my heaven of books

sobota, 26 grudnia 2015

Margaret Peterson Haddix - Wśród ukrytych, wśród oszustów

Autor: Margaret Peterson Haddix Tytuł: Wśród ukrytych, wśród oszustów Wydawnictwo: Jaguar Liczba stron: 392

Dzieci cienie to młodzieżowy cykl autorstwa Margaret Peterson Haddix, po który z powodzeniem mogą sięgać jeszcze młodsi czytelnicy. Ja sama świetnie odnalazłam się w tej niezwykle dobrze, ale okrutnie przedstawionej rzeczywistości. Luke Garner jest trzecim synem, czyli zgodnie z Prawem Populacyjnym ustalonym przez Rząd, nie ma prawa życia. On w ogóle nie powinien istnieć, ponieważ Rząd zezwala jedynie na posiadanie dwójki dzieci. Właśnie ze względu na to młody chłopak jest zmuszony do ukrywania się i spędzania czasu jedynie w obrębie swojego własnego domu. Nie może nigdzie wychodzić, jego rodzice oraz bracia skrzętnie ukrywają jego egzystencję. Pewnego dnia obok domu Luke'a wprowadza się nowa rodzina... A wraz z nią ktoś czyjego istnienia bohater nie spodziewał się nawet w najśmielszych snach.

"Wśród ukrytych, wśród oszustów" to książka zawierająca w sobie jednocześnie dwa pierwsze tomy serii Dzieci cienie. To świetny zabieg ze strony wydawnictwa, ponieważ pozwala czytelnikowi na natychmiastowe zagłębienie się w sequel, jeszcze świeżo przy tym pamiętając prequel. Przez to nie musiałam na nowo wczuwać się w klimat tej historii i przypominać sobie szczegółów z poprzedniej części. Poza tym oba tomy są raczej krótkie, więc razem wzięte tworzą dzieło liczące sobie czterysta stron. Nic tylko czytać. W każdym razie, kilka lat temu miałam okazję przeczytać jedynie "Wśród ukrytych" i wtedy ogromnie spodobał mi się pomysł i jego potencjał, więc gdy zauważyłam w sklepie po promocyjnej cenie całą lekturę, stwierdziłam, że to dobra okazja, żeby wrócić do tego świata. 

Autorka porusza temat totalitaryzmu i Prawa Populacyjnego. Nie da się ukryć, że to naprawdę ciekawe, a jednocześnie okrutne motywy, o których można by pisać. Na szczęście Margaret Peterson Haddix sprostała swojemu zadaniu. Nie przesadziła w żadną stronę. Na siłę nie starała się przerysowywać tego wątku, ale jednocześnie umiejętnie potrafiła ukazać nieczułość Rządu. Autorka skłania czytelnika do refleksji nad tym, jak małe znaczenie ma jednostka w obliczu pieniędzy i ludzi, którzy owe pieniądze posiadają. Ponadto dystopie zazwyczaj są łączone z wątkiem miłosnym, dlatego spodobało mi się, że Haddix nie zadecydowała się na ten wątek w swojej powieści. Zamiast tego skupiła się na uczuciach głównego bohatera, na jego usilnych staraniach do przystosowania się do innego świata. I właśnie opisywanie emocji wychodzi tej pisarce naprawdę na przyzwoitym poziomie.

Jak już wyżej wspomniałam, "Wśród ukrytych, wśród oszustów" to książka, której grupą docelową są młodsi czytelnicy i młodzież, co jednak nie oznacza, że i trochę starsze osoby nie mogą się nią cieszyć. Wręcz przeciwnie - sądzę, że to jedna z tych rodzajów serii, które mogą się spodobać każdemu ze względu na niezwykle przystępny warsztat pisarski autorki. Jest on lekki, nieciężki do przyswojenia i zrozumienia, przez co czytelnik czuje wręcz jakby "sunął" po stronach zapisanych słowami. Czytanie tej powieści nie sprawiło mi absolutnie żadnej trudności, przez co z powodzeniem mogłam zapomnieć o rzeczywistości i w całości dać się pochłonąć lekturze.

"Wśród ukrytych, wśród oszustów" to świetna i lekka lektura do przeczytania najwyżej na dwa dni. Nie jest to literatura najwyższych lotów, co nie zmienia faktu, że zdecydowanie umiliła mi świąteczny czas. Sam pomysł zważywszy na to, że na rynku wydawniczym nie brakuje tego rodzaju książek, wciąż kipi nowością i świeżością. Czytelnik nie odczuwa tego uporczywego uczucia: "to już było" lub nie myśli sobie: "jakie to schematyczne...". Jeśli szukacie czegoś, co pozwoli Wam się oderwać od rzeczywistości, to polecam, jednak jeśli szukacie czegoś ambitniejszego... To szukajcie dalej.
Moja ocena: 7/10

piątek, 18 grudnia 2015

Ostatni stos w 2015 (#8/2015), 3 lata blogowania i kilka wyjaśnień

Cześć! Muszę przyznać, że trochę dziwnie mi się do Was pisze, po tej długiej nieobecności. Dwa posty w październiku, dwa posty w listopadzie. Toż to godne pożałowania... Jednak o tym za chwilę. Dwa dni temu "my heaven of books" obchodziło swoją trzecią rocznicę istnienia. Wow, prawda? No i właśnie przez ten 3 rok trochę ruszyło mnie sumienie, że bardzo zaniedbałam bloga. Powód jakże mam prosty: brak czasu. Jak większość z Was pewnie wie, pod koniec września przeprowadziłam się do Poznania. Ja, taka trochę dziwna, trochę aspołeczna istota... Z Mazur pocisnęło mnie do Poznania oddalonego od mojego rodzinnego miasta o 500 km. W każdym razie, nieważne. Jakoś tak to zleciało, że czasu nie miałam na wiele rzeczy. Musiałam wbić się w rytm studiów, poznałam nowe osoby, no i oczywiście uczyłam się. Filologia angielska to nie tak łatwy kierunek, jak wielu osobom się wydaje. W każdym razie ta przeprowadzka to pewien nowy etap w moim życiu. Etap zmian i rozczarowań także. Chciałabym jednak, żebyście wiedzieli, że nadal o Was i o blogu pamiętam, nawet nie mając czasu na pisanie czegokolwiek... Mam przeogromną nadzieję, że kolejny rok przyniesie jeszcze więcej zmian, ale także i więcej tego czasu na pisanie i czytanie, którego mi brak.
W każdym razie, czas na stos, w końcu po to tu się przywlokłam.
Enjoy!

1. Marie Rutkoski - "Pojedynek" - (recenzja)
2. C.C Hunter - "Odrodzona" - (recenzja)
3. Lauren Miller - "Aplikacja" - (recenzja)
4. Michelle Falkoff - "Playlist for the dead"
5. Estelle Maskame - "Czy wspominałam, że Cię kocham?" - (recenzja)

Czy coś szczególnie Was zainteresowało? :)

środa, 25 listopada 2015

Marie Rutkoski - Niezwyciężona. Pojedynek

Autor: Marie Rutkoski Tytuł: Pojedynek Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 382
 EMPIK.

"Pojedynek" to jedna z tych książek, których okładka jest na tyle magiczna i przykuwająca wzrok, że nieraz migała mi przed oczami. To zaobserwowana gdzieś na forach książkowych, to na instagramach zagranicznych czytelników. Co tu dużo pisać - wiedziałam, że prędzej czy później zapoznam się z nią, nieważne czy w wersji oryginalnej, czy w przekładzie na polski. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, tak zainteresował mnie sam opis i udana grafika. Wydawnictwo Feeria Young jednak wyszło swoim czytelnikom naprzeciw i wydało "Pojedynek" w polskiej wersji. I całe szczęście, bo polscy czytelnicy wiele by stracili, nie mogąc zapoznać się z tą fantastyczną lekturą!

Kestrel jest córką szanowanego generała, dziewczyną z "dobrego domu", Valorianką z ludu zwycięzców. Jej życie dosłownie wydaje się być usłane różami.
Kowal, Herrańczyk z ludu przegranych, niewolnik, nie posiada nic na własność.
Oboje są dosłownie z innych światów, ale jakimś dziwnym cudem (przeznaczeniem?) ich ścieżki krzyżują się. Początkowa niechęć zaczyna przeradzać się w przyjaźń, a przyjaźń w coś więcej... Tylko czy osobom pochodzącym z dwóch obcych ludów pisane jest być razem?

Musicie wiedzieć, że ostatnio z czasem na czytanie było u mnie bardzo kiepsko. Skupiona na studiach i moim rozwijającym się życiu towarzyskim, zwyczajnie nie miałam czasu na to, aby sobie usiąść i dać się pochłonąć pasjonującej lekturze. To normalne więc, że z czasem zaczęłam się odzwyczajać od sięgania po książki, które niegdyś stanowiły nieodłączny element mojego dnia. Ten mój przydługi wstęp ma swój sens, bowiem sięgając w końcu po "Pojedynek" trochę obawiałam się rozczarowania, tego, że będę się najzwyczajniej w świecie nudziła. Tak się jednak nie stało. Moja przerwa w czytaniu i brak czasu na niego, nie wywarły na mnie żadnego wpływu. Nie, w przypadku, gdy sięgnęłam po tak dobre dzieło, jakim jest prequel trylogii Niezwyciężona. Po prostu, gdy zaczęłam czytać, dosłownie przepadłam. Nie mogę uwierzyć w fakt, że tak długo nie miałam czasu na czytanie, a gdy w końcu go znalazłam, to miałam okazję przeczytać coś tak dopracowanego i pełnego emocji zarazem. Autorce za to należą się brawa! Mi chyba także, za dobry wybór lektury i ufanie własnej intuicji.

Marie Rutkoski stworzyła historię z pogranicza dystopii i fantastyki. A nie ma żadnych gatunków, które bym ceniła sobie bardziej niż te. Jednak to, co najbardziej mnie urzekło w tej powieści to fakt, jak fabuła została sprawnie przemyślana i skonstruowana. Wszystko układało się w logiczną i spójną całość, a bardzo nie lubię, gdy w książkach, nawet tych, których grupą docelową jest młodzież, jest wszelka nielogiczność. Nie lubię, gdy pisarze ze swoich czytelników niemalże drwią, pisząc o chociażby o nierealnych i infantylnych zachowaniach nastolatków. To, że ktoś jest młody wcale od razu nie oznacza złych i nieodpowiedzialnych decyzji, a tym bardziej głupich zachowań. 

Autorka "Pojedynku" stworzyła książkę, której lektura jest jednocześnie lekka i przyjemna, ale nie razi swoją zbytnią prostotą. Jej warsztat pisarski jest bardzo przystępny, dzięki czemu w lekturę "wbiłam się" w błyskawicznym tempie i bardzo szybko odnalazłam się w całej historii. Bohaterowie, choć młodzi i popełniają błędy, potrafią wykazać się odpowiedzialnością i myśleniem. Akcja jest wartka i dynamiczna, nie pozwoliła mi ani na chwilę oderwać się od czytania. A gdy już musiałam to zrobić, wciąż myślami wracałam do tej lektury Zastanawiałam się, w jakim kierunku potoczy się fabuła i kiedy będę w końcu mogła spokojnie czytać...

To, co zdecydowanie lubię najbardziej to wątek miłosny. Nie lubię jednak, gdy jest on zbyt cukierkowy i przesłodzony, wtedy muszę walczyć z własnym rozczarowaniem. Nawet jeśli cała reszta książki jest dobra, to jeśli romans kuleje, w moim odczuciu kuleje cała reszta. W "Pojedynku" tego nie znajdziecie. Marie Rutkoski przede wszystkim nie rzuciła się od razu na głębokie wody. Bardzo mi się spodobało, że rozwój relacji pomiędzy Kestrel i Kowalem narastał wolno, w swoim miarowym tempie, a autorka tym samym budowała napięcie. Oboje stanowią jedną z najlepiej ukazanych par literackich w książkach młodzieżowych. Dodajcie do tego spore przeciwności losu (wrogie klany) i macie przepis na niezwykle emocjonującą powieść.

"Pojedynek" znacznie przewyższył moje oczekiwania. Tak dobrej, tak dopracowanej w wielu aspektach książki nie czytałam od bardzo dawna. Zarówno fani romansu, jak i porządnej dawki emocji na pewno się nie rozczarują. W prequelu trylogii Niezwyciężona nie brakuje bowiem pojedynków, intryg i opisów działających na wyobraźnię. Gorąco polecam!
Moja ocena: 9/10

WYZWANIE: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

środa, 4 listopada 2015

Estelle Maskame - Czy wspominałam, że Cię kocham?

Autor: Estelle Maskame Tytuł: Czy wspominałam, że Cię kocham? Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 402
"Czy wspominałam, że Cię kocham?" to nowa propozycja od Wydawnictwa Feeria Young na jesień. Jest to pierwszy tom otwierający serię Dimily, która z pewnością wielu czytelnikom zagwarantuje niezapomniane emocje. Ze mną z pewnością tak zrobiła...

Szesnastoletnia Eden Munro nie widziała swojego ojca od trzech lat, od momentu, w którym zostawił jej matkę i się z nią rozwiódł. W jej życiu jednak nadchodzi moment, w którym odnawia ona kontakt z długo niewidzianym rodzicem. Gdy ją zaprasza na spędzenie u niego całego lata w Kalifornii, najpierw jest sceptyczna, ale w końcu się zgadza. Ten jeden wyjazd jest zaledwie zalążkiem zwiastującym wiele zmian...

W nowym miejscu czeka na nią wiele przygód, a jedną z nich jest jej przyrodni brat, Tyler. Ich relacja od początku nie układa się gładko, a to, co do siebie czują daleko wykracza poza platoniczne emocje...

Od momentu, gdy zauważyłam "Czy wspominałam, że Cię kocham?" w zapowiedziach wydawniczych na październik po prostu wiedziałam, że jest to książka, którą muszę przeczytać. Muszę się Wam przyznać, że minęło sporo czasu, odkąd miałam w swoich dłoniach taką typową "młodzieżówkę". A jest to gatunek, od którego nie stronię i który po prostu uwielbiam. Wiecie dlaczego? Bo gwarantuje mi coś, czego po prostu nigdy nie spotkam w prawdziwym życiu (a przynajmniej jest to bardzo nierealne). Uwielbiam sięgać po powieści, które choć nie zawierają w sobie fantastyki, to i tak są magiczne przez wzgląd na treść, którą za sobą niosą. A "Czy wspominałam..." jest właśnie taką lekturą. Gorący klimat, wakacyjna pora i emocjonujące imprezy to coś, czego na próżno mogę obecnie szukać w swoim życiu. Dlatego ta książka okazała się świetną odskocznią od codziennej monotonii.

Estelle Maskame stworzyła lekturę, której się nie czyta, a którą się dosłownie pochłania. Właśnie tego rodzaju dzieła cenię sobie najbardziej. Po ciężkim dniu na uczelni jedynym dla mnie pocieszeniem był fakt, że gdy wrócę do domu, to będę mogła się zanurzyć w fikcyjny świat przedstawiony. Największym tego czynnikiem jest sam pomysł. Owszem, z pozoru koncepcja obrana przez młodą autorkę może się wydawać zbyt oklepana, sztampowa i nudna. Jednak - co najlepsze - nie jest taka ani trochę. Historia wymyślona przez Maskame jest jednocześnie urocza i prosta w swojej wymowie. Ukazuje uczucie, które choć zakazane, od początku wcale się takie nie wydaje. Wydaje się po prostu prawdziwe i ciężko jest jemu zaprzeczyć.

Estelle Maskame z warsztatem pisarskim godnym pozazdroszczenia, napisała powieść, która jest lekka i prosta, a która wciąż potrafi zaintrygować czytelnika. Choć ta autorka zaczęła pisać swoją książkę w wieku siedemnastu lat, śmiem twierdzić, że wyszło jej to naprawdę dobrze. Można to zauważyć nie tylko na podstawie samego stylu, który jeszcze z czasem się przecież wyrobi, ale także i na podstawie wielu innych czynników. Takich jak płynność fabuły, wartka akcja i umiejętne ukazanie chemii pomiędzy bohaterami. A nie ukrywajmy, że takowa chemia jest bardzo istotna, o ile nie najważniejsza. W końcu co byłby to za romans, gdyby sam wątek romantyczny wiał nudą. Ten w "Czy wspominałam..." został ciekawie zarysowany. Relacja Eden i Tylera z pewnością nie należy do najłatwiejszych i najmniej skomplikowanych, ale za to świetnie się o niej czyta!

"Czy wspominałam, że Cię kocham?" to idealny prequel do serii Dimily. Owszem, Estelle Maskame kilka razy podwinęła się noga, np. wtedy, gdy przesadzała w opisach imprez lub, gdy najzwyczajniej w świecie nie działo się nic ciekawego, co by cokolwiek wnosiło do fabuły. Co nie zmienia faktu, że przez całą książkę wręcz "przepłynęłam". Prequel okazał się na tyle satysfakcjonujący i dobry, że wręcz gwarantuje, iż czytelnicy po zapoznaniu się z pierwszym tomem, sięgną po kolejne części. Jeśli szukacie książki, która Was wciągnie w te długie, jesienne wieczory, to się nie wahajcie! Jeśli chcecie lektury, po przeczytaniu której jej treść wciąż będzie Wam krążyła w głowie, to nie ma co się zastanawiać. Gorąco polecam!
Moja ocena: 7/10

niedziela, 18 października 2015

C.C Hunter - Odrodzona

Autor: C.C Hunter Tytuł: Odrodzona Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 420

Niedawno miałam okazję przeczytam piąty, a zarazem ostatni tom jednej z moich ulubionych serii - Wodospadów Cienia. Czułam wtedy jednocześnie radość, ale też i smutek - nie mogłam uwierzyć, że to już koniec przygód grupki przyjaciół, którzy skradli moje serce. Na pewno więc Was nie zdziwi moje podekscytowanie, gdy się okazało, że to wcale nie koniec. C.C Hunter bowiem stworzyła trylogię, Wodospady Cienia: Po zmroku, opowiadającą historię nikogo innego jak Delli - jednej z najbarwniejszych bohaterek, z którymi miałam okazję się zetknąć. "Odrodzona" zdecydowanie spodoba się nie tylko fanom twórczości tej amerykańskiej pisarki. Spodoba się wszystkim, którzy szukają sposobu na spędzenie miłego wieczoru.

Della miała normalne i poukładane życie, niczym zwyczajna nastolatka. Wszystko się jednak zmieniło, gdy przeszła ona przemianę w wampira. Jej rodzice przestają jej ufać, jej dawni przyjaciele stają się zbyt odlegli. Bohaterka znajduje pocieszenie w miejscu, gdzie przebywają inne, podobne jej istoty - w Wodospadach Cienia. 

Della w końcu spełnia swoje marzenie i zaczyna szkolenie dla JBF. Chce się jemu poświęcić w całości, dlatego nie ma czasu na romanse. A na jej radarze pojawiają się dwaj przystojniacy...

"Odrodzona" to świetna lektura. To bardzo prosty przymiotnik, ale w tym przypadku jest po prostu trafny. Przyznaję, że na początku trochę się obawiałam, czy jest sens tworzenia kolejnej serii osadzonej w tym samym świecie. Czy w ogóle ta trylogia się sprawdzi, bez ciągłego porównywania do samych Wodospadów Cienia. Czy najzwyczajniej w świecie C.C Hunter po prostu nie zabrakło pomysłów... Jak się zapewne domyślacie - moje obawy okazały się całkowicie bezpodstawne. Mam wrażenie, że ta pisarka za cokolwiek by się nie wzięła - wyjdzie jej to naprawdę dobrze. Nie od dzisiaj wiadomo, że do pisania trzeba mieć dar - a tutaj jest on ewidentny. W książkach C.C Hunter zakochało się już z pewnością wiele nastolatków, fantastyka w końcu jest modna. A ta autorka idealnie łączy wątek fantastyczny z romansem, z także i sporą dawką humoru. Nic tylko czytać!

To, co jest najlepsze, że C.C Hunter po napisaniu pięciu tomów Wodospadów Cienia w ogóle się pisarsko nie wypaliła. Jej pomysły nadal są zaskakujące, pełne nieprzewidzianych zwrotów akcji. Jeśli chodzi o warsztat pisarski - to go uwielbiam! Jest tak lekki, przyjemny, po prostu wiem, że umili mi czas, gdy tego potrzebuję. Sprawi, że zapomnę o wszystkich swoich troskach. Nie mogę nie wspomnieć o niebanalnym poczuciu humoru autorki. Jest świetny, zdecydowanie trafia w mój gust. Nieraz czytając Wodospady Cienia miałam szeroki uśmiech na twarzy, a czytając "Odrodzoną" miałam podobnie. Bardzo podoba mi się sama koncepcja pracy dla JBF - organizacji, która w pewien sposób zrzesza wszystkie istoty nadnaturalne. Jest to interesujący wątek do rozwinięcia, a z tego co widzę, w tej trylogii naprawdę rozkwita, co jest najbardziej na plus.

Cieszę się, że to Della dostała swoją szansę na spin-off, bo jest ona jedną z tych bohaterek, których po prostu nie da się nie lubić. Jest barwna, przykuwa wzrok. Pewną ironią jest to, że jest ona realna, naturalna, jej zachowania w ogóle nie są wymuszone. Dlaczego piszę o ironii? Przecież jest ona wampirem! A to dlatego, że w wykonaniu C.C Hunter wydaje się to takie... prawie normalne. Wampiry według tej autorki (zresztą nie tylko wampiry, ale też reszta istot nadnaturalnych) nie są sztuczne czy przerysowane do granic możliwości. A jednocześnie pisarce tej z powodzeniem udało się ukazać, jak ciężko mogą mieć takie postacie. Della sama wiele razy musiała się zmagać ze swoim wampiryzmem i te zmagania na pewno nie należały do najłatwiejszych. Bez obaw - jest to bohaterka, która nigdy się nie poddaje i która swoją siłą wręcz inspiruje czytelnika.

Nie wiecie co robić w te ponure, jesienne wieczory? Macie swoją odpowiedź: sięgnijcie po "Odrodzoną"! A najlepiej najpierw zapoznajcie się z pierwotnym cyklem C.C Hunter, czyli Wodospadami Cienia, żeby później bez obaw móc sięgnąć po spin-off. Gwarantuję, że przepadniecie na długie, długie godziny, nie będziecie zwracać uwagi na swoje obowiązki i szeroki uśmiech nie będzie schodził Wam z twarzy. Zabawne perypetie Delli z pewnością gwarantują przednią zabawę. Polecam!
Moja ocena: 7/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

czwartek, 1 października 2015

PRZEDPREMIEROWO: Lauren Miller - Aplikacja

"APLIKACJA" Lauren Miller
Autor: Lauren Miller Tytuł: Aplikacja Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 456 Premiera: 7 października

Widząc "Aplikację" autorstwa Lauren Miller w jesiennych zapowiedziach od wydawnictwa Feeria Young wiedziałam, że to coś dla mnie. Kolejna dystopia dla takiej czytelniczki jak ja to prawdziwa przyjemność, oczywiście jeśli lektura okazuje się być emocjonująca, a w przypadku tej oto książki właśnie tak jest. Przygotujcie się na coś nowego, coś, co jest po prostu powiewem świeżości i wyróżnia się na tle innych dzieł, których grupą docelową jest młodzież.

Rok 2032. Na świecie króluje aplikacja na telefony o nazwie Lux, życie większości ludzi jest jej właśnie podporządkowane. Program ten mówi obywatelom, co i jak mają robić - ogólnie rzecz ujmując, "ułatwia" im życie planując każdą najmniejszą czynność. W takiej właśnie rzeczywistości żyje szesnastoletnia Rory i wcale jej to nie przeszkadza. 

Główna bohaterka nie ma nic przeciwko Luxowi, ponieważ dzięki niej jej życie toczy się poukładanym i szczęśliwym torem. Nigdy nie kwestionowała użyteczności aplikacji, jednak do pewnego momentu... Gdy dostaje się do ekskluzywnej szkoły, Akademii Theden, wszystko układa się wręcz idealnie. Spotkanie z Northem, chłopakiem, który nawet nie korzysta z Luxu powoduje, że i Rory zaczyna powoli słuchać głosu intuicji, którego nauczono ją ignorować. A okazuje się to drogą usianą niebezpieczeństwem...

Już na pierwszy rzut oka widać, że "Aplikacja" choć jest jedną z wielu dystopii dostępnych na rynku wydawniczym, to z pewnością nie zginie ona w tym licznym tłumie. Dlaczego tak twierdzę? A dlatego, że ta powieść nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała, a trochę książek z tego gatunku już zdążyłam przerobić. Dzieło Lauren Miller od początku i aż do samego końca jest po prostu oryginalne, w czasie czytania ani razu nie odniosłam tego okropnego wrażenia: "to już było". To jest zdecydowanie największy plus "Aplikacji", która może na nowo wciąż zaskakiwać czytelnika i wciągać go w swój świat. Bieg, którym toczy się akcja jest nieprzewidywalny i pełen emocji, a sama fabuła została dopracowana wręcz idealnie. 

To, co czytelnik zauważa wraz z postępem lektury to fakt, iż "Aplikacja" to bardzo trafna analogia do naszej współczesności. Choć akcja rozgrywa się kilkanaście lat po obecnych czasach, w roku 2032, to i tak tamtejszy postęp technologiczny zbudził we mnie ogromny podziw, ale też strach. Nie da się nie zauważyć, że nie tylko dzisiejsza młodzież, ale też i starsi ludzie są wręcz uzależnieni od korzystania ze swojej komórki. Zamiast polegać na swojej intuicji, szukamy rad i opinii w Internecie. Nie jest to wszechobecne, jak w "Aplikacji", ale śmiem twierdzić, że jeśli nadal będziemy szli w tym kierunku, to jest jedynie kwestią czasu. Kto wie, może i niedługo w naszym społeczeństwie pojawi się aplikacja, która będzie za nas robiła dosłownie wszystko.

Jedną z większych zalet tej lektury jest niezwykła lekkość czytania, co czyni ją wręcz idealną książką na długie jesienne wieczory. Warsztat pisarski Lauren Miller kusi czytelnika swoim stylem, który jest pełen opisów pobudzających wyobraźnię. To, co zauważyłam po wielu przeczytanych powieściach skierowanych do młodzieży to fakt, iż pisarki często piszą po prostu zbyt prosto, bez żadnej pasji i ciekawości. Nie umieją zaintrygować czytelnika, sprawić, że się wciągnie w lekturę i będzie czytał z nieustającym napięciem. Lauren Miller jednak udało się wyrwać z okrutnych szpon sztampowości, dlatego "Aplikacja" może też przypaść do gustu znacznie starszym czytelnikom.

"Aplikacja" to niezwykle udana mieszanka mojego ulubionego gatunku - dystopii, z odrobiną science-fiction. Dynamiczna i wartka akcja gwarantuje, że czytelnik nie będzie mógł oderwać się od lektury aż do samego końca. I nawet już po przewróceniu ostatniej kartki będzie chciał po prostu więcej. Lauren Miller stworzyła dzieło, które zostaje w pamięci nawet po skończeniu czytania, tak dobra jest jej koncepcja. Jednak to nie wszystko... "Aplikacja" to trafna analogia do obecnych czasów, a więc i wywołała we mnie niejedną refleksję nad tym, w którą stronę zmierza postęp technologiczny. I czy jest to ta dobra strona. Autorka odnalazła przepis na idealną powieść, z którą można usiąść i dać się jej pochłonąć. Zanim przystąpicie do czytania, upewnijcie się, że macie dużo wolnego czasu, ponieważ będziecie go potrzebować. Jeśli tego nie zrobicie, grozi to zaniedbaniem obowiązków, ponieważ będziecie głusi na rzeczywistość. To, co się dzieje w "Aplikacji" okaże się dla Was ważniejsze. Emocji także nie zabraknie, również tych słodko-gorzkich... Gorąco polecam!
Moja ocena: 8/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

środa, 23 września 2015

Gayle Forman - Ten jeden rok

 Autor: Gayle Forman Tytuł: Ten jeden rok Wydawnictwo: Nasza księgarnia Liczba stron: 359

Do tej pory pamiętam moment, w którym skończyłam czytać "Ten jeden dzień". Ta książka tak ogromnie mi się spodobała, tak mocno skradła moje serce, że bez wahania i z czystym sumieniem wystawiłam jej dziesiątkę. I spokojnie zaczęłam czekać na premierę kontynuacji. Na szczęście nie musiałam czekać długo, ponieważ sequel, "Ten jeden rok" już niecałe dwa miesiące później leżał wygodnie w moich dłoniach. Pełna podekscytowania przystąpiłam do lektury... I wyobraźcie sobie wierutne rozczarowanie, które mnie spotkało.

Najpierw jednak kilka zdań o fabule. Willem po opuszczeniu Paryża nie wie dokładnie, co ze sobą począć. Czuje się skołowany po tym, jak nieświadomie zostawił Allyson i po nią nie wrócił. Nie może wrócić do siebie, nie może zapomnieć o tajemniczej dziewczynie, z którą spędził zaledwie jeden, niesamowicie magiczny dzień. "Ten jeden rok" to swoista wyprawa po życiu Willema, chłopaka, który doświadczył straty... Chłopaka, który chce zaryzykować i odnaleźć Allyson. Czy mu to się uda?

Wiem, że swoją recenzję zaczęłam dosyć dramatycznie. Tak naprawdę to wcale nie tak, że spotka Was aż tak duże rozczarowanie. Ja po prostu oczekiwałam po kontynuacji (a zarówno jak i ostatniej części, o czym wcześniej nie miałam pojęcia!) trochę więcej. Owszem, wiedziałam, że będą to opisy losów Willema po tym, jak zostawił Allyson, ale jednak mimo wszystko... Nie spodobał mi się on po prostu jako narrator. Miał swoje momenty, to oczywiste. Jego przemyślenia naprawdę do mnie przemawiały i mnie interesowały, ale jakoś mimo wszystko bardziej utożsamiłam się z Allyson jako narratorką. Może to po prostu dlatego, że z charakteru jestem bardzo podobna do tej bohaterki.

Co zaważyło na mojej znaczne niższej ocenie sequelu, niż pierwszego tomu? Najbardziej chyba otwarte zakończenie. Już kilka razy w swoich recenzjach wspominałam, że za bardzo nie przepadam za takim sposobem kończenia wątków, ale są przypadki, w których takie rozwiązanie przypada mi do gustu. Niestety, "Ten jeden rok" nie jest jednym z tych dzieł. Tutaj odczułam ogromne rozczarowanie, co właśnie zaważyło na mojej końcowej ocenie. Myślałam, że druga część będzie opowiadała o losach Willema po opuszczeniu Allyson, ale nie AŻ tak. Sądziłam, że Gayle Forman jednak poświęci więcej stron na napisanie tego, co dalej się działo z tą dwójką. Ja chcę to wiedzieć, w szczegółach! A tymczasem na zaspokojenie mojej wielkiej ciekawości pozostała mi jedynie krótka nowelka... Toż to karygodne!

To, co się nie zmieniło to lekkość czytania, wręcz "sunięcia" po lekturze. Warsztat Gayle Forman, podobnie jak w przypadku pierwszego tomu sprawił, że nie mogłam się oderwać od czytania. Nie potrafiłam odłożyć "Tego jednego roku", aż do momentu, gdy przewróciłam ostatnią kartkę. Autorka ma naprawdę niezwykły dar przemawiania do czytelnika. Jej styl pisania jest dokładnie taki, jaki sobie cenię i lubię. Jest lekki, absorbujący, a przy tym niepozbawiony ciekawych przemyśleń i refleksji.

Choć "Ten jeden rok" okazał się dla mnie pewnym rozczarowaniem, Wam, moi drodzy czytelnicy może się spodobać. Może akurat Wy gustujecie w otwartych zakończeniach. Jedyne, co mogę napisać, to, że się tego nie spodziewałam po tak świetnej pierwszej części... A tak zostaną mi wspomnienia po prequelu, który totalnie mnie porwał i po jego kontynuacji, która pozostawia po sobie niesmak.
Moja ocena: 6/10

niedziela, 20 września 2015

Stos #7/2015

Hej! Tradycyjnie raz w miesiącu staram się zamieszczać zdjęcia moich nowych zdobyczy, ale jak widzicie - nie jestem zbyt regularna, nie wiedzieć czemu. ;) Niedługo jeszcze bardziej się to zmieni, ponieważ już w tym tygodniu czeka mnie przeprowadzka na studia do Poznania (trzymajcie kciuki). Przy okazji chciałabym się Was zapytać, moi drodzy czytelnicy, co byście powiedzieli na wprowadzenie na bloga nowej tematyki, czyli wpisów bardziej osobistych? Jeszcze dokładnie nie wiem, o czym bym pisała, ale zapewne o wszystkim... O życiu. O tym, jak trochę aspołeczna istotka jak ja odnajduje się w nowym mieście. Co myślicie? Mielibyście okazje poznać mnie trochę bliżej, autorkę tego bloga. Anyway, czas na to, co mole książkowe lubią najbardziej, czyli zdjęcia książek. Trzeba się cieszyć, póki mogę, bo później zapewne będzie średnio z czasem na czytanie.


Od lewej strony:
 
1. Brandon Sanderson - "Studnia wstąpienia".
2. Waris Dirie - "Kwiat pustyni".
3. Diana Gabaldon - "Jesienne werble".
4. Anna Todd - "After. Płomień pod moją skórą" - (recenzja).
5. C.C Hunter - "Wybrana o zmroku" - (recenzja).
6. J.D Horn - "Wiedźmy z Savannah. Źródło" - (recenzja).
7. Rachel Van Dyken - "Wstyd" - (recenzja).
8. Suzanne Young - "Program. Plaga samobójców" - (recenzja).
9. Rainbow Rowell - "Fangirl" - (recenzja).
10. Celine Kiernan - "Zatruty tron".
11. Lisa Desroches - "Demony".
12. Gayle Forman - "Ten jeden rok" - (już przeczytana, recenzja lada dzień).
13. John Green - "Papierowe miasta".
14. Melissa de la Cruz - "Wyspa potępionych" - (recenzja).
15. Jamie McGuire - "Piękna katastrofa" - (recenzja).
16. Jamie McGuire - "Chodząca katastrofa".

Coś Was zainteresowało? :)

piątek, 18 września 2015

Rachel Van Dyken - Wstyd

Autor: Rachel Van Dyken Tytuł: Wstyd Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 359

"Wstyd" to trzeci, a zarazem ostatni tom trylogii autorstwa Rachel Van Dyken. Trylogii, która już od pierwszych stron skradła moje serce. Jej poprzednie części to: "Utrata" oraz "Toxic". Czytelnicy poznali już losy Kiersten i Wesa, Gabe'a oraz Saylor, a teraz nadszedł na opowieść Lisy i Tristana... Zapraszam do przeczytania mojej recenzji, która zapewne będzie tak samo emocjonująca, jak sama lektura tej książki.

Lisa na zewnątrz wydaje się być kompletnie kimś innym, niż wewnątrz. Na co dzień nosi maskę, za którą skrzętnie ukrywa swoją mroczną przeszłość. Przeszłość, o której nie może zapomnieć, nieważne jak mocno się stara i która wciąż powoduje u niej uczucie wstydu. Tristan dla świata zewnętrznego również udaje kogoś, kim nie jest. Ścieżki tych dwojga krzyżują się... I nic później już nie jest takie samo.

Nie mogę uwierzyć, że to już ostatni tom serii Zatraceni. Mam wrażenie, że całkiem niedawno temu przeczytałam "Utratę" i z miejsca się w niej zakochałam. A tymczasem już jestem po lekturze finału...  Jeśli miałabym porównywać wszystkie te trzy części i w jakiś sposób je wyróżnić, to powiedziałabym, że pierwszy tom podobał mi się zdecydowanie najbardziej. Miał w sobie dużo humoru, a także i jego fabuła oraz oczywiście Wes najbardziej skradli moje serce. Jedna to, że do "Utraty" pałam największą sympatią, nie znaczy wcale, że ujmuję tym na znaczeniu kolejnym tomom. "Toxic" okazało się dla mnie najbardziej zaskakującą częścią. Dużo było w niej niewiadomych, a także i chyba trochę więcej powagi. Co się tyczy "Wstydu"... Wywołał on we mnie zdecydowanie najwięcej słodko-gorzkich emocji. W czasie lektury tego tomu nie mogłam przestać współczuć Lisie, a także jednocześnie podziwiać jej niesamowity heroizm.

Jako, że "Wstyd" jest ostatnią częścią, to po prostu muszę wspomnieć o zakończeniu oraz o samym epilogu. Końca czytelnik bez trudu może się domyślić, ale i tak wywołuje ono szeroki uśmiech na twarzy czytelnika. A także i radość, że ci bohaterowie, którzy tak wiele przeszli, mogli się doczekać szczęśliwego zakończenia. Jeśli chodzi o epilog... Rzadko płaczę przy książkach, ale jednak "Wstyd" wywołał u mnie podejrzane pieczenie w oczach. Jedno muszę przyznać Rachel Van Dyken - świetnie się spisała tworząc ostatnie zdania swojej trylogii. Naprawdę, musicie je przeczytać, żeby wiedzieć o czym piszę. Mówi się, że słowa mają siłę i w przypadku tej pisarki okazało się to racją. Jej słowa zdecydowanie mają w sobie moc...

Rachel Van Dyken stworzyła bohaterów, którzy są do bólu prawdziwi, którzy sprawiają wrażenie, jakby zostali wręcz żywcem wyrwani z rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści. Oni przemawiają do czytelnika, sprawiają, że można się z nimi bez problemu utożsamić. Wykreowane przez nią postacie są po po prostu realne, mają swoje wady i swoje problemy. To właśnie aspekt, za który tak bardzo pokochałam tą serię. Dodajcie do tego ciekawe pomysły na fabułę oraz wartką akcję i macie przepis na świetne książki, od których po prostu nie można się oderwać. "Wstyd" ma równie interesującą fabułę, co poprzednie części. Muszę przyznać, że to, co przeszła wzbudziło we mnie autentyczne przerażenie. Ciężko postawić się w miejsce tej dziewczyny i zrozumieć piekło, przez które musiała przejść.

"Wstyd" to idealne zakończenie świetnej trylogii, która trafi do każdej osoby będącej skrycie romantykiem. Gwarantuję, że nie sposób nie zakochać się Zatraconych... Z pewnością jeszcze nieraz wrócę do tego cyklu, a tymczasem Wam gorąco doradzam jego lekturę!
Moja ocena: 7/10

piątek, 11 września 2015

PRZEDPREMIEROWO: Suzanne Young - Plaga samobójców

Autor: Suzanne Young Tytuł: Program część 1. Plaga samobójców. Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 455 Premiera: 23 wrzesień

Gdy tylko zobaczyłam "Plagę samobójców" w zapowiedziach na wrzesień od Wydawnictwa Feeria Young wiedziałam, że jest to książka wprost stworzona dla mnie. Na początku nie skojarzyłam, iż jest to powieść, o której słyszałam już wcześniej, jeszcze przed polską premierą. Oryginalny tytuł tego dzieła bowiem brzmi "The Program" i ma charakterystyczną, żółtą okładkę. Pamiętam, że już wtedy zaintrygowała mnie ta nowość, ponieważ staram się na bieżąco śledzić nowości książkowe, szczególnie dystopie, które są jednym z moich ulubionych gatunków. Wyobraźcie sobie więc moje zdziwienie i radość, gdy odkryłam, że "Plaga samobójców" to w istocie powieść, którą mam na oku już od długiego czasu. Nie trudno więc się domyślić, że moje oczekiwania były bardzo wysokie i z szerokim uśmiechem na twarzy mogę stwierdzić, że w ogóle się nie rozczarowałam.

Wybuchła fala licznych samobójstw popełnianych przez nastolatków. Nie minęło wiele czasu, gdy zaczęto określać to epidemią. Władze zostały zmuszone, aby poradzić sobie z tym problemem i w ten oto sposób powstał Program, do którego trafiają chorzy i który ma za zadanie ich wyleczyć. Wszystko z pozoru wydaje się naprawdę świetnie zorganizowane. Osoby, które tam trafiają naprawdę zdrowieją i nie mają więcej samobójczych myśli. Jest tylko jeden mankament... Pacjenci Programu tracą większość swoich wspomnień, a w efekcie zapominają i nie wiedzą, kim w ogóle są.

Siedemnastoletnia Sloane wraz ze swoim chłopakiem Jamesem nie mogą doczekać się ukończenia osiemnastu lat, ponieważ wtedy nie będą oni objęci zasięgiem Programu. Główna bohaterka pragnie jedynie uchronić siebie oraz miłość swojego życia przed utratą wszystkich wspomnień. Niestety, okazuje się, że w świecie, gdzie panuje epidemia samobójstw wcale nie jest tak łatwo pozostać zdrowym...

Dystopie mają to do siebie, że dosyć ciężko tutaj o oryginalność. Wiele motywów i pomysłów zostało już najzwyczajniej w świecie przerobionych. Jednak Suzanne Young udowodniła, że owszem, jest możliwe, aby wyrwać się z okrutnych szpon sztampowości i nudy. Stworzona przez nią historia jest nie tylko ciekawa, ale także skonstruowana w naprawdę sprytny i intrygujący sposób. Autorka nie podała wszystkiego swoim czytelnikom na tacy. W pierwszej części serii Program koncepcja młodych osób masowo popełniających samobójstwa została wręcz jedynie lekko zarysowana, a w zasadzie nie dowiedziałam się, jaki powód stoi za tą epidemią. I choć w innym przypadku czułabym niedosyt i złość, to w tej konkretnej książce okazało się to strzałem w dziesiątkę. Rozbudziło to jedynie moją ciekawość. Ciekawość, która rosła wraz z każdą, kolejną przeczytaną stroną.

Dawno nie czytałam tak wciągającej powieści, jaką jest "Plaga samobójców". Akcja jest niezwykle dynamiczna, wciąga praktycznie już od samego początku. Charakteryzuje ją wartkość i stopniowe budowanie napięcia przez autorkę. Warsztat pisarski Suzanne Young jest lekki, ciekawy, absorbujący, po prostu idealny do tego rodzaju książkach. Właśnie w głównej mierze dzięki niemu nie mogłam oderwać się od czytania. Nie wiedziałam też, czego się spodziewać. Jedno trzeba oddać pisarce - wie ona, jak porządnie zaskoczyć, a nawet zaszokować czytelnika. Przygotujcie się więc na niezapomniane emocje!

Mogę pisać o klimacie, o barwnej fabule, o wciągającej treści, ale przecież nie mogę zapomnieć o wątku miłosnym. Związek Sloana i Jamesa jest tak prawdziwy, tak genialnie przedstawiony, że wciąż się nie mogę temu nadziwić. Suzanne Young idealnie udało się ukazać zażyłość relacji pomiędzy tym dwojgiem. Ich uczucie rodziło się wolno, przyjaźń stopniowo przekształcała się w piękną i dojrzałą miłość, która totalnie mnie urzekła. Dialogi pomiędzy nimi miały w sobie jakąś iskrę i realność, w ogóle nie były sztuczne, często wywoływały we mnie szeroki uśmiech. Autorki książek skierowanych głównie do młodzieży często przesadzają, czynią wątki miłosne zbyt przesadzonymi, zbyt słodkimi i zbyt uroczymi. Suzanne Young perfekcyjnie udało się tego uniknąć. Od tej pory Sloane i James będą jedną z moich ulubionych par literackich, a uwierzcie, że ciężko znaleźć się na tej liście. Ach ten James... Naprawdę ciężko jest go NIE pokochać.

Zdecydowanie to, co cenię w dystopiach to ich nietypowy klimat. Tego rodzaju powieści bardzo często są wręcz naładowane mrocznym klimatem, wyczuwa się w nich niesprawiedliwość tamtejszego świata przedstawionego. Nie inaczej jest właśnie w "Pladze samobójców". Czytając o czyhających na uczniów w szkole agentach, ryzyku oznaczenia i trafienia do Programu, czułam autentyczny strach. Jednak to, co wzbudziło we mnie największe przerażenie to fakt, iż pacjencji Programu zostawali pozbawiani większości swoich wspomnień (tych, które w mniemaniu władz spowodowały u nich chorobę). 

"Plaga samobójców" to pierwszy tom serii Program, która wciągnie Was do swojego świata i na długo z niego nie wypuści. Powiedzenie, że ta powieść wciąga, byłoby naprawdę dużym niedopowiedzeniem, ona wręcz wsysa! Autorka całkowicie urzekła mnie tym, że wyrwała się ze szponów sztampowości i stworzyła dzieło, w czasie lektury którego ani razu nie odniosłam wrażenia: "to już było". 

Zawsze sobie mówię, że dobrą książkę poznaję po tym, gdy zostaje ona ze mną na długo po jej skończeniu. Tak właśnie jest z "Plagą samobójców". Przeczytałam ją, po czym wcale jej nie odłożyłam po to, aby zacząć nową przygodę. Nie, ja nie mogłam przestać o niej myśleć. Analizować przeczytanej historii. Zastanawiać się, jak potoczy się ona dalej. I myśleć, kiedy zostanie wydana kontynuacja, ponieważ wprost nie mogę się jej doczekać. Jak zapewne się domyśliliście, prequel Programu ogromnie przypadł mi do gustu. Coś czuję, że wrócę do niego jeszcze nieraz w niecierpliwym oczekiwaniu na sequel... Jeśli lubicie dystopie naładowane emocjami - nie wahajcie się sięgnąć po tą lekturę. A nawet jeśli myślicie, że za nimi nie przepadacie, to gwarantuję, że "Plaga samobójców" to zmieni. Gorąco polecam!
Moja ocena: 10/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

niedziela, 6 września 2015

Anna Todd - After. Płomień pod moją skórą

http://ecsmedia.pl/c/after-plomien-pod-moja-skora-b-iext27859255.jpg
 Autor: Anna Todd Tytuł: After. Płomień pod moją skórą Wydawnictwo: Znak Liczba stron: 635

O książce pt. "After" słyszałam na długo przed polską premierą. Co tu dużo pisać - od początku moja ciekawość została rozbudzona, ponieważ dzieła z poczytnego gatunku new adult naprawdę są dla mnie znakiem, a wręcz gwarancją dobrze spędzonego wieczoru lub kilku. Oczywiście jasne jest, że nie da się uniknąć rozczarowania, ale w większości przyznaję z dumą, iż udaje mi się to robić. W każdym razie do przeczytania powieści autorstwa Anny Todd, przymierzałam się od długiego czasu. Miałam nawet zamiar zacząć ją czytać w oryginale na Wattpadzie, ale ostatecznie zrezygnowałam. Kiedy w końcu nadarzyła się okazja i "After" o kuszącym podtytule "Płomień pod moją skórą" zostało wydane w Polsce, ostrzyłam sobie na nią ząbki. Jesteście ciekawi, jak mi się spodobała?

Osiemnastoletnia Tessa Young odkąd tylko pamięta, zawsze słuchała się swojej mamy. Zawsze była przykładną uczennicą i dobrą córką. Nawet jej chłopak, Noah, jest idealny i pasuje do niej pod każdym względem. Jednak czasem nadchodzi czas na zmiany i w życiu głównej bohaterki właśnie nadszedł taki moment. Wyprowadza się ona z domu do akademika, gdzie rozpocznie studia. Sama, ponieważ Noah jest od niej o rok młodszy. 

W nowym miejscu ma szansę uwolnić się od wpływu apodyktycznej matki. Szybko zaprzyjaźnia się ze swoją wybuchową współlokatorką, Steph. Właśnie dzięki niej poznaje Hardina Scotta. Chłopaka, którego wygląd już z daleka zdaje się krzyczeć: "niebezpieczeństwo!". Tessa choć nigdy siebie o to nie podejrzewała, czuje do niego dziwne i magnetyczne przyciąganie... A i sam Hardin wydaje się coś do niej czuć.

"After. Płomień pod moją skórą" to prawdziwy fenomen. Naprawdę. Swoją przygodę z tą książką mogłabym podzielić na dwa etapy, które występowały u mnie naprzemiennie. Pierwszy etap to lektura pełna napięcia, ciekawa, która dosłownie nie pozwalała mi się oderwać od czytania. Drugi etap to irytacja i złość na... Hardina. Na postać, która sama nie wie, czego chce. Tak, moi drodzy. Największą moją bolączką w tej powieści nie okazała się Tessa (co byłoby rozsądnym założeniem), a właśnie Hardin i jego nastroje. Boże, jakie ten chłopak ma zmienne humory. To wręcz niesamowite. Na jednej stronie jest czuły i delikatny, po czym zaraz bez skrupułów zaczyna się wyzywać na biednej dziewczynie, którą sobie obrał za cel. Tessę mogę zrozumieć. Wychowana pod kloszem, zawsze podporządkowana żądaniom swojej matki, nie wie w zasadzie, co jest dla niej dobre. Bardzo szybko zaczyna coś czuć do wytatuowanego "złego" chłopaka i cóż, czy ktokolwiek mógłby ją winić? Hardin, musisz się zmienić, bo nie będzie dobrze... Jeśli jeszcze chodzi o Tessę, to mogłaby być bardziej stanowcza, co zapewne by utarło nosa panu Scottowi. Przydałoby mu się to. "After..." miało takie pełne napięcia zakończenie, co pozwala mi przypuszczać, że kontynuacja może być jeszcze ciekawsza.

Napisałam wyżej, że ta powieść jest fenomenem, ponieważ owszem, właśnie nim jest. Zawsze znajdą się osoby, które będą mieszać gatunek new adult z błotem. Co nie zmienia faktu, że czyta się go naprawdę dobrze. A "After..." jest owym fenomenem, ponieważ niezależnie od negatywnych opinii i irytujących zachowań bohaterów, tą książkę się pochłania z wypiekami na twarzy. I wciąż, wciąż chce się więcej. Wcale się nie dziwię, że to dzieło zdobyło tak dużą popularność i tak wiele wyświetleń na osławionym Wattpadzie. Takie powieści nie bez powodu zyskują duże rzesze fanów. Pozwalają czytelnikowi oderwać się od rzeczywistości, zapomnieć o problemach i skupić się na losach Hessy. 

"After..." to fanfick opowiadania o One Direction, zespole, o którym słyszał każdy. Ja osobiście za nim nie przepadam, bo to nie mój typ muzyki. W każdym razie, gdy przystępowałam do lektury to wiedziałam o tym fakcie i wcale mi on nie przeszkadzał w czasie czytania. Zostały pozmieniane imiona bohaterów, ale bez problemu można je dopasować do imion członków tej grupy muzycznej. Nie jest jednak to jakieś nachalne skojarzenie i jeśli ktoś nie zacznie czytać opinii innych czytelników, to nawet się nie domyśli, że to fanfick. 

Myślę, że to dzieło biorąc pod uwagę fakt, że było publikowane przez Annę Todd na Wattpadzie jako fanfick, zostało naprawdę dobrze napisane. Warsztat pisarski tej młodej autorki jest lekki, a zarazem niezwykle przystępny i absorbujący. Warto pamiętać, że pisarka publikowała to opowiadanie zapewne w ramach przyjemności i podzielenia się z internautami swoimi pomysłami (to tylko moje przypuszczenie). Jeśli tak, to tej książce nie da się wiele zarzucić. Akcja jest wartka i dynamiczna, pomimo tego, że historia ta ma ponad sześćset stron - nie da się tego odczuć. Czytając czułam się, jakbym wręcz "sunęła" po lekturze, tak miło w nią wniknęłam.

"After. Płomień pod moją skórą" sprawiło, że czytałam do późna i nie interesowało mnie, która jest godzina. Nie w obliczu tak interesującej i wciągającej książki. Ludzie mogą pisać i mówić, co chcą. Mogą twierdzić, że ta powieść jest kopią "Pięćdziesięciu twarzy Greya", tylko, że skierowaną do nastolatków, ale mnie to nie obchodzi. Ja jestem wierna swoim odczuciom, a moje odczucia mówią mi, że choć "After..." w swojej wymowie i fabule jest dosyć oklepane, to i tak chce się to czytać. A to już, moi drodzy nazywa się fenomen. Gdy zdajemy sobie sprawę, że coś jest sztampowe, a pomimo to czytamy z prawdziwą przyjemnością. Gdy skończyłam czytać powieść Anny Todd jedyne, co chciałam to więcej. Ja już chcę mieć w swoich dłoniach drugi tom!
Moja ocena: 8/10

piątek, 4 września 2015

Michelle Hodkin - Mara Dyer. Zemsta

Autor: Michelle Hodkin Tytuł: Mara Dyer. Zemsta Wydawnictwo: YA! Liczba stron: 412

Pamiętam, jak prawie rok temu przeczytałam książkę "Mara Dyer. Tajemnica", która jest wstępem do trylogii autorstwa Michelle Hodkin. Co tu dużo pisać - ta historia absolutnie mnie zachwyciła i w sobie rozkochała. Ma swoje miejsce w moim sercu. Takie klimaty to przecież to, co taki mól książkowy jak ja, lubi najbardziej. Psychodeliczna i pełna tajemniczości aura totalnie mnie urzekła. Nie inaczej i wcale nie gorzej było z sequelem, "Mara Dyer. Przemiana". Gdy finał leżał wygodnie w moich dłoniach, byłam pełna podekscytowania. I nadziei. I wysokich oczekiwań. Przystąpiłam więc w końcu do lektury "Mara Dyer. Zemsta".

Wszystko zmierza do nieubłaganego końca i Mara Dyer zdaje sobie z tego sprawę. Dziewczyna budzi się przerażona w lustrzanym pokoju i jedyne, o czym jest wstanie myśleć to o tym, że jej ukochany Noah nie żyje. Jednak Mara nie należy do osób, które się łatwo poddają. Wraz ze swoimi przyjaciółmi wyrusza w trudną podróż, aby odkryć prawdę o sobie i skorzystać ze swoich morderczych umiejętności...

Napisanie, jak dużo oczekiwałam po finale trylogii Mara Dyer byłoby niedopowiedzeniem. Naprawdę. Wiecie dlaczego? Dlatego, że tego rodzaju książek wbrew pozorom nie ma wiele na rynku wydawniczym. Nie, nie takich, jakie stworzyła Michelle Hodkin. Są dystopie, jest fantastyka, są zwyczajne powieści młodzieżowe. Mara natomiast znajduje się gdzieś na pograniczu, jest to trochę fantastyka, trochę thriller i ja osobiście pokochałam to połączenie. Pierwszy tom wywołał we mnie silne emocje, autentyczny strach i przerażenie. Drugi także. Niech więc nikogo nie zdziwi fakt, że po przeczytaniu "Mary Dyer. Zemsty" aż ciśnie mi się na usta pytanie: "Gdzie się podziały te emocje?". Chyba pani Hodkin zdecydowała się z nich zrezygnować. A szkoda, bo są one głównym atutem jej serii. Czegoś mi zabrakło w zakończeniu i sama nie jestem pewna czego. Niby fabuła została skonstruowana całkiem zgrabnie, niby wszystko się "kupy" trzymało, ale jakoś jak na emocjonujący koniec historii Mary i Noaha okazało się najzwyczajniej w świecie... za mało.

"Mara Dyer. Zemsta" nie spełniła moich oczekiwań, co nie zmienia faktu, że to dobre zakończenie tej historii. Michelle Hodkin udało się większość wątków zamknąć w satysfakcjonujący sposób. Jeśli o sam koniec... Spodobał mi się. Nie chcę zdradzić za wiele, aby nie zaspoilerować, ale moim zdaniem autorka zastosowała wariant, który wielbicielom tej serii z pewnością przypadnie do gustu. Choć czuję pewien żal, że już więcej książek z tej serii nie będzie, to wiem, że jest to opowieść, której wątki idealnie rozłożyły się na trzy tomy. Więcej tomów pewnie ucieszyłoby fanów, ale myślę, że byłoby to przegięcie.

To, czemu najbardziej się nie mogę zadziwić, to wyobraźni Michelle Hodkin. Cała jej koncepcja osób posiadających bardzo nietypowe zdolności, przemówiła do mnie, ponieważ jest oryginalna. W czasie lektury każdego z tych trzech tomów nigdy nie odniosłam uporczywego wrażenia (którego swoją drogą nienawidzę) "to już było". Nie cierpię schematów, nawet w powieściach, których grupą docelową jest młodzież. Nie lubię sztampowości i nudnych bohaterów, fabuły bez polotu. Co jest najlepsze, że w Marze Dyer tego nie znajdziecie. Ta seria owszem, ma swoje wady, ale jest oryginalna, a co za tym idzie - interesująca. Dodajcie do tego aurę tajemniczości i straszny klimat - macie przepis na idealny wieczór.

Trylogia Mara Dyer dostarczyła mi wielu emocji. Wprost nie mogłam się nadziwić - wydawałoby się wręcz - nieograniczonej wyobraźni autorki. Michelle Hodkin umie sprawnie manipulować czytelnikiem i to z pewnością trzeba jej przyznać. Umie też kreować napięcie i zainteresowanie w czytelniku. Jej warsztat jest magnetyczny, kusi i wciąga, nie zabrakło w nim też suspensu, którego zazwyczaj nie trawię, ale w tym przypadku go polubiłam, ponieważ tylko wzmagał moją fascynację. Nie da się ukryć, że ta seria miała swoje wzloty i upadki oraz gorsze wątki. Co nie zmienia faktu, że czytając ten cykl, spędziłam niesamowicie przyjemnie czas. Zżyłam się z bohaterami, podziwiałam przemianę, którą przeszła Mara. Czy polecam Wam tą trylogię? Jak najbardziej tak! Fani powieści skierowanych do młodzieży na pewno się nie zawiodą.
Moja ocena: 7/10

WYZWANIE: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

czwartek, 3 września 2015

Melissa de la Cruz - Wyspa potępionych

 
Autor: Melissa de la Cruz Tytuł: Wyspa potępionych Wydawnictwo: Egmont Liczba stron: 319

"Wyspa potępionych" to pierwszy tom serii Następcy autorstwa amerykańskiej pisarki Melissy de la Cruz. Pierwszy raz o tym cyklu słyszałam stosunkowo niedawno, a to za sprawą jej ekranizacji, która niedługo będzie miała premierę na Disney Channel.

Najpierw kilka zdań o fabule. Dwadzieścia lat temu wszyscy złoczyńcy zostali wypędzeni z pięknej krainy - Auradonu, w miejsce specjalnie stworzone dla nich. Miejsce o tytułowej nazwie, Wyspie Potępionych, gdzie nie ma absolutnie żadnej magii. Pewnego dnia czwórka nastolatków, będących dziećmi osławionych czarnych charakterów ma szansę przywrócić magię na Wyspie... Czy im to się uda, czy zostali skazani na porażkę?

Chodź lektura "Wyspy potępionych" była lekturą dobrą, to jednak odniosłam wrażenie, że potencjał tego pomysłu nie został do końca wykorzystany. Warsztat pisarski Melissy de la Cruz w tej książce okazał się jakiś taki bez polotu, dosyć podobny jak w przypadku innej serii tej pisarki, Błękitnokrwistych. Wiem, że jest to autorka, której dzieła są raczej skierowane do wąskie grupy odbiorców, więc sądzę, że mało wymagającym czytelnikom styl napisania "Wyspy potępionych" na pewno przypadnie do gustu. Jakby nie było, jest bardzo lekki nie zawiera zbędnych opisów (co nie zmienia faktu, że dla mnie jest on najzwyczajniej w świecie zbyt ubogi).

Najbardziej w serii Następcy spodobał mi się sam pomysł, ogólne zarysowanie koncepcji. To takie połączenie mojego dzieciństwa, kiedy to uwielbiałam baśnie i wszystko, co magiczne. Nadal zresztą mam do takich rzeczy sentyment, dlatego książek z takiego gatunku po prostu nigdy nie mogę sobie darować. 

No właśnie, choć jak wyżej wspomniałam świat przedstawiony jest niezwykle ciekawy i pełen potencjału, to odniosłam wrażenie, że został on stworzony na niewystarczająco mocnym gruncie. Może duży wpływ ma na to mała, wręcz uboga ilość opisów w zasadzie czegokolwiek. Melissa de la Cruz za to skupiła się w dużej mierze na samej specyfice bohaterów, co też ma swoje uroki. Osobiście najbardziej polubiłam Mal, która lubi "udawać" złą, ale w rzeczywistości w jej wnętrzu kryje się o wiele więcej, niż widzi ona sama.

Podsumowując, choć "Wyspa potępionych" zostawiła mnie pełną niedosytu, to i tak jestem pełna pozytywnych przeczuć. To seria, która jest głównie skierowana do młodszych czytelników, ale myślę, że i starsi znajdą tutaj coś dla siebie. To taki pewnego rodzaju świetny powrót do dzieciństwa. Mam nadzieję, że Melissa de la Cruz lepiej spisze się w kolejnych tomach.
Moja ocena: 6/10

WYZWANIE: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

poniedziałek, 31 sierpnia 2015

C.C Hunter - Wybrana o zmroku

Autor: C. C Hunter Tytuł: Wybrana o zmroku Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 427

W końcu nadszedł czas upragnionej przeze mnie premiery ostatniego tomu serii Wodospady Cienia autorstwa C. C Hunter - "Wybranej o zmroku". Cyklu, do którego zapałałam tak ogromną sympatią. Na przestrzeni sagi, która liczy sobie pokaźną liczbę pięciu części można porządnie zżyć się z bohaterami, utożsamić się z nimi, przeżywać ich wzloty i upadki, śmiać się z nimi, a czasem z nich. Na osłodę serc fanów autorki - jesienią Wydawnictwo Feeria Young wyda kolejną książkę tej pisarki, "Odrodzoną", która jednocześnie będzie wstępem do nowej trylogii Wodospady Cienia po zmroku. Będzie to historia nikogo innego, jak jednej z najlepszych postaci, czyli Delli. A teraz wróćmy do finału pierwotnej serii, a cóż to był za finał!

Wszystko nieubłaganie zmierza do końca... Kylie po wyczerpujących poszukiwaniach w końcu odkryła, kim jest i jak wiele niebezpieczeństw to za nią niesie. Musi nauczyć się korzystać ze swoich umiejętności, ponieważ na szali jest życie jej bliskich... Czy uda się pokonać jej wroga, który nieuchronnie czyha na jej upadek?

Finał skończyłam w niezapomnianą Noc Książkoholików, która została zorganizowana niedawno. Wiedziałam, że to będzie strzał w dziesiątkę i "Wybrana o zmroku" na pewno nie tylko nie pozwoli mi zasnąć, ale też całkowicie mnie w sobie zauroczy. C.C Hunter nie mogła napisać lepszego zakończenia. Jednocześnie pozostawiła kilka furtek, ale nie na tyle, aby było to powodem niedosytu i złości u czytelnika - wręcz przeciwnie, pewne rzeczy trzeba dopowiedzieć sobie samemu, w swojej własnej i nieograniczonej wyobraźni. Bardzo spodobał mi się fakt, że chociaż jest to ostatnia część, autorka na siłę nie siliła się na nastrój powagi i nudy. A autorzy mają tak bardzo często... Nic dziwnego, w końcu zakończenia nie są łatwe dla każdej strony, zarówno tej piszącej, jak i tej czytającej. Warsztat pisarski C.C Hunter podobnie jak w poprzednich częściach cechował duży humor i umiar w opisach. Jednocześnie pisarka skupiła się mocno na samej głównej bohaterce, Kylie Galen, na jej rozwoju i zmianie. A zmianę to ona przeszła na pewno. 

"Wybranej o zmroku" na pewno nie brak emocji. Towarzyszyły mi one wraz z czytaniem każdej strony. Z jednej strony nie chciałam, żeby to był koniec historii Kylie, którą zdążyłam całkiem polubić, a z drugiej chciałam ją szybciej czytać, aby wiedzieć, co się wydarzy dalej. To zasługa tego, że Kylie przeszła przemianę, jak już wcześniej zdążyłam wspomnieć. Do tej pory pamiętam, jak w pierwszym tomie, "Urodzonej o północy" irytowała mnie dosyć często, w drugiej części, "Przebudzonej o świcie" widziałam niewielką zmianę, natomiast kolejne dobre kontynuacje sprawiły, że zmieniłam zdanie na temat tej bohaterki. Kylie dojrzała w wielu aspektach, jest to szczególnie widoczne, gdy ma się duże przerwy pomiędzy czytaniem kolejnych tomów. Widać, że wraz z dowiedzeniem się o sobie prawdy zaczęła akceptować swoją inność i się z niej cieszyć. Namyśliła się także i podjęła wybór (w końcu!) odnośnie Lucasa i Dereka... Jesteście ciekawi? Wiem, że jesteście!

Wątki miłosne z pewnością także nikogo nie rozczarują. Wiadomo przecież, że jest to jedna z największych zalet tego cyklu, na równi z lekkim warsztatem pisarskim, wartką i dynamiczną akcją oraz ciekawą fabułą. Jestem pewna, że każdy fan tej serii zapałał sympatią do znanych duetów, minimum jednego, chociaż ja osobiście uwielbiam je wszystkie. C. C Hunter z pewnością zadbała, aby było z czego wybierać. Każdy związek na swój sposób jest dopasowany i niesie za sobą jeszcze więcej humoru i zabawnych perypetii. Nic tylko czytać!

Jak się pewnie domyślacie, "Wybrana o zmroku" absolutnie spełniła moje oczekiwania. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać coś tak niezobowiązującego, a jednocześnie tak dobrego. Coś, co całkowicie pozwoliło mi się oderwać od rzeczywistości i monotonii dnia codziennego. Takie książki właśnie uwielbiam, książki, w których totalnie można się zanurzyć i w nie wsiąknąć. Jeśli jeszcze ktoś nie czytał Wodospadów Cienia to gorąco polecam! 
Moja ocena: 8/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

piątek, 28 sierpnia 2015

Jamie McGuire - Piękna katastrofa

Autor: Jamie McGuire Tytuł: Piękna katastrofa Wydawnictwo: Albatros Liczba stron: 462

Abby Abernathy rozpoczyna studia w nowym miejscu. Są one dla niej pewnego rodzaju przepustką do rozpoczęcia świeżego startu, bez pamiętania o swojej bolesnej i niezbyt udanej przeszłości. Wszystko przebiega nie po jej myśli, gdy w życiu poukładanej bohaterki pojawia się Travis. Ten chłopak uosabia wszystko, czego dziewczyna chce unikać. Travis walczy w nielegalnych walkach w podziemnym klubie i generalnie jest typowym playboyem. Ścieżki tych dwóch krzyżują się, gdy Abby przegrywa pewien zakład...

Nie ukrywam, że wobec "Pięknej katastrofy" miałam naprawdę duże oczekiwania. To za sprawą tego, że nieraz na zagranicznych forach tytuł "Beautiful disaster" obił mi się o uszy (przy okazji chwała wydawnictwu, że zdecydowali się dosłownie przełożyć tytuł na język polski, to strzał w dziesiątkę!). Zwrot zachęcający do lektury z tyłu okładki: "Intensywna. Niebezpieczna. Wciągająca. Absolutnie uzależniająca. Powieść, na punkcie której oszalały młode Amerykanki." tylko wzmógł moją chęć do jak najszybszego zapoznania się z tym dziełem. Może to dlatego moje rozczarowanie było jeszcze dotkliwsze. Jamie McGuire bowiem ściągnęła mnie na ziemię i och, cóż to był za upadek! Bardzo bolesny. Autorka sprowadziła mnie na rzeczywistość, prawie tak jakby twierdziła: moja książka jest fajna, ale tylko fajna. Na pewno nie taka, jak zakładaliście. Nie zrozumcie mnie źle, "Piękna katastrofa" to powieść, którą czyta się niezwykle szybko i przyjemnie, no właśnie, a więc dlaczego nie daję jej wyższej oceny? Już śpieszę tłumaczyć.

Zazwyczaj gustuję w książkach, które czyta się szybko i lekko, które pozwalają oderwać mi się od rzeczywistości i nieuchronnych problemów oraz monotonii dnia codziennego. Lubię, kiedy dane dzieło naprawdę absorbuje CAŁĄ moją uwagę, które pozwala mi się zanurzyć w czymś cudownie niezobowiązującym. Nie wstydzę się tego, że wolę sięgać po literaturę typu young adult czy new adult. Na ambitną literaturę czas jest w szkole i na studiach, a poza obowiązkami trzeba znaleźć czas na przyjemność. "Piękna katastrofa" choć wpasowuje się w mój typ książek do czytania, to czegoś w niej jej zabrakło. Choć, gdy przystępowałam do lektury, wciągała mnie, to jednak wciąż niewystarczająco. Nie skradła mojej uwagi całkowicie, nie wywołała wielkich, a nawet praktycznie żadnych emocji. Nie czepiałabym się tego, gdyby nie to, że miała to być powieść m.in "uzależniająca i intensywna". Równie szybko co się ją przeczyta, to niestety i się o niej zapomni. A intensywne dzieło w całej swojej wymowie powinno na długo zapaść w pamięć... Ale to tylko moja, czysto subiektywna opinia.

"Piękna katastrofa", jak już pewnie się zorientowaliście, nie do końca spełniła moje oczekiwania. Może dlatego, że mam już za sobą lekturę wielu takich książek i trudniej mnie zadowolić. Nie chodzi mi nawet o schematy, które niewątpliwie tutaj występują. Dobra, porządna dziewczyna i zły chłopak. Duet iście oryginalny (ha!). Takie utarte koncepcje wcale mi nie przeszkadzają, bo ja akurat ten motyw bardzo lubię. Piszę tak chaotycznie, że chwała komukolwiek, kto zrozumie moje przemyślenia. W każdym razie, związek Abby i Travisa z pewnością nie należy do stabilnych, więc cóż, będzie dużo wzlotów i upadków.

Z drugiej strony jeśli postawię się na miejscu niezaprawionego w boju czytelnika, to wiem, że "Piękna katastrofa" się mu spodoba. Jakby nie patrzeć, to bardzo lekka, dobrze i przystępnie napisana książka. Fabuła też jest niczego sobie, a akcja jest wartka i dynamiczna. Wszystko dzieje się bardzo szybko, Jamie McGuire zadbała o to, aby nie było nudno. Zresztą, duet Abby i Travisa wiele gwarantuje, ale jedną z tych rzeczy na pewno nie jest nuda. Kim więc jestem, aby odradzać Wam przeczytanie tej książki, jeśli właśnie dokładnie tego rodzaju literatury oczekujecie?
Moja ocena: 5/10

środa, 26 sierpnia 2015

Wyniki konkursu

Hej! Czas na zapewne upragnione przez Was wyniki ostatniego rozdania na blogu. Zgłaszać się można było od 4 do 18 sierpnia. Zgłoszeń było 50, co zważywszy na krótki czas trwania konkursu jest godne podziwu. Nigdy nie przestajecie mnie zaskakiwać. :D Nie przedłużając...

Wpisałam Wasze nicki do programu...



Kliknęłam na "randomize":

Na pierwszym miejscu znalazła się:
Klaudia Malik
 A więc oto zwycięzca konkursu. Gratuluję! :)

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Katarzyna Kwiatkowska - Zbrodnia w szkarłacie

https://woblink.com/storable/pub_photos/636123-zbrodnia-w-szkarlacie.jpg
Autor: Katarzyna Kwiatkowska Tytuł: Zbrodnia w szkarłacie Wydawnictwo: Znak Liczba stron: 392

Rok 1900. W Dworze w Jeziorach pod Poznaniem trwają gorączkowe przygotowania do ślubu. Wydawałoby się, że wszystko układa się naprawdę dobrze, a młoda dziedziczka - Helena jest niezwykle szczęśliwa. Jednocześnie w Jeziorach pojawia się Jan Morawski, inteligentny detektyw-pasjonata, którego zadaniem jest odnalezienie skarbu pozostawionego przez dziadka. Jednak pozytywny bieg zdarzeń zakłóca jedno wydarzenie... W Dworku zostaje zamordowany mężczyzna. Wszyscy są podejrzani. Kto ostatecznie okaże się bezlitosnym mordercą?

"Zbrodnia w szkarłacie" to czwarty tom cyklu opowiadającym o Janie Morawskim, ziemianinie, który pasjonuje się wszelkimi zagadkami i tajemnicami. Przyznaję, że nigdy wcześniej nie słyszałam o tej serii, dlatego, gdy przystępowałam do lektury tej powieści nie miałam pojęcia, że jest to jakakolwiek kontynuacja wcześniejszych części. Na całe szczęście, w ogóle nie przeszkodziło mi to w czytaniu. Nie trzeba wcale znać poprzednich książek, aby cieszyć się z czytania tych nowszych. Choć na pewno w przyszłości sięgnę po wcześniejsze tomy.

Nie mam szczególnego zamiłowania do twórczości polskich pisarzy. Są wyjątki, ale jest ich bardzo mało. Do tego zacnego grona mogę zaliczyć autorkę "Zbrodni w szkarłacie", Katarzynę Kwiatkowską. Jej dzieło pochłonęło mnie praktycznie od samego początku, a sprytnie skonstruowana intryga sprawiła, że nie mogłam się oderwać od tak absorbującej lektury. Muszę przyznać, że podeszłam do tej powieści dosyć nieufnie, bo to pierwszy kryminał rodzimego autora, który miałam okazję przeczytać. Jak się okazało - moja początkowa nieufność była całkowicie bezzasadna. Co najlepsze, ta książka trzyma w napięciu. Katarzynie Kwiatkowskiej należą się duże brawa za tak sprawne i umiejętne operowanie w świecie tajemnic i mrocznych knowań. Na uwagę zasługuje także element zaskoczenia, ponieważ ciężko jest przewidzieć, jakim torem potoczy się akcja. Kryminały są świetne i niezwykle pełne napięcia oraz suspensu, o ile pisarzy umieją udźwignąć ciężar tego dosyć trudnego gatunku. 

Przed lekturą "Zbrodni w szkarłacie" nie pomyślałabym, że spodoba mi się osadzenie akcji w 1900 roku. Wręcz przeciwnie - należę do młodego pokolenia, dlatego wolę teraźniejszość, niż czasy trochę bardziej odległe. Jednak w tej książce okazało się to dla mnie najlepszym atutem. To świetne uczucie móc zanurzyć się w powieść, gdzie Polacy byli uciskani i ciemiężeni przez Niemców. To budujące móc obserwować, jak radzili sobie ludzie w tej trudnej sytuacji i jak starali się nie oddać swoich majątków w obce ręce. Nie sądziłam, że odnajdę się w roku 1900, ale co zadziwiające - odnalazłam się. Teraz nie potrafię sobie wyobrazić detektywa Jana Morawskiego w innej scenerii.

"Zbrodnia w szkarłacie" to sprytnie napisany i skonstruowany kryminał, który na pewno nie rozczaruje fanów gatunku, ale także osób, które nigdy nie sięgnęły po tego rodzaju książki. Katarzyna Kwiatkowska - pierwsza dama polskiego kryminału retro wywiązała się ze swojego zadania nawet z nawiązką. Jej warsztat pisarski ciekawi, a nie nuży, nie zawiera zbędnych opisów, ale za to sprawia, że czytanie nie jest żadną trudnością, tylko przyjemnością. Polecam!
Moja ocena: 7/10

piątek, 21 sierpnia 2015

Zapowiedzi Wydawnictwa Feeria Young

Spójrzmy na to, co Wydawnictwo Feeria Young przygotowało dla swoich czytelników w najbliższym czasie. :)

"WYBRANA O ZMROKU" - C.C Hunter
Ostatni tom sagi Wodospady Cienia, premiera 27 sierpnia!
W Wodospadach Cienia Kylie odkryła świat o wiele dziwniejszy, niż kiedykolwiek mogłaby się spodziewać. Czy kiedykolwiek wyobrażała sobie, że jej najlepszymi przyjaciółkami będą wampirzyca i czarownica? Czy myślała, że będzie uciekać przed wrogiem i mierzyć się z własnym dziedzictwem i mocą? Czy kiedykolwiek śniła o dokonywaniu wyboru między wilkołakiem, który złamał jej serce, ale za wszelką cenę chce ją odzyskać, a półelfem, który był przy niej, ale wycofał się, zanim los dał im szansę?

Kylie musiała opuścić Wodospady Cienia ze swoją rodziną. Gdy jej trop wpada najpotężniejszy wróg, dziewczyna widzi przed sobą tylko jedną możliwość: musi przejść przemianę i w pełni zawładnąć swoją mocą. Tylko to pozwoli jej powstrzymać Maria. Jej podróż ku własnej tożsamości nie zakończy się jednak, dopóki jej serce nie dokona ostatecznego wyboru. Wszystko zmierza ku tej decydującej chwili, gdy Kylie ostatecznie przypieczętuje swój los i na zawsze odda komuś serce.
"WSTYD" - Rachel van Dyken
Ostatni tom trylogii Zatraceni, premiera 10 września!
Lisa stara się grać wesołą, bezproblemową studentkę z college’u, za jaką ją wszyscy uważają. Ale mroczna przeszłość nie pozwala o sobie zapomnieć. Przepełniają ją lęk, wstyd i przeświadczenie, że jest zła i niewarta miłości. Tristan jest profesorem psychologii. Jest wyjątkowo poważny i zasadniczy, ceni dyscyplinę, a przy tym kryje wiele tajemnic.
Między nimi jest mnóstwo ciemności… i to ona ich do siebie przyciąga. Łączy ich więcej, niż mogliby przypuszczać…
Ostatni, najmroczniejszy tom trylogii Zatraceni. Tom, w którym wiele dziewczyn po trudnych przeżyciach odnajdzie siebie.
"PLAGA SAMOBÓJCÓW" - SUZANNE YOUNG 
Program część 1, premiera 23 września!
Nastolatki masowo popełniają samobójstwa. W niektórych szkołach władze wprowadzają więc pilotażowy program przeciwdziałania tej epidemii. Wszelkie objawy depresji są skrupulatnie notowane, a ci, którzy się załamują, są poddawani leczeniu w odizolowanych klinikach. Leczenie wydaje się skuteczne, ale każdy, kto brał udział w programie, wraca do zwykłego życia kompletnie pozbawiony wspomnień.
Rodzice Sloane stracili już jedno dziecko i są gotowi na wszystko, by tylko ją uratować. Dziewczyna tłumi więc swoje prawdziwe uczucia. Jedyną osobą, przy której czuje się swobodnie, jest James, jej chłopak. Obiecał jej, że ich dwojgu nic się nie stanie, a Sloane jest pewna, że ich miłość przetrwa wszystko. Lecz z tygodnia na tydzień oboje stają się coraz słabsi. Coraz trudniej im zachowywać twarz, bo dopada ich depresja. A później Program.
Mroczna, dystopijna powieść z romansem w tle.

Ja niecierpliwię wyczekuję premiery wszystkich tych tytułów, a Wy? :)

poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Rainbow Rowell - Fangirl

http://www.yainterrobang.com/wp-content/uploads/2013/09/fangirl-rainbow-rowell.jpg
Autor: Rainbow Rowell Tytuł: Fangirl Wydawnictwo: Otwarte Liczba stron: 454

Rainbow Rowell to autorka, o której nie dało się nie słyszeć, szczególnie w dobie dzisiejszych popularnych portali społecznościowych. Nieustannie natykałam się na zagranicznych instagramach na "Fangirl" czy "Eleonorę i Parka" oraz na całą masę pozytywnych recenzji. Nic więc dziwnego, że bardzo się ucieszyłam, gdy Wydawnictwo Otwarte postanowiło wydać książki tej pisarki w Polsce. Ogarnęła mnie jeszcze większa ekscytacja, gdy "Fangirl" leżała w moich dłoniach. Gdy już się pozachwycałam tą piękną okładką i dopracowanym wydanie (ja naprawdę jestem ogromną, typową fangirl) przystąpiłam do lektury. I cóż to była za lektura... Jedyna w swoim rodzaju!

Osiemnastoletnie Cath oraz Wren Avery to nierozłączne bliźniaczki. Zawsze wszystko robiły razem, ale nigdy nie były do siebie podobne. Są wręcz jak ogień i woda, Wren jest towarzyska i lubi imprezować, natomiast Cath woli się zaszyć w pokoju i pisać fanfiki o Simonie i Bazie, Jest Prawdziwą Fanką, typową fangirl. 

Obie siostry wyprowadzają się na studia i nie zamieszkują w tych samych akademikach. Tym samym Cath jest skazana na obcą współlokatorkę. I na stawienie czoła rzeczywistości. Poznaje kompletnie inną od niej, wybuchową Reagan oraz pozytywnie nastawionego do całego świata Leviego. Oboje będą mieli ogromny wpływ na Cath.

Muszę przyznać, że poniekąd obawiałam się sięgnąć po "Fangirl". Miałam jej względem tak ogromne oczekiwania, że skrycie najzwyczajniej w świecie bałam się rozczarowania. Moje obawy jednak okazały się całkowicie bezpodstawne, bo gdy tylko zaczęłam czytać powieść autorstwa Rainbow Rowell nieodwołalnie przepadłam. Zakochiwałam się w tej pięknej książce coraz bardziej wraz z przeczytaniem kolejnych stron. Zresztą, jak mogłabym jej nie pokochać? Nie, w przypadku, gdy główna bohaterka, Cath tak bardzo przypomina mi mnie samą. Nie, w przypadku, gdy cała ta historia i otoczka wokół niej dodaje niesamowitej otuchy i ciepła.

Motywem przewodnim całej tej powieści, a jednocześnie wręcz motorem napędowym całej akcji jest  seria o Simonie Snowie. Nasza główna bohaterka, Cath, uwielbia ten cykl wobec czego jest po prostu prawdziwą fangirl. A takie osoby w naszym społeczeństwie nie są zbytnio rozumiane, często są traktowane jako outsiderzy tylko dlatego, że nie mają takich samych zainteresowań jak reszta społeczeństwa. Sama nieraz spotkałam się z takim zachowaniem i nie dostraja ono zbyt pozytywnie. Jednak teraz przyzwyczaiłam się do tego i w ogóle mi ono nie przeszkadza. No, może czasami. Prawda jest taka, że jestem dumna będąc fangirl, ponieważ czytanie książek to moja prawdziwa pasja. Szczerze mówiąc to współczuję osobom, których życie jest o wiele uboższe, ponieważ nie odkryli budującej mocy fikcji literackiej. Właśnie dlatego tak bardzo utożsamiłam się z główną bohaterką, ponieważ jest ona niezwykle podobna do mnie. Nie identyczna, ale podobna. Ja nie piszę fanfików, ale lubię samotność. Nie przepadam za imprezami, wolę poczytać książkę. W zasadzie Rainbow Rowell jest dotychczas jedyną pisarką, która wykreowała taki typ postaci na tyle wiarygodnie. Cath w jej wydaniu nie razi sztucznością, a jej zachowanie w ogóle nie irytuje. Jest na swój sposób nieporadna, ale i urocza. Chyba nie sposób się nie uśmiechnąć widząc jej zaangażowanie w pisaniu swojego fanfika.

Levi... Polubiłam go od momentu, gdy tylko się pojawił, czyli już od pierwszego zdania pierwszego rozdziału: "W jej pokoju był chłopak". Gwarantuję, że skradnie on serce każdej czytelniczki, nawet jeśli w duchu nie są one romantyczkami. Jest to postać tak nacechowana pozytywnie, że po prostu nie da się nie obdarzyć go sympatią. Dialogi z jego udziałem zawsze są żywe i ciekawe, wzbudzają wiele uśmiechów ciepłych uczuć. Rainbow Rowell ma prawdziwy dar do kreowania wiarygodnych bohaterów, wychodzi jej to naprawdę świetnie i nie mogę się do niczego przyczepić. A duet Cath i Levi tak genialnie się uzupełnia, że zostanie jednym z moich ulubionych par literackich.

Tak naprawdę do dosyć ciężko przybliżyć ogólny zarys fabuły "Fangirl", bo to książka o... życiu. O wzlotach i upadkach. O dojrzewaniu, o pasjach, o chłopakach, o przyjaźni, o rodzinie i o miłości. Taki misz-masz wielu istotnych rzeczy, które każdemu człowiekowi są bardzo bliskie. Właśnie chyba to jest najlepsze, iż Rainbow Rowell nie zdecydowała się na jedną rzecz, którą by dokładnie i szczegółowo opisała, po czym oparłaby na niej całą resztę fabuły, ale zdecydowała się na kilka wątków. Tak, więc czytelnik poznaje nieporadną Cath i obserwuje, jak ona sobie poradzi w życiu studenckim. A trzeba przyznać, że nie było jej wcale łatwo. Oprócz bycia samotniczką i fangirl, główna bohaterka ma inne problemy. Tatę, o którego się martwi, ponieważ został w domu sam. Siostrę, z którą jej relacje zaczynają się coraz bardziej ochładzać, Leviego, z którym zaczyna ją łączyć coraz większa nić porozumienia.

Niewielu autorów decyduje się na otwarte zakończenia, ale Rainbow Rowell właśnie to zrobiła. Zazwyczaj nie przepadam za nimi, ponieważ wolę mieć wszystko jasno i zwięźle wyłożone, chcę wiedzieć, jak zakończą się losy bohaterów, których szczególnie polubiłam. Jednak w tym przypadku tego rodzaju rozwiązanie wcale mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie - spodobało mi się i uważam, że lepszego autorka nie mogła wymyślić. Czytelnik sam musi sobie dopowiedzieć, jakim torem dalej potoczy się życie Cath. W domowym zaciszu możemy popuścić wodza naszej nieograniczonej wyobraźni.

"Fangirl" zagości w Waszych sercach i na długo (o ile nigdy) ich nie opuści. To książka, która niesie za sobą istotne wartości i wobec której żaden czytelnik nie będzie mógł przejść obojętnie. Jednocześnie jest to zabawna i wciągająca historia, która gwarantuje świetną rozrywkę na kilka godzin. Wcale się nie dziwię, że zdobyła tak duży rozgłos, bo absolutnie na niego zasługuje. Po jej lekturze jestem pełna pozytywnych odczuć i wręcz czuję się napędzona do działania. Zapewne nawet sama Cath nie podejrzewała jak studia zmienią jej życie. Jeśli jesteś fangirl, to zrozumiesz... Gorąco polecam!
Moja ocena: 9/10

niedziela, 16 sierpnia 2015

J.D Horn - Źródło. Wiedźmy z Savannah 2

Autor: J.D Horn Tytuł: Źródło. Wiedźmy z Savannah 2 Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 402

Mercy została kotwiczącą, czyli strażniczką magicznej granicy, za którą czyhają niesamowicie niebezpieczne istoty. Jeszcze nie tak dawno temu w ogóle nie posiadała żadnych magicznych mocy. Nic więc dziwnego, że przystosowanie się do nowych umiejętności przychodzi jej z trudem, a na domiar tego jest w ciąży i nieustannie musi na siebie uważać. A gdy na jaw wychodzą tajemnice skrzętnie skrywane przez jej najbliższą rodzinę, Mercy nie jest już pewna niczego...

"Źródło" to kontynuacja serii Wiedźmy z Savannah autorstwa J.D Horn. Pierwszy tom pt. "Ród" pochłonęłam zadziwiająco szybko, bo tylko w jeden dzień. Sequel natomiast czytałam trochę dłużej, to zasługa nie tylko większej objętości tego dzieła, ale także też tego, iż pisarzowi powoli i stopniowo udało się wyjść z utartych schematów. Właśnie przez ten fakt pozwoliłam sobie dłużej delektować się lekturą, niż pochłonąć ją natychmiastowo. To, co jest najlepsze w tym cyklu to warsztat pisarski autora jest lekki, przystępny, wręcz powiedziałabym, że czytelnik w ogóle nie odczuwa żadnego wysiłku w czasie czytania. Jednocześnie styl pisania J.D Horn charakteryzuje nie tylko lekkość, ale także i obrazowość oraz nieprzesadzanie w żadną stronę. Opisy są krótkie, aczkolwiek treściwe i wystarczające, przez co w ogóle nie nużą i nie powodują chęci odłożenia czytania na bok. Taka lektura jest niczym innym jak samą, czystą przyjemnością. A przecież takie książki są najbardziej uwielbiane przez mole książkowe. Takie, które sprawią, iż rzeczywistość ma się nijak w obliczu powieści, która wciąga nas coraz bardziej w swój świat, aż ostatecznie po prostu musimy ją dokończyć i nie odłożymy jej na półkę dopóki tego nie zrobimy.

Bardzo spodobała mi się koncepcja autora odnośnie granicy i kotwiczącej, która ją strzeże, aby niebezpieczne demony, które zamieszkują inną krainę nie mogły się wydostać. Do tej pory spotkałam się raz z takim pomysłem i miało to zresztą miejsce w serialu, ale tam jakoś niezbyt ta idea do mnie przemówiła... Natomiast w "Źródle" autor wybrnął ze swojego pomysłu i udźwignął ciężar swojej własnej wyobraźni. W ogóle generalnie ukazanie magii przez J.D Horn i sposób, w który Mercy trenowała z Jilo jest niezwykle interesujący i obiecujący. Oprócz pomysłowości w kontynuacji Wiedźm z Savannah, podobnie jak w przypadku prequelu, nie zabrakło wartkiej i dynamicznej akcji oraz elementu zaskoczenia, którym dysponuje autor. Nieraz w czasie czytania nie mogłam się domyślić, jak dalej potoczy się linia fabularna, a w tego rodzaju książkach, czyli fantastyce jest to niezwykle istotny, o ile niekluczowy element.

"Źródło" zdecydowanie spełniło moje oczekiwania. Trzeba przyznać, że J.D Horn wysoko postawił poprzeczkę, ponieważ moim zdaniem sequel okazał się lepszy niż pierwszy tom. Dlaczego? Przede wszystkim od razu po skończeniu lektury rzuciło mi się w oczy, jak ta książka jest dopracowana i jak tworzy spójny i nierozerwalny całokształt. Żaden czytelnik i fan fantastyki nie musi się obawiać o utarte schematy i akcję wiejącą nudą. W tej serii na pewno tego nie znajdziecie - wręcz przeciwnie! Wiedźmy z Savannah gwarantują przyjemnie spędzony dzień, góra dwa, tak szybko czyta się książki z tego cyklu. Na obecną wakacyjną porę są wręcz idealne.
Moja ocena: 7/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.