Trzy lata czekania na ekranizację mojej ukochanej serii zwieńczone w końcu pięknym dniem premiery. 21 sierpnia cały dzień siedziałam jak na szpilkach, bo seans miałam wieczorem. Najpierw jednak zacznijmy od suchych faktów, a później przejdziemy do konkretów.
Dary Anioła: Miasto kości to film oparty na bestsellerowej serii autorstwa Cassandry Clare.
Pewnego dnia zwyczajne życie nastolatki imieniem Clary Fray zmienia się niewyobrażalnie. Dziewczyna odkrywa, iż jest Nocnym Łowcą, pół-aniołem, pół-człowiekiem. Kim są Nocni Łowcy? To rasa specjalnie wyszkolonych osób, które walczą z demonami. Clary poznaje zupełnie inną i niebezpieczną stronę Nowego Jorku. Jak poradzi sobie z przystosowaniem się do nowego świata?
Za reżyserię książkowej adaptacji odpowiadał Harald Zwart znany z takich filmów jak "Agent Cody Banks", czy "Karate kid". Przyznaję, że nie oglądałam żadnej z produkcji tego reżysera, więc miałam poważne obawy, co do ekranizacji, ale także byłam ciekawa, jaki będzie ostateczny efekt jego starań.
Zacznijmy od najprostszego faktu, który dla fanów książki od razu zacznie być widoczny. Pozmieniane zostało w zasadzie wszystko, a z książki zaczerpnięto jedynie zarys fabuły i bohaterów. Owszem, wiedziałam, że w adaptacjach filmowych wiele rzeczy trzeba po prostu pokroić na kawałki i wyrzucić, ale nie spodziewałam się, że będzie tego aż tak wiele. Przeżyłam szok, oglądając co reżyser zmajstrował z Darami Anioła.
Na początku byłam dobrych myśli, bo zapowiadało się zachęcająco. Zwiastuny naprawdę mi się podobały, więc oczekiwałam co najmniej dobrej adaptacji. Największym plusem całego filmu jest bez wątpienia obsada. W tym momencie moje wszelkie początkowe zastrzeżenia zniknęły. Gra aktorska Jamie'go Campbell'a Bower'a utwierdziła mnie w przekonaniu, że do grania Jace'a Wayland'a jest idealny. I rozwiewam wszelkie wątpliwości: tak, był sarkastyczny jak w książce i zdecydowanie zachował swój niepowtarzalny urok. Lily Collins w roli Clary Fray również mnie urzekła, toż ta aktorka jest po prostu urocza i utalentowana! Pozostałe postaci również spodobały mi się w większym lub mniejszym stopniu, jednak najbardziej zirytował mnie fakt, jak okroili w filmie role Alec'a i Isabelle. Przecież ich prawie nie było! Chwilami chciałam zapytać: gdzie oni są? Nie spodobał mi się sposób, w jaki reżyser ujął złożoną postać Valentine'a - ukazał go jako psychopatę, za to Luke wypadł niesamowicie! Polubiłam go od pierwszych minut, gdy pojawił się na ekranie.
Wątek miłosny nie wypadł źle. Przeciętnie. W książce był piękny, magiczny, a w ekranizacji trochę tandetny. Pamiętna scena w oranżerii kipiała urzekającym klimatem, a mimo to wywołała śmiech na sali, bo w połączeniu z muzyką zdecydowanie śmiać się chciało. Zwyczajnie zabrakło czasu na pokazanie uczucia rodzącego się między Clary a Jace'em, w efekcie wręcz błyskawicznie się w sobie zakochali. To było naiwne, chociaż potrafię zrozumieć, iż nie było na to miejsca, a szkoda.
Finał w książce był druzgocący. Po przeczytaniu "Miasta kości" nie wiedziałam, co z sobą począć. W ekranizacji reżyser potraktował to jako nic nieznaczącą przeszkodę. Na litość boską, przecież to nie było "nic"! W kolejnych częściach serii wiadomo, jak te wydarzenia wpłynęły na relacje Jace'a i Clary, ale tutaj po prostu zabrakło mi autentyczności. Poza tym, tak, widz od razu otrzymuje odpowiedź na najważniejsze pytanie finałowe. Przypuszczam, iż reżyser nie chciał po prostu zniechęcić osób, które książek nie czytały.
Sceny walki bardzo mi się podobały, a w połączeniu ze świetną muzyką wypadły idealnie. Naprawdę dobrze mi się oglądało, jak walczą Nocni Łowcy, szczególnie Jace.
Zbyt emocjonalnie przywiązałam się do całej serii Darów Anioła, aby bez mrugnięcia okiem przyswoić tyle wprowadzonych zmian. Zdecydowanie było ich po prostu za dużo, podczas oglądania nie mogłam przestać wymieniać wątków, które zostały przekształcone lub pominięte.
Podsumowując: film dla tych, którzy nie czytali książki może się spodobać, ale tym, co przeczytali może okazać się niewystarczająco dobry. Mimo to, oglądało mi się go przyjemnie, efekty były na dobrym poziomie i ogółem produkcja ta nie reprezentowała sobą dna i wodorostów, więc dam jej powiedzmy... 7/10.
A Wy co sądzicie o ekranizacji?