nie brakuje, zastanawiam się tylko, kiedy to zrobię:).


Od lewej strony, egzemplarze recenzenckie:

1. Michelle Hodkin - "Mara Dyer. Tajemnica" - od wyd. YA! (recenzja)
2. Emmy Laybourne - "Monument 14. Wściekły wiatr" - od wyd. Rebis (recenzja)
3. Moira Young - Kroniki Czerwonej Pustyni tom 2. "Dzikie serce" - od wyd. Egmont (recenzja)
4. James Frey oraz Nils Johnson-Shelton -"EndGame. Wezwanie" - od wyd. SQN 
5. Joanna Hickson - "Oblubienica z Azincourt" - od wyd. Literackiego
6. Mary Kubica - "Grzeczna dziewczynka" - od wyd. Mira Harlequin

Od prawej strony, stos mieszany:

7. Cora Carmack - "Coś do stracenia" - z biblioteki
8. Cora Carmack - "Coś do ukrycia" - j.w
9. Karen Marie Moning - "Mroczne szaleństwo" - z wymiany na LC
10. L.A Weatherly - "Anioł" - j.w (czytałam kilka lat temu w wersji ebooka i zapragnęłam mieć papierową wersję na półce, niedługo reread)
11. Sara Grant - "Neva" - j.w
12. Cassandra Clare - "Miasto niebiańskiego ognia" - zakup własny, moja ukochana seria się kończy, nie mogę w to uwierzyć po prostu. Znając mnie zapewne przeleży swoje na półce, bo najpierw chcę przeczytać "Mechaniczną księżniczkę".
Coś Was zainteresowało? :)

Wczoraj jeszcze zaskoczył mnie kurier z paczką, a w niej... "Zabrana o zmierzchu" - trzeci tom serii Wodospady Cienia. Jego premiera już 19 listopada, więc niebawem spodziewajcie się przedpremierowej recenzji. I trzymajcie kciuki, żeby mi się spodobała, bo ostatnio powoli odkrywam w sobie zmysł hejtera. ;)
instagram.

Udanego weekendu!

środa, 29 października 2014

Moira Young - Dzikie serce

Autor: Moira Young Tytuł: Dzikie serce (Kroniki Czerwonej Pustyni tom 2) Wydawnictwo: Egmont Liczba stron: 398

Kroniki Czerwonej Pustyni to trylogia, którą pokochałam całym sercem. To jedna z najlepszych dystopii, które miałam okazję kiedykolwiek przeczytać. Pierwszy tom, "Krwawy szlak" tak bardzo mi się spodobał i tak wiele sprzecznych emocji we mnie wywołał, że z niecierpliwością wyczekiwałam premiery kontynuacji, "Dzikiego serca". Gdy ją w końcu trzymałam w dłoniach, byłam ogromnie podekscytowana. Jesteście ciekawi, czy spełniła moje oczekiwania?

Saba była pewna, że jej życie w końcu wróciło na właściwie tory. Ma przy sobie ukochanego brata bliźniaka, Lugh oraz młodszą siostrę, Emmi. Niedługo trafi nad Wielką Wodę, gdzie dołączy do niej ukochany Jack - czy mogłoby być jeszcze lepiej? Jednak główna bohaterka dowiaduje się czegoś, co każe jej wątpić w lojalność Jacka... I pod wpływem niespodziewanych wydarzeń znowu trafia w sam środek niebezpieczeństwa.

Jestem rozczarowana. Absolutnie, totalnie rozczarowana. Niby oceniłam kontynuację na mocną siódemkę, ale dla mnie to stanowczo za MAŁO, nie po takich oczekiwaniach, które miałam. To za słaba ocena na drugi tom serii, której prequel po prostu wgniótł mnie w fotel i po jego przeczytaniu myślałam: "ja chce więcej!". Mnie, osobiście jako czytelnika Moira Young po prostu zawiodła. "Dzikie serce" pod względem napisania nie ustępuje niczym "Krwawemu szlakowi", tutaj także nadal występuje nietypowa konstrukcja dialogów, czy generalnie warsztat pisarski autorki. Jednak to, co mi się w ogóle nie podoba to fakt, w jaki sposób zmierza fabuła tego tomu, a może powinnam raczej napisać, brak centrum osi fabuły, czy w ogóle odniesienia do tego, co będzie w ostatniej, finałowej części. Jakoś za mało wyrazista ta akcja, toczy się, bo toczy, ale w sumie czytelnik nie wie, dlaczego i po co. To jednak jeszcze zniosę, ale to, czego nie wybaczę szanownej Young to fakt, co zrobiła z główną bohaterką. Saba, niegdyś odważna, nieustraszona, silna, walcząca na praszczętach w sequelu przestała być tak wyrazista, przypominała ledwie cień samej siebie. Miłość do Jacka niestety, ale w moich oczach dużo jej ujęła, dziewczyna stała się straszliwie egoistyczna, nie patrzyła dosłownie na nic. I na to też starałam się przymykać oko, ale litości, ile można?

A teraz ponarzekam... Znowu. Nie zrozumcie mnie źle, "Dzikie serce" mi się podobało, czytałam znacznie gorsze kontynuacje. Zresztą to raczej osobista kwestia, bo to, co dla mnie jest minusem, nie dla każdego musi nim być. Najbardziej zawiodła mnie praktycznie ZNIKOMA, tak, znikoma, obecność Jacka. Bohatera, którego po prostu pokochałam, a w tym tomie ledwie się pojawia. Mężczyzna, który potrafi urozmaicić każdy dialog, nadać mu życie i sarkastyczny humor, typowy dla tej postaci. Jack, który rozświetla swoją obecności każdą chwilę, nawet tę najgorszą. Będąc w połowie lektury myślałam: "spokojnie, na pewno zaraz będzie Jack, a ty będziesz mogła podwyższyć ocenę", ale się przeliczyłam. Jak można tak świetną i wyrazistą serię, jaką są Kroniki Czerwonej Pustyni pozbawić jednej z najciekawszych osobowości? Ja się pytam, jak?!


Jak widzicie, "Dzikie serce" wzbudziło we mnie słodko-gorzkie emocje. Z jednej strony cieszyłam się, że znowu mogłam wrócić do postaci, które pokochałam całym sercem przy spotkaniu w "Krwawym szlaku", a z drugiej strony obawiałam się rozczarowania, które zresztą mnie spotkało. Cóż, chyba o to chodzi w książkach, prawda? Żeby wywoływały emocje. I w tym przypadku Moira Young spisała się na medal. Polecam wielbicielom dystopii, którzy w tym gatunku poszukują czegoś świeżego i innowacyjnego. Kroniki Czerwonej Pustyni napisane oryginalnym, a niekiedy kwiecistym językiem nie spodobają się każdemu, ale mimo to jestem pewna, że wielbiciele dystopii i mocnych wrażeń na pewno znajdą tutaj coś dla siebie.
"Są ludzie, którzy mają w sobie moc zmieniania rzeczy. Odwagę, aby działać w służbie czegoś większego niż oni sami."
Moja ocena: 7/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2014.

piątek, 24 października 2014

Emmy Laybourne - Monument 14. Wściekły wiatr

Autor: Emmy Laybourne Tytuł: Monument 14. Wściekły wiatr Wydawnictw: Rebis Liczba stron: 348

Pamiętam ten moment, gdy skończyłam czytać serię Gone autorstwa Michaela Granta. Pamiętam, jaka ogarnęła mnie wtedy pustka, ta świadomość, że to już koniec tej wspaniałej historii. Pamiętam także, jaki ciężki start miałam z tym cyklem, bo nie potrafiłam się "wbić" w nietypową wyobraźnię tego pisarza. Zapewne myślicie sobie, że te moje wywody nie mają najmniejszego sensu, bo ja przecież nie chcę pisać o Gone, tylko o innej serii, mianowicie o Monumencie 14 Emmy Laybourne. W moim odczuciu NIE są to podobne opowieści, jednak są z pewnością utrzymane w takim samym niepokojącym klimacie wszechobecnego zagrożenia. Co więcej, nie tylko fani twórczości Granta zakochają się w Monumencie 14, ale także i czytelnicy, którym wydaje się, że nie lubią książek takiego typu. Uwierzcie mi, Emmy Laybourne sprawi, że polubicie.

TO JUŻ KONIEC. 
Dean, jego brat Alex oraz ich przyjaciele w ostatniej chwili opuszczają przeznaczoną do zniszczenia strefę i trafiają do obozu dla uchodźców w Kanadzie. Panuje tam spokój i wydawałoby się, że najgorsze już za nimi - to jednak tylko pozory, bowiem pewnego dnia Niko natrafia na w gazecie na zdjęcie swojej dziewczyny... Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, iż wszyscy myśleli, że Josie nie żyje. Ale ona żyje i przebywa w miejscu przypominającym bardziej więzienie niż obóz, przeznaczonym dla osób z grupą krwi zero, czyli tą "najgorszą". Wszyscy posiadający tę grupę krwi wpadają w morderczy szał mając styczność z chemikaliami. To jednak nie powstrzymuje Nika i za wszelką cenę chce on odnaleźć Josie.

Tymczasem Astrid odkrywa rzeczy, które zaczynają ją coraz bardziej przerażać. Mianowicie wojsko zabiera kobiety w ciąży, które były narażone na działanie chemikaliów. Dziewczyna jest coraz bardziej przestraszona i chce uciec... A wiadomo, że Dean pójdzie za swoją ukochaną wszędzie.

"Monument 14. Wściekł wiatr" to trzeci, a zarazem ostatni tom nowej młodzieżowej serii. Jest tak emocjonujący, że nie da się go odłożyć aż do momentu przeczytania ostatniej strony. Jeśli myślicie, że pierwsza część była dobra, druga jeszcze lepsza, to trzecia wgniecie Was po prostu w fotel! Ze mną właśnie to dokładnie zrobiła.

Szybko stukam palcami w klawiaturę, chcąc przekazać jak najuczciwiej i jak najrzetelniej to, jak bardzo mi się spodobała ta seria. I jak mi smutno, że to już koniec. Wiadomo jednak, że wszystko co dobre, szybko się kończy i mimo to się cieszę - Emmy Laybourne stworzyła historię rozpisaną na trzy tomy i koniec kropka, należy to tak zostawić. Musicie wiedzieć, że nie lubię (są pewne wyjątki), gdy pisarze rozwlekają niektóre wątki, chcąc stworzyć kolejne części i nie chcąc pożegnać się z bohaterami, których stworzyli. Według mnie ta pisarka podarowała swoim fanom idealne zakończenie. Ciekawe, a jednocześnie takie, które nie budzi w czytelniku negatywnych uczuć (co też często się zdarza). Ja generalnie wychodzę z tego założenia, że ciężko jest pisać zakończenia i chyba jeszcze ciężej jest je czytać, szczególnie gdy nie są satysfakcjonujące. Koniec Monumentu 14 w moim odczuciu jest  naprawdę idealny. Zamyka prawie wszystkie wątki, a jednocześnie jest otwarte i pozwala na wyobrażanie sobie, co będzie dalej. Jak dalej ułożą się życia Deana i Astrid, czy Niko i Josie? Reszta serii toczy się w naszej wyobraźni, drodzy czytelnicy, a więc do dzieła!

To, co spodobało mi się chyba najbardziej, to świetne odzwierciedlenie nie tylko osobowości bohaterów, ale także i ich ewolucję na przestrzeni każdego tomu. Pamiętam, jak w "Odciętych od świata" postacie, szczególnie nastolatków były dziecinne, takie średnio możliwe do polubienia. Natomiast już w sequelu, "Niebo w ogniu" dało się zauważyć zmianę, jaka w nich zachodziła. To zresztą chyba nic dziwnego - wszystkie doświadczenia, które przeszli przecież prawie samoistnie ich do tego zmusiły. Nie każdemu jednak pisarzowi udaje się tę zmianę uchwycić, a Emmy Laybourne się to udało. Jej kreacje osobowości są z krwi i kości, a wraz z kolejną częścią mężnieją i nabierają odwagi. Naprawdę będę za nimi tęsknić.

Cieszę się, że mogłam poznać tak interesującą i tak świeżą serię. Monument 14 w wielu momentach był dla mnie zaskakujący, często wywoływał niemałe emocje. To z pewnością jeden z najlepszych młodzieżowych cyklów i jestem pewna, że w Polsce zyska jeszcze niemałe uznanie. Polecam!
"(...) Moje serce jest zupełnie złamane. Czuję, że nie ma już w nim nadziei".
Moja ocena: 8/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2014.

sobota, 18 października 2014

Michelle Hodkin - Mara Dyer. Tajemnica.

Autor: Michelle Hodkin Tytuł: Mara Dyer Wydawnictwo: YA! Liczba stron: 410

KAŻDY KRYJE W SOBIE TAJEMNICĘ,
WYSTARCZY JĄ OBUDZIĆ.

Wyobraź sobie, że pewnego tragicznego dnia giną Twoi przyjaciele i Twój chłopak, ale Ty przeżywasz. I to właśnie spotyka szesnastoletnią Marę Dyer.

Mara budzi się w sterylnej sali, nie wiedząc, gdzie jest. Szybko odkrywa, że znajduje się w szpitalu, ale nie pamięta, skąd się tam wzięła. Długo nie pozostaje w błogiej nieświadomości i zostaje uświadomiona: ona i jej przyjaciele mieli wypadek. Wypadek, z którego tylko ona uszła życiem. To dziwne wydarzenie daje początek kolejnym... A główna bohaterka zaczyna odkrywać, że jest z nią coś bardzo nie tak i powoli sama już nie wie, co jest rzeczywistością, a co jest tylko sprawką jej chorej wyobraźni. MARA DYER skrywa bowiem tajemnicę... 

Nie potrafię zebrać słów, żeby napisać, jak ta książka mi się spodobała. Praktycznie od kilku miesięcy nieustannie napotykałam się na tą hipnotyzującą, piękną okładkę na zagranicznych stronach. W zasadzie panowały same zachwyty nad "The unbecoming of Mara Dyer" (tytuł oryginalny), że aż zaczęłam myśleć, że ta powieść naprawdę, ale to naprawdę musi mieć w sobie coś wyjątkowego. I jedyne, co mogłam powiedzieć świeżo po jej przeczytaniu: to niesamowite!

Kojarzycie ten moment, gdy zaczynacie czytać jakąś książkę i w pewnym momencie odkrywacie, że będzie to jedna z Waszych ulubionych powieści? Ot tak, już na samym początku. Ja właśnie tak miałam z tą powieścią. Podczas czytania pierwszych rozdziałów towarzyszyło mi jakieś niepokojące uczucie, a także strach, który wraz z postępem lektury zaczynał przybierać coraz większe rozmiary. Czułam autentyczne przerażenie czytając o szaleństwie Mary, o halucynacjach i generalnie dziwnych zdarzeniach. Jest naprawdę niewiele dzieł, których autorzy potrafią nie tylko trzymać emocje czytelnika w garści, ale także trzymać je tak przez czas trwania całej książki. A Michelle Hodkin właśnie to ze mną zrobiła. "Marę Dyer. Tajemnicę" czytałam z niesłabnącym zapałem i napięciem oraz - dosłownie - z wypiekami na twarzy, nie wiedząc, czego się spodziewać, bowiem Hodkin pokazała mi, iż nie mogę być niczego pewna. W zasadzie odpowiedniej byłoby napisać, że tej powieści się nie czyta, ją się po prostu POCHŁANIA.

Co jest takiego w Marze, pytacie? Co takiego sprawia, że pokochało ją miliony czytelników na całym świecie, że ciągle się o niej słyszy? Już śpieszę z wyjaśnieniami. Jej największymi zaletami są oryginalność, a także to, że spodoba się zarówno młodszym czytelnikom, jak i tym starszym. Jeśli chodzi o pomysł Michelle Hodkin, mogę tylko napisać, że naprawdę zazdroszczę jej wyobraźni. Napisać książkę z tak popularnego gatunku, jakim jest young adult może praktycznie każdy. Jednak napisać taką, której nie da się odłożyć do ostatniej strony, nie jest już tak łatwo. A Hodkin zrobiła to w iście wyśmienitym stylu. Halucynacje Mary, generalnie jej szaleństwo wyszło intrygująco i przerażająco zarazem. Gdy czytałam o odbiciu głównej bohaterki w lustrze, które wcale nie było jej odbiciem, bałam się. Podczas lektury tej książki rzeczą niemożliwą jest nie odczuwać jakichkolwiek emocji.

Wątek miłosny to jeden z tych aspektów, których chyba nigdy nie będę wstanie sobie darować, bo ja go po prostu uwielbiam. W każdej książce, pod warunkiem, że nie jest cukierkowaty i zbyt przesłodzony. Z ulgą mogę rzec, iż tej w "Marze.." taki nie jest. Pojawia się przystojny Noah Shaw, który zapewne dla wielu będzie chodzącym schematem. Przystojny, pomocny, sypiący sarkazmem jak z rękawa - mówcie co chcecie, ja i tak wiem swoje. Noah jest niesamowity, a każdy dialog, którego jest on częścią staje się ciekawy i zabawny. W ogóle każda chwila, w które on występuje zawładnęła moim sercem. Mara i Noah stanowią niesamowity duet, który od teraz będzie jednym z moich ulubionych. 

Zdaję sobie sprawę, że wyszła mi raczej laurka, niż recenzja, ale co ja na to poradzę, że ta powieść AŻ tak mną zawładnęła? Że nie potrafiłam myśleć ani skupić się na niczym innym, dopóki nie skończyłam jej czytać? Że Michelle Hodkin postanowiła napisać książkę nową, intrygującą, przedstawiającą coś, czego jeszcze nie było? 

"Mara Dyer. Tajemnica" to pierwszy to  otwierający trylogię opowiadającej o nastolatce imieniem Mara Dyer. W wypadku giną jej przyjaciele, a ona szybko odkrywa, iż zespół stresu pourazowego to nie jedyny problem, z którym będzie musiała się zmierzyć. Byłam bardzo ciekawa, czy ta powieść spodoba mi się tak bardzo, jak innym czytelnikom. Teraz wiem, że spodobała mi się nawet bardziej, ponieważ ma wszystko, czego poszukuję w książkach: wartką akcję, świetnie nakreślonych bohaterów, wątek miłosny oraz tajemnicę, którą czytelnik musi rozwikłać. Jej psychodeliczny i tajemniczy klimat po prostu Was oczaruje. Gorąco polecam!
 " - Wybacz, Noah, ale się spieszę - A w myli dodałam: "Nie masz tu czego szukać, dupku. Zmywaj się".
- Dokąd jedziesz?
W jego głosie pojawił się nieustępliwy ton, który bardzo mi się nie spodobał.
- O Boże, prześladujesz mnie jak zaraza! - warknęłam.
- Kunsztownie wymyślona, koronkowo subtelna i totalnie epicka alegoria dysonansu poznawczego  - orzekł. - Cóż, dzięki. To jeden z najbardziej wyszukanych komplementów, jakie usłyszałem."
Moja ocena: 10/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2014.

czwartek, 16 października 2014

Belen Martinez Sanchez - Dzień, w którym umarłam

Autor: Belen Martinez Sanchez Tytuł: Dzień, w którym umarłam Wydawnictwo: Mira Harlequin Liczba stron: 379

Powieść "Dzień, w którym umarłam" była jedną z wrześniowych zapowiedzi, których wyczekiwałam. Opis wydawał mi się ciekawy, intrygujący, ale jednocześnie wiedziałam, żeby nie oczekiwać po niej zbyt wiele, bo to debiut literacki, a nie od dzisiaj wiadomo, że rządzą się one swoimi prawami. Autorką tej książki jest Belen Martinez Sanchez, młodziutka hiszpańska pisarka, laureatka konkursy literackiego na najlepszą powieść młodzieżową. Jesteście ciekawi, jak mi się spodobała? Cóż, fajerwerków z pewnością nie było.

Główną bohaterką tej historii jest Diletta Mair. Wyróżnia ją heterochromia, czyli różnobarwność tęczówek. Jednak nie tylko przez ten aspekt jest inna: Diletta bowiem widzi także duchy odkąd tylko pamięta. Nauczyła się, aby o tym nie mówić i za wszelką cenę starać się je ignorować. Całe jej życie ulega niewyobrażalnej zmianie, gdy drugiego października dwa tysiące trzeciego roku nastolatka umiera. Diletta odkrywa, iż naprawdę istnieje życie po śmierci... A wraz z nimi anioły i demony.

Mam mieszane uczucia po lekturze tej książki. Z jednej strony czytało się ją naprawdę szybko, ale z drugiej raziły mnie mankamenty tutaj występujące, co po prostu nie pozwoliło mi w pełni na czerpanie z przyjemności z czytania. Muszę przyznać, że to jedna z tych powieści, do których czytania najzwyczajniej w świecie się zmuszałam. Widać gołym okiem, że jest to debiut, a Belen Martinez Sanchez ma jeszcze przed sobą długą drogę do ulepszenia swojego warsztatu pisarskiego. Nie udało jej się na tyle mnie zaciekawić, żebym z wypiekami na twarzy pochłaniała losy Diletty. Koncepcja aniołów i demonów to temat rzeka i naprawdę wiele w tej dziedzinie można zdziałać, jednak tutaj według mnie została ona zbyt słabo rozwinięta i zarysowana, tak jakby pisarka nie do końca wiedziała, jak ją czytelnikowi przedstawić. Sanchez także nie udało się uniknąć tego błędu, który spotyka innych początkujących pisarzy: zbyt szybko starała się wyjaśnić swoje pomysły. Efekt? Pozbawienie tego uczucia zaintrygowania, ciekawości już na samym wstępie.

Bohaterowie zwyczajnie do mnie nie przemówili. Tej młodej hiszpańskiej pisarce brak jeszcze wprawy w pisaniu, a tym bardziej kreowaniu ciekawych osobowości. Diletta jest jedną z tych głównych postaci, których nie da się polubić. Nieustannie irytująca, infantylna, często płacząca i generalnie po prostu sprzeczna. Z jednej strony autorka "Dnia..." stara się zaprezentować ją jako asertywną osobę, a z drugiej jako typową sierotkę występującą w tego rodzaju książkach. Jakby sama nie mogła się zdecydować na jeden wariant. Jeśli chodzi o męską stronę do wzdychania - tutaj takiej nie znalazłam, choć w zamierzeniu miał zapewne być to Alois Petersen. Ja naprawdę wiele rozumiem i sama wprost uwielbiam sarkastycznych bohaterów, ale lubię powtarzać, że we wszystkim trzeba zachować umiar. A Alois niebotycznie wkurza, sprawiał, że chciałam zarzucić tę lekturę i nigdy do niej nie wracać. Podobnie jak u Diletty, u niego też dostrzegłam tą sprzeczność w zachowaniu. Odniosłam wrażenie, jakby Belen Martinez Sanchez brakowało konsekwencji w tworzeniu bohaterów i nadawaniu im unikalnych cech charakteru.

Powieść "Dzień, w którym umarłam" niestety, ale nie spodobała mi się. Zapewne gdybym była o kilka lat młodsza, pisałabym teraz pozytywną recenzję. Młodsza jednak nie jestem i ta książka utwierdziła mnie w przekonaniu, że nawet w powieściach typu young adult poszukuję czegoś, co mnie pochłonie i zaciekawi. Jednak to, że mi ona nie przypadła do gustu, wcale nie znaczy, że u Was będzie tak samo. Jestem pewna, że osobom poszukującym lekkiej i niewymagającej lektury to dzieło się spodoba.
Moja ocena: 5/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2014.

poniedziałek, 13 października 2014

Tina Reber - Miłość bez scenariusza

Autor: Tina Reber Tytuł: Miłość bez scenariusza Wydawnictwo:  Akurat Liczba stron: 670

Pierwsze, na co zwróciłam uwagę trzymając wygodnie w swoich dłoniach powieść Tiny Reber "Miłość bez scenariusza" to jej objętość. Książki mające tyle stron zazwyczaj kojarzą mi się z fantastyką. A o czym prawi ta pisarka, pytacie? Reber w mojej opinii postawiła sobie wysoko poprzeczkę decydując się na napisanie romansu. Nie mogę sobie przypomnieć, kiedy i czy w ogóle czytałam dobrze napisane dzieło z tego gatunku. Nie zdziwicie się więc, gdy napiszę, że miałam pewne obawy, chociaż romans sam w sobie jest dla mnie bardzo interesujący i lubię czytać tego rodzaju powieści. Pod warunkiem, że bez opamiętania wciągają w swój świat czytelnika, sprawiając, iż rzeczywistość nie będzie miała żadnego znaczenia w obliczu ciekawej lektury. Czy moje pragnienia zostały spełnione? W dużej mierze tak, jednak wciąż nie jestem usatysfakcjonowana.

W "Miłości bez scenariusza" czytelnik poznaje dwudziestosiedmioletnią Taryn Mitchell, mieszkankę małego miasteczka, która - wydawałoby się - ma wszystko, czego potrzebuje do szczęścia. Jest właścicielką baru, ma oddanych przyjaciół i w skrócie mówiąc wiedzie stateczne i spokojne życie. Główna bohaterka ma pewną skłonność: po wielu miłosnych zawodach nie chce więcej angażować się w żaden związek, nie chce ryzykować tego, iż znowu może zostać zraniona. Do pewnego dnia... Tego dnia w jej miejscowości zaczynają kręcić kontynuację niesamowicie popularnego filmu - "Seaside", w którym pierwsze skrzypce gra boski Ryan Christensen, posiadający dosłownie miliony fanek na całym świecie. Losy tych dwojga nigdy nie powinny się skrzyżować, ale tak się dzieje - i to jedno niefortunne wydarzenie zmienia ich życie na zawsze. Jednak czy związek osób, pochodzących z dwóch całkowicie innych światów ma jakąkolwiek szansę na przetrwanie?

Powiem tak: fabuła na początku wydawała mi się taka banalna, oklepana, ale ja jestem taka, że nie skreślam książki, bo "to już było". I dobrze, że tego nie zrobiłam, bowiem "Miłość bez scenariusza" już na samym początku skojarzyła mi się z powieścią polskiej pisarki pt. "Ostatnia spowiedź" (nadal mam mam złe wspomnienia po tym czytelniczym niewypale). W "Ostatniej..." poruszany temat jest podobny, jednak już sposób jego przedstawienia i bohaterowie są po prostu nie do zniesienia. Czytanie tego "dzieła" było jak nieustanna droga przez mękę. Ja jednak nie o tej powieści chcę pisać, ale o "Miłości bez scenariusza", w której opisana historia okazała się być dla mnie niezwykle zaskakującą i absorbująca, a przede wszystkim pełna ciepła. Nie było w niej żadnych sztucznych i wymuszonych dramatów, ale ta prawdziwość zarezerwowana dla niewielu dzieł. Dlaczego zestawiłam oba te dzieła razem? Mianowicie dlatego, iż "Miłość..." idealnie ukazuje jak polskim autorom jest daleko do międzynarodowego poziomu, chociażby Tiny Reber. Fakt, chwilami naprawdę się nudziłam w czasie lektury tej książki i miałam ochotę przekartkować kilka stron do przodu, to i tak wolę to, niż słodkość nie do wytrzymania w "Ostatniej spowiedzi".

Mogłoby się wydawać, iż prawie siedemset stron to stanowczo za dużo jak na historię aktora i zwyczajnej dziewczyny. I jest to niestety prawda. Chwilami nudziłam się niemiłosiernie i nie mogłam się zmusić, aby wrócić do czytania tej powieści. Irytowały mnie także za częste miłosne wyznania bohaterów, co za dużo to nie zdrowo. Gołym okiem jednak widać, iż Tina Reber bardzo dużo czasu i swoich umiejętności włożyła w realne ukazanie relacji łączących Ryan'a i Taryn i to jest na plus. Zrobiła to w sposób bardzo wiarygodny, sprawiając, iż czytelnik z ciekawością kibicuje tym bohaterom, życzy im powodzenia i cieszy się razem z nimi. Obserwowanie, jak stopniowo ich związek zaczyna ewoluować, jak oboje radzą sobie z wieloma aspektami sławy jest naprawdę interesującym doświadczeniem, jednak uważam, że można było całą ich opowieść rozegrać nieco szybciej, bez zbędnych przerywników i przejść w końcu to sedna.

Jak pewnie zdążyliście się domyślić, spodobało mi się dzieło "Miłość bez scenariusza", pomimo tego, że ma ono swoje wady. To powieść z gatunku lekkich i ciepłych historii, które potrafią umilić czas na kilka dni (mi lektura tego dzieła zajęła tydzień, ze względu na kompletny brak czasu). Jeśli lubujecie się w romansach, to ta książka jest dla Was pozycją obowiązkową!
Moja ocena: 6/10

czwartek, 9 października 2014

Samantha Shannon - Czas żniw

Autor: Samantha Shannon Tytuł: Czas żniw Wydawnictwo: SQN Liczba stron: 512

"The Bone Season" to powieść, o której słyszałam jeszcze przed polską premierą. Od razu czułam, iż jest to jedna z tych książek, które po prostu pokocham. I nie myliłam się. W polskim przekładzie tytuł brzmi: "Czas żniw", intrygująco, prawda? Jesteście ciekawi, jak spodobało mi się tak wychwalane w wielu recenzjach debiutanckie dzieło?

Najpierw chciałabym napisać kilka słów o autorce tej głośnej powieści. Mianowicie Samantha Shannon to zaledwie 23-letnia angielska pisarka. I nie byłoby nic w tym dziwnego, w końcu wiele jest młodych pisarzy/pisarek. Jednak Shannon coś od nich odróżnia - ona w istocie napisała wspaniały debiut, którego po prostu nie da się odłożyć aż do momentu przeczytania ostatniej strony. Gdybym nie przeczytała na skrzydełku książki, iż jest to debiut - nie uwierzyłabym. Naprawdę. Nie ma co się oszukiwać - tak wciągających, tak dobrze napisanych debiutów nie ma praktycznie wcale. Dlatego każdą taką perełkę traktuję wyjątkowo, także i "Czas żniw" na mojej półce będzie miało swoje specjalne miejsce.

Postaram się Wam przybliżyć fabułę "Czasu żniw", jednak jest ona tak wielowątkowa i tak rozbudowana, że ciężko będzie to zrobić, nie zdradzając przy tym istotnych części fabularnych. Jest rok 2059. Nasza główna bohaterka to dziewiętnastoletnia Paige Mahoney, która jest jasnowidzem i to jednym z najrzadziej spotykanych. Są to osoby, które potrafią nawiązać kontakt z zaświatami, ich przeciwnością są zwyczajni ludzie- "ślepcy", którzy nie mają aury i żadnych nadprzyrodzonych umiejętności. Wydawałoby się, iż Paige powinna mieć wszystko, czego zapragnie. I można by powiedzieć, że tak jest. Ma wszystko oprócz... bezpieczeństwa. Prawda jest taka, iż nieustanie musi na siebie uważać, ponieważ państwo, w którym przyszło jej mieszkać nie patrzy zbyt przyjaznym okiem na odmieńców, na takich, jak ona.

Nasza bohaterka mieszka w Londynie - najważniejszym mieście państwa, jakim jest potężny Sajon.  Na co dzień pracuje w barze, jednak to tylko przykrywka, mająca zapewnić jej bezpieczeństwo. Jest ona członkiem gangu, a raczej syndykatu, bo tak brzmi jego prawidłowa nazwa - zrzesza on innych podobnych jej ludzi, będących jasnowidzami, wyrzutkami społeczeństwa, którzy nieustannie muszą się oglądać za swoje ramię. Pewnego dnia Paige natrafia na rutynową kontrolę, co powoduje iż dziewczyna ląduje w Oksfordzie- tajemniczej kolonii karnej, której istnienie od dwustu lat jest skrzętnie ukrywane. Czy Paige uda się przeżyć w nowym miejscu, gdzie - dosłownie - będzie musiała zawalczyć o swoje życie?

Niesamowite... Naprawdę nadal jestem pod wrażeniem umiejętności pisarskich Samanthy Shannon. Nigdy bym nie powiedziała, że jest to literacki debiut. Jeśli ten pierwszy tom z tego siedmioczęściowego cyklu jest tak dobry, tak spójny i trzymający w napięciu, to co będzie dalej? Już podczas lektury ostatnich stron "Czas żniw" nie mogłam usiedzieć w miejscu i nieustannie zastanawiałam się, co jeszcze ta młoda autorka przygotowała dla swoich czytelników. Tak jakby chciała sprawić, aby jej fani popadli w załamanie nerwowe, bo podczas lektury tej książki Shannon po prostu trzymała moje emocje w garści.

Koncepcja świata stworzona przez Samanthę Shannon to kolejny aspekt tej powieści, któremu nic nie mogę zarzucić. To tak jakby ta pisarka za wszelką cenę starała się napisać o czymś, czego nie było. I potrafię to zrozumieć, i docenić. Mam już dość ciągle powtarzających się tych samych utartych schematów, których czytelnik ma już po prostu dość. Ile można czytać w kółko o tym samym? Shannon na rynek wydawniczy wniosła coś nowego, innowacyjnego, będącego powiewem świeżości. Dystopie po prostu uwielbiam, a "Czas żniw" będzie jedną z moich ulubionych.

Bohaterowie... I tym samym przechodzimy do kolejnych licznych plusów tej książki. Są wielowymiarowi i interesujący. Chyba nikogo nie zdziwię, iż napiszę, że to Naczelnik skradł większość mojej uwagi. Jest to postać mająca głębsze dno, a pod koniec lektury tej powieści byłam już utwierdzona w tym przekonaniu, które najpierw powoli kwitło w mojej głowie. Samantha Shannon dobrze wie, co robi, wydaje się wręcz, iż idealnie zaplanowała każdą najmniejszą część losów swoich dopracowanych postaci, a także ewolucję ich charakterów. Idealnym przykładem jest Paige, którą czytelnik w retrospekcjach widzi jako zagubioną dziewczynę, która nie do końca wie, co zrobić ze swoim życiem, ale już w finale tego dzieła to nie jest ta sama osoba. Inna, silniejsza i bardziej zdeterminowana, aby walczyć. Paige to jedna z najlepszych żeńskich kreacji postaci, o jakich kiedykolwiek miałam okazję czytać.

Wątek miłosny także znalazł swoje miejsce w tej książce (w tym momencie zapewne wielu z Was przewróciło oczami). Nie skreślajcie jednak "Czasu żniw", jeśli nie lubicie przerysowanych romansów. Ten taki nie jest. Sama nie wiem jakim cudem, ale dopiero praktycznie pod koniec lektury zorientowałam się, iż będzie romans, a przez całą resztę nawet tego nie dostrzegłam. Tak, miłość w tej powieści jest delikatna i subtelna i czytelnik nie wie, że właśnie tego chce do momentu, gdy wszystko staje się jasne. Wtedy wręcz nie potrafi wyobrazić sobie "Czasu żniw" bez owej historii miłosnej Paige. A z kim? Tego nie zdradzę, bo też musicie mieć frajdę z tej diabelnie dobrej lektury!

"Czas żniw" okazał się dla mnie zaskakujący na wielu płaszczyznach. Gdzieś tam po cichu, w najdalszych zakamarkach mojego umysłu myślałam sobie, że to niemożliwe, żeby ten debiut był tak dobry, jak czytałam w wielu recenzjach. I szczęśliwie mogę powiedzieć, że jest tak dobry, a nawet lepszy. Wzbudził we mnie całą szeroką gamę emocji i czekanie na drugi tom będzie istną torturą. Gorąco polecam!
"Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić."
Moja ocena: 9/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2014, DYSTOPIA 2014.

wtorek, 7 października 2014

Zapowiedzi wydawnicze #7: PAŹDZIERNIK

dzikie-serce Autor: Moira Young Tytuł: Dzikie serce Wydawnictwo: Egmont Premiera: 8 październik

Drugi tom serii „Kroniki czerwonej pustyni”!

Saba była pewna, że po tym, jak uratowała brata z rąk porywaczy, jej świat wróci do normy. Że wraz z rodzeństwem będzie prowadzić spokojne życie i że znów spotka ukochanego Jacka. Ale potężny wróg rośnie w siłę. A Jack chyba wcale nie jest tym, za kogo się podaje…





piatafala2 
Autor: Rick Yancey Tytuł: Piąta fala. Bezkresne morze Wydawnictwo: Otwarte Premiera: 8 październik
 


Porywająca kontynuacja „Piątej fali”!

Ci, którym udało się przeżyć kolejne fale inwazji Obcych, zrozumieli, że by przeżyć w nowej rzeczywistości, nikomu nie można ufać. Konflikt dwóch cywilizacji wkracza na zupełnie inny poziom. Ocaleć może tylko jedna ze stron. Dlaczego bezcieleśni Obcy chcą wymazać z powierzchni Ziemi ostatnie ślady ludzkiej cywilizacji? Jak Cassie i jej przyjaciele zamierzają przetrwać okrutną zimę i czy uda im się znaleźć sposób na pozbycie się najeźdźców?

Jeden z najlepszych cykli science fiction ostatnich lat to pasjonująca opowieść o sile ludzkiego uporu i odwadze mimo wszystko.
zbuntowani
Autor: C.J Daugherty Tytuł: Zbuntowani Wydawnictwo: Otwarte Premiera: 22 październik

Czwarty tom sagi "Wybrani!"

Po ataku Nathaniela szkoła staje się miejscem paranoicznym – jest w niej więcej strażników niż uczniów. Ceną za bezpieczeństwo podopiecznych jest ich wolność.
Zdesperowana Allie zrobi wszystko, by powstrzymać podstępnego wroga. Zgadza się nawet na udział w niebezpiecznych nocnych misjach zorganizowanych przez Lucindę. Carter i Sylvain są gotowi walczyć u jej boku. Obaj ją kochają, lecz dziewczyna musi podjąć jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu. Żaden z nich nie będzie czekać wiecznie.



 A Wy na jakie książki czekacie najbardziej w październiku?

niedziela, 5 października 2014

Philippa Gregory - Złoto głupców

Autor: Philippa Gregory Tytuł: Złoto głupców Wydawnictwo: Egmont Liczba stron: 339

Każdy fan powieści historycznych z pewnością słyszał o Philippie Gregory - uznawanej pisarce tego gatunku. Z wykształcenia Gregory jest historykiem, więc dobrze wie, o czym pisze. Międzynarodową sławę zyskała za sprawą książki "Kochanice króla", która doczekała się swojej ekranizacji. Zakon Ciemności to cykl jej autorstwa skierowany głównie do młodzieży, a jego poprzednie części to: "Odmieniec" oraz "Krucjata". Oba tomy miło wspominam, pozostawiły one po sobie dobre wrażenia, jednak odczuwałam pewien niedosyt. Jesteście ciekawi jak Philippa Gregory spisała się w trzeciej części pt. "Złoto głupców"?

Fabuła "Złota głupców" jest bardzo zbliżona do tych z poprzednich tomów, nie mogę napisać zbyt wiele bez zdradzenia istotnych faktów. Nasi młodzi podróżnicy Luca, Freize, Izolda i Iszrak otrzymali zadanie od przełożonego Luki, będącego Inkwizytorem. Tym razem trafiają do tętniącej karnawałową zabawą pięknej Wenecji, gdzie mają zbadać sprawę fałszerstwa monet. I tym razem na naszych bohaterów czeka wiele niebezpiecznych zadań...

"Złoto głupców" jest o wiele lepszą książką, niż jego poprzednicy. Z ciekawszą osią fabuły i o niebo bardziej interesującym umiejscowieniem. Powiedziałabym, iż jest to bardziej klimatyczna powieść, ze względu na miejsce, w którym rozgrywa się akcja. Wenecja to świetny wybór na perypetie głównych bohaterów, ponieważ można w nieskończoność opisywać piękność tego miasta, a tym samym zachęcić czytelnika do wgłębienia się w tę lekturę. Jednak oczywiście nie każdemu pisarzowi może się udać wcielić ten plan w życie, do tego trzeba mieć odpowiednie umiejętności pisarskie. I Philippa Gregory jak najbardziej je ma, bowiem właśnie jedną z największych zalet serii Zakon Ciemności są obrazowe opisy, które pozwalają niemal odczuć na własnej skórze aurę tętniącej zabawą Wenecji. Pisarka ta nie bez powodu jest nazywana królową powieści historycznych, jej książki są jednymi z najlepszych w gatunku, a sama Gregory z powodzeniem umie odzwierciedlić nie tylko fakty historyczne, ale także uczucia bohaterów i czasem nawet humor. A ta wybitna mieszanka to według mnie przepis na sukces.

W poprzednich tomach Philippa Gregory raczej delikatnie zarysowała wątek miłosny, subtelnie starała się nie wykorzystywać jego potencjału na jeden raz, ale dawkować go na kolejne części. Ten zabieg okazał się strzałem w dziesiątkę i pomimo, że zostawia czytelnika z uczuciem niedosytu, to także potęguje jego ciekawość. Powiem tylko tyle, iż w "Złocie głupców" romans nabiera większego rozmachu.

Podsumowując: "Złoto głupców" jest jeszcze ciekawszą opowieścią, niż "Odmieniec" czy "Krucjata" i świadczy o tym nie tylko przepiękna okładka, czy opis, ale przede wszystkim zawartość tej książki. Zakon Ciemności to cykl, którzy z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom poszukującym lekkiej, ale absorbującej lektury na kilka wieczorów. Polecam!
" (...) Świat jest pełen tajemniczych zjawisk i tylko zadając pytania, ucząc się i badając, możemy cokolwiek zrozumieć."
Moja ocena: 7/10

piątek, 3 października 2014

Romantyczna seria: "Mała księżniczka" i "Dziewczę z sadu"

Autor: Frances Hodgson Burnett Tytuł: Mała księżniczka Wydawnictwo: Egmont Liczba stron: 283

Jestem pewna, że nie ma osoby, która by nie słyszała o klasyku, jakim jest "Mała księżniczka" autorstwa Frances Hodgson Burnett. To powieść, która chyba każdemu nieodłącznie kojarzy się z beztroskimi czasami dzieciństwa, gdzie nie było miejsca na smutki czy zmartwienia. Wydawnictwo Egmont jakiś czas temu wznowiło wydanie wielu klasyków i wśród nich znalazła się właśnie "Mała księżniczka". Nowe wydania są piękne, niezwykle klimatyczne i poręczne, a przede wszystkim przypomną wielu osobom o wspaniałych, lecz może nieco już zapomnianych książkach.

Sara Crewe ma wszystko, o czym tylko może zamarzyć siedmioletnia dziewczynka. Jej życie jest jak z bajki, usiane samą zabawą, baśniowymi historiami i pięknymi sukniami. Przez to wszystko razem wzięte mogłoby się wydawać, iż jest ona dzieckiem rozpieszczonym, ale wcale tak nie jest - to niezwykle skromna i empatyczna dziewczynka. Pewnego dnia musi opuścić rodzinne Indie wraz ze swoim ukochanym ojcem i zamieszkać na pensji dla dziewcząt w Londynie. W tym miejscu jest nieustannie hołubiona i wystawiana na podest. Jej dobre i poukładane życie zmienia się niewyobrażalnie, gdy w dniu swoich jedenastych urodzin Sara dowiaduje się, iż jej ojciec umarł i popadł w bankructwo. Od tamtej pory zostaje zmuszona do pracy jako służąca, zamieszkuje zimny strych i jej jedynym ukojeniem jest nieograniczona wyobraźnia...

To niesamowite uczucie, móc znowu przeczytać tę magiczną opowieść będącą źródłem tak wielu istotnych wartości. Nasza główna bohaterka, Sara budzi tak ogromną sympatię, że czytelnik już od pierwszych stron zostaje zaciekawiony jej losami. To mądra, bystra, ale także i niezwykle sympatyczna i pomocna dziewczynka. Jednocześnie jest ona idealną postacią, która ukazuje co tak naprawdę jest ważne w życiu: nie są to pieniądze, a przyjaźń. I właśnie przez ten aspekt "Mała księżniczka" idealnie nadaje się na lekturę dla każdego, bez względu na wiek, jest to bowiem książka ponadczasowa. Jeśli jakimś cudem jeszcze nie przeczytaliście tej baśniowej historii, to musicie szybko to zmienić!
"Cokolwiek się zdarzy - powiedziała sobie - jedna rzecz wszakże się nie zmieni. Choćbym była księżniczką w łachmanach, jednakże i wtedy potrafię zachować swą godność książęcą. Łatwo być księżniczką gdy jest się odzianą w złote szaty, ale znacznie większy triumf - pozostać nią nawet wtedy, gdy nikt o Tobie nie wie."
Moja ocena: 8/10

Autor: Lucy Maud Montgomery Tytuł: Dziewczę z sadu Wydawnictwo: Egmont Liczba stron: 190

Lucy Maud Montgomery to ponadczasowa pisarka, której chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Ogromną sławę przyniosła jej seria Ania z Zielonego Wzgórza, jednak tym razem będę pisała o innej powieści, która wyszła spod jej pióra.

Głównym bohaterem, a zarazem jej narratorem tej historii jest dwudziestoczteroletni Eric Marshall, świeżo upieczony absolwent college'u. Pewnego dnia jego przyjaciel, Larry prosi go o przysługę: ma on zastąpić go w szkółce w Charlottetown na Wyspie Księcia Edwarda. I to wydarzenie na zawsze odmienia życie tego młodego mężczyzny. Spacerując po okolicy Eric zauważa zaniedbany, stary sad i wiedziony piękną muzyką wydobywającą się ze skrzypiec idzie dalej, w jego głąb. Tam zauważa niesamowitą dziewczynę, o niespotykanej urodzie, w której się zakochuje. Los jednak przygotował mu kilka niespodzianek...

Przyznaję, że nie czytałam osławionego cyklu Ania z Zielonego Wzgórza, oglądałam jedynie jego ekranizację, a jak powszechnie wiadomo, filmy nie zawsze odzwierciedlają piękno papierowej wersji. Jednak nie o tej serii Lucy Maud Montgomery chciałam pisać, tylko o jej innej powieści, która niesamowicie mnie urzekła i jej tytuł to: "Dziewczę z sadu". Ostatnio z twórczością Montgomery zetknęłam się przy okazji lektury "Błękitnego zamku", który również jest częścią Romantycznej serii wydawanej nakładem Wydawnictwa Egmont i już wtedy ta klasyczna pisarka mnie po prosto oczarowała.

"Dziewczę z sadu" ma ten magiczny klimat i aurę, które zostały zarezerwowane dla klasyków, ale nawet i to nie jest zawsze pewne. Jest coś uroczego i fascynującego w czytaniu książek, które niestety, ale w obecnych czasach zostały chyba trochę odsunięte w bok. A szkoda, bo wśród nich są powieści, które wielu osobom bez wątpienia by się spodobały. Lucy Maud Montgomery ma świetnie wypracowany warsztat pisarski, który jest bardzo obrazowy i lekki, zawiera wiele pięknych i dopracowanych opisów urozmaicających całą lekturę.

"Dziewczę z sadu" to niestety powieść, która nie ma zbyt wielu stron, bo zaledwie 190. Mimo to, autorka skutecznie zainteresowała mnie fabułą. Jest coś ponadczasowego w czytaniu tak delikatnej i pierwszej miłości, którą przeżyli bohaterowie tej książki. Polecam!
"Nieuchwytna, przejmująca melodia dziwnie pasowała do tego czasu i miejsca. Słychać w niej było westchnienie leśnego wiatru, niesamowity szept traw na które opada rosa białe myśli "czerwcowych gwiazdek", wesołość kwiatów jabłoni, echa dawnych śmiechów, pieśni i szlochów rozlegających się niegdyś w tym sadzie, a poza tym był tam tęskny płacz, jakby coś chciało wyrwać się na wolność i wypowiedzieć."
Moja ocena: 7/10

środa, 1 października 2014

Przedpremierowo: Warren Ellis - Wzorzec zbrodni

Autor: Warren Ellis Tytuł: Wzorzec zbrodni Wydawnictwo: SQN Liczba stron: Premiera: 4 października
 
Nikt by nie pomyślał, że to może się stać. Nikt by nie przypuszczał, że akurat TEN dzień odmieni życie nowojorskiego detektywa Johna Tallowa. Tak się jednak stało.

To miała być rutynowa akcja, której finał okazał się tragiczny. Tego dnia zginął partner Tallowa, a on sam odnalazł niepokojącą kolekcję broni w starej kamienicy, która być może jest powiązana z ogromną ilością morderstw. I to mu jego przełożona przypisała tę sprawę wiedząc w zasadzie, iż jest ona stracona i niemożliwa do rozwikłania. Naszego głównego bohatera cechuje jednak nieustępliwość i... szaleństwo, które łączy go z mordercą. Ostatecznie tylko szaleniec może stawić czoła szaleńcowi.

Już po kilkunastu stronach lektury "Wzorca zbrodni" zorientowałam się, iż będzie to dosyć specyficzna książka w swojej wymowie. Nawet wśród kryminałów. Ma ona dosyć interesujący klimat, który spodoba się określonej grupie czytelników. Jest - powiedziałabym - szorstki, ostry, pełen nierówności i kątów, ale przy tym prawdziwy. I mi ta prawdziwość się spodobała. Warren Ellis napisał dosyć naturalistyczną powieść, która jest realna i brutalna, pełno w niej przekleństw i szaleństwa. I ja tą kombinację szaleństwa z kryminałem czytałam z zapartym tchem. Nie lubię, gdy autorzy tego gatunku przejaskrawiają niektóre wydarzenia, starają się na siłę wykreować brutalną akcję, w efekcie tworząc sztuczną fabułę bez żadnego polotu. Ellisowi udało się nie przesadzić w żadną stronę i stworzyć bardzo dobrą w swoim gatunku powieść z interesującym pomysłem, równie ciekawymi osobowościami, a przede wszystkim z szybko mknącą akcją. Naprawdę świetnie spędziłam czas podczas czytania tego dzieła.

W momencie, gdy John Tallow zostaje przydzielony do tej - beznadziejnej - mogłoby się wydawać sprawy, czytelnik w pewien sposób mu współczuje. Inni bohaterowie powieści zresztą też to robią - wszyscy wydają się być przekonani, iż poniesie on sromotną klęskę. Jednak jak już wspomniałam, tego mężczyznę cechuje nieustępliwość i uparte dążenie do celu. Im bardziej ludzie w niego wątpią, tym bardziej jest on zdeterminowany, aby doprowadzić tę zagadkę do końca. Ja wraz z nim przeżywałam tę pełną intryg podróż, w której detektyw za wszelką cenę chce odkryć wzorzec zbrodni, co koniec końców doprowadzi do złapania mordercy.

To, co najbardziej lubię w kryminałach to wzbogacenie powieści przemyśleniami czarnych charakterów, w tym przypadku samego mordercy, któremu wydaje się, że jest nieuchwytny. Warren Ellis także zdecydował się na ten interesujący zabieg, który pozwala czytelnikowi choć na chwilę wejść w umysł nieobliczalnego psychopaty. W "Wzorcu zbrodni" jest nim bohater, który sam siebie nazywa łowcą.

Spodobał mi się przekład oryginalnego tytułu na język polski, bowiem "Wzorzec zbrodni" okazał się bardzo trafnym wyborem w odniesieniu do treści. W pewnym momencie wszystko dla czytelnika staje się jasne, klarowne, ale żeby do tego doszło, to główny bohater, John Tallow musiał najpierw rozwikłać wzorzec zbrodni, a dopiero później spróbować złapać mordercę.

"Wzorzec zbrodni" to dobry, ale niepozbawiony wad kryminał. Akcja raz mknęła szybko, dynamicznie, tylko po to, aby za chwilę zwolnić i niemiłosiernie nudzić, co niepotrzebnie mnie rozstrajało i nie pozwalało w pełni zaangażować się w lekturę. Urzekło mnie to, iż "Wzorzec..." jest tak specyficzny, tak tajemniczy i tak mroczny, że po jego przeczytaniu czytelnik na pewno będzie go jeszcze długo pamiętał i z pewnością ciężko będzie mu natrafić na inną, podobną książkę. Ta brutalność sprawia, iż jest to to powieść, która zawsze będzie się wyróżniać i jeśli tylko gustujecie w podobnych klimatach co ja - nie wahajcie się z przeczytaniem tego dzieła!