my heaven of books

poniedziałek, 30 września 2013

Podsumowanie września

Hej! Postanowiłam, że zmienię formę podsumowań na blogu i będą one pojawiały się w bardziej "luźniejszej" formie. Nie będę Was przecież zarzucać samymi cyferkami. :)

Najpierw zacznę od ilości książek, które przeczytałam. Są wśród nich trzy lektury i dwie książki, których recenzje ukażą się w październiku.

1. Max Brooks - World War Z - 544 stron, ocena 8/10
2. Dee Shulman - Gorączka - 432 stron, ocena 6/10
4. Iwona Skrzypczak - Bo we nie jest ex - 302 stron, ocena 7/10
5. Michael Grant - Faza szósta: Światło - 375 stron, ocena 10/10, Ulubione
6. Eve Edwards - Alchemia miłości - 375 stron, ocena 8/10
7. Franny Billingsley - Zakochana w mroku - 396 stron, ocena 6/10
8. Jennifer Estep - Dotyk Gwen Frost (niezrecenzowana) - 312 stron
9. C.J Daugherty - Dziedzictwo (niezrecenzowana) - 395 stron

LEKTURY:
1. J.W Goethe - Cierpienia młodego Wertera - 144 strony
2. Adam Mickiewicz - Dziady cz. III
3. Adam Mickiewicz - Pan Tadeus

Szczerze mówiąc jestem strasznie zadowolona ze swojego wyniku. Wbrew temu, co sądziłam we wrześniu miałam dużo wolnego czasu. Obawiam się, że w październiku nie będzie już tak kolorowo. :)

Zapraszam na FANPAGE bloga, gdzie na bieżąco możecie obserwować zdjęcia moich książkowych zdobyczy.

sobota, 28 września 2013

Franny Billingsley - Zakochana w mroku

Autor: Franny Billingsley
Tytuł: Zakochana w mroku
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 396
Moja ocena: 6/10
Nim umarła, macocha Briony dobrze zadbała, by dziewczyna obarczyła się winą za wszystkie nieszczęścia w rodzinie. I teraz poczucie winy przywarło do Briony tak mocno, że stało się wręcz jej drugą skórą. Dziewczyna często ucieka na bagna i opowiada tam historie o Starych, duchach, które nawiedzają trzęsawiska. Jednakże tylko wiedźmy są w stanie je zobaczyć, a w jej miasteczku bycie jedną z nich oznacza karę śmierci. Mimo iż uważa, że nie zasługuje na nic dobrego, Briona lęka się, co się stanie gdy jej sekret wyjdzie na jaw… I wtedy niespodziewanie w jej życiu pojawia się Eldrik, o złotych oczach i wspaniałej czuprynie jasnobrązowych włosów. Eldrik, który traktuje Brionę jako kogoś naprawdę wyjątkowego… Briona przekona się, że oprócz sekretów, które stara się ukryć, jest też wiele tajemnic, o których wcześniej nie miała pojęcia.
W raz z Eldrikiem zakłada klub braterski oraz... Briony zakochuje się w Eldriku.
"Zakochana w mroku" to książka, którą określiłabym mianem ekscentrycznej i to nie tylko ze względu na nietuzinkowy pomysł na fabułę. To także zasługa różnorodnych opinii na jej temat, a wiadomo - ile ludzi, tyle zdań. Przekonałam się na własnej skórze o wyjątkowości tego dzieła. Jesteście ciekawi? To zapraszam do lektury!

Franny Billingsley nie serwuje swoim czytelnikom tego, co już było. Nie przedstawia nam niewinnej głównej bohaterki. Co to, to nie! Briony ma siedemnaście lat i wraz ze swoją siostrą Rose mieszka w małej osadzie, zewsząd otoczonej niebezpiecznymi bagnami, w których czają się rozmaite stwory. Jednym z nich jest Bagnolud, który powoduje u Rose bagienny kaszel. Briony za wszelką cenę chce pomóc swojej siostrze. Czy jej to się uda? Na dodatek w życiu nastolatki pojawia się Eldric, z którym bardzo szybko nawiązuje nić porozumienia. Czy Briony w końcu mu zaufa i wyzna swoje tajemnice?

Briony to dziewczyna, która przez całą książkę ma wyrzuty sumienia. Tak jakby była winna całemu złu na świecie. Przyznaję, chwilami było to irytujące, ale też w pewien sposób stanowiło odmianę. Mam szczerze dość głupiutkich bohaterek powieści młodzieżowych (oczywiście nie mam na myśli wszystkich), a tutaj spotkało mnie zaskoczenie. Kreacja bohaterów w "Zakochanej w mroku" zasługuje na plus, szkoda, że znalazłam ich niewiele.

Moim zdaniem największym błędem autorki jest powolna, a chwilami wręcz nudna i monotonna akcja. To było najgorsze, co Billingsley swojej książce mogła zrobić. Pokuszę się o stwierdzenie, że momenty przesycone napięciem mogłyby uratować to dzieło. Pomysł jest ciekawy, ale przebieg akcji woła o pomstę do nieba, przez co "Zakochaną w mroku" czyta się naprawdę wolno, bo nie ma niczego, co by czytelnika do dalszego czytania zachęciło. To, czy przerwę lekturę na stronie setnej, czy na dwudziestym rozdziale nie zrobiło mi żadnej różnicy. 

Warsztat pisarski autorki jest dosyć... ciężki w odbiorze. Wcale nie jest prosty, jak można by przypuszczać, a z pewnością już nie spodoba się każdemu, szczególnie młodzieży, do której, jak przypuszczam, dzieło to jest skierowane. Język chwilami bywa poetycki, co też jest dosyć specyficzne i nie trafi w gust każdego.

Nie napiszę - polecam, bo mam mieszane uczucia. Z jednej strony, bez obaw mogę napisać: tego jeszcze nie było, ale z drugiej, chwilami naprawdę wkurzał mnie przebieg akcji czy język autorki. Brak było też jakiegokolwiek czynnika przyczynowo skutkowego, a niektóre wydarzenia nie miały najmniejszego sensu. Dlatego odpowiedzcie sobie sami na pytanie, czy chcecie zapoznać się z "Zakochaną w mroku".

CZYTAM FANTASTYKĘ, PARANORMAL ROMANCE.

środa, 25 września 2013

Eve Edwards - Alchemia miłości


Autor: Eve Edwards
Tytuł: Alchemia miłości
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 375
Moja ocena: 8/10
Kiedy w 1582 roku młody Will Lacey został hrabią Dorset, czekało go trudne zadanie. Zmarły ojciec zostawił majątek w ruinie i Lacey musiał jak najszybciej ożenić się z posażną panną, aby uratować swój ród. Na dworze Elżbiety I pełno było takich dam, lecz serce Willa biło mocniej tylko dla Ellie – ślicznej, uczonej dziewczyny, która nie posiadała nic poza bezwartościowym hiszpańskim tytułem. Gdy rodzina nalegała, aby Will poślubił lady Jane, piękną i bogatą szlachciankę, której majątek mógłby podnieść ich ród z upadku, młody hrabia stanął przed odwiecznym wyborem – serce czy rozum? Książka Eve Edwards jest mądrą opowieścią o miłości w trudnych czasach, podległych wielkiej polityce. Anglia, której król Henryk VIII narzucił przejście na protestantyzm, pod władzą Elżbiety I żyje obsesją katolickich szpiegów i zagrożenia ze strony Hiszpanii. Szlachcic z dworu królowej, który zakochał się w dziewczynie z hiszpańskim tytułem, wiele ryzykował… 

Eve Edwards jest uważana za mistrzynię powieści historycznych, tuż po Philippie Gregory. Jej Kroniki rodu Lacey cieszą się dużym zainteresowaniem, więc mam nadzieję, że i w Polsce zostaną ciepło przyjęte. Zdecydowanie na to zasługują!

Naszą główną bohaterką jest Eleanor Rodriguez- córka hiszpańskiej hrabiny i angielskiego alchemika. Dziewczyna po swojej zmarłej matce odziedziczyła jedynie tytuł szlachecki, a życie, które wiedzie ze swoim ojcem jest skromne i zależne od patronatu, którym zostaną objęci. Młodą Ellie i jej samotnego rodzica czytelnik poznaje w momencie, gdy zostają oni wyrzuceni z dworu Lacey Hall. Odpowiedzialny za to jest hrabia Dorset, Will Lacey, który obarcza winą za popadnięcie jego rodziny w długi fanatycznego alchemika. Uważa, iż szerzy on obłąkańcze wizje bez poparcia w przyszłości.

A więc, jak już wiadomo, rodzina Lacey czasy świetności ma dawno za sobą, a najlepszym sposobem na zmianę tego stanu rzeczy wydaje się ożenek najstarszego z braci - Willa. Pech chciał, że na dworze królowej Elżbiety I, gdzie wybrał się on na poszukiwania posażnej panny poznaje Ellie i powoli odkrywa, że dziewczyna nie jest taka, jaka mu się na początku wydawała, wręcz przeciwnie - jest inteligentną i zdolną młodą kobietą, która powoli zdobywa jego serce.

Jestem pełna podziwu dla warsztatu pisarskiego Edwards. Powieści historyczne - nie oszukujmy się - zazwyczaj nie podobają się każdemu i uchodzą za "ciężkie" w odbiorze. Bez obaw, tutaj tego nie ma! Autorka ma lekki, a do tego przystępny styl pisania, przez co czytając "Alchemię miłości" przyjemnie spędziłam czas, a całą książkę skończyłam szybko, pławiąc się w niezobowiązującej i trochę naiwnej powieści. Całość jednak okazała się świetną mieszanką, a sama Edwards wynalazła przepis na literacki sukces!

"Alchemia miłości" jest przepełniona wartką akcją, a motyw alchemii jest intrygujący i zdecydowanie nietuzinkowy. Tytuł także idealnie odnosi się do treści książki, a jak powszechnie wiadomo, nie zawsze tak jest. Sam romans wydaje się być przewidywalny i w istocie właśnie taki jest, mimo to wcale nie przeszkadzało mi to w czytaniu. Świetnie spędziłam czas i zdecydowanie nie należał on do zmarnowanych. Powieść ta spodoba się na pewno nie tylko fanom twórczości Philippy Gregory, ale trafi też do szerszej grupy czytelniczej. Nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na kontynuację Kronik rodu Lacey.

poniedziałek, 23 września 2013

Michael Grant - Faza szósta: Światło


Autor: Michael Grant
Tytuł: Faza szósta: Światło
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 375

Moja ocena: 10/10
Od chwili, gdy wszyscy dorośli zniknęli z Perdido Beach, minął już prawie rok. Pozbawieni kontroli i opieki młodzi ludzie przeżyli głód, zarazę, bezpardonową walkę o władzę. Przetrwali. Przynajmniej część z nich. Powrót do normalności był ich marzeniem.Teraz to marzenie może się ziścić i nagle zewnętrzny świat napawa mieszkańców ETAPu lękiem. W obrębie bariery wydarzyło się wiele rzeczy, które nie znajdą usprawiedliwienia w nieświadomym niczego społeczeństwie. Śmierć, okrucieństwo, błędne decyzje, złe wybory... Co czeka na tych, którzy złamali wszystkie prawa rządzące w normalnym społeczeństwie? Może ETAP jest jedynym miejscem, w którym mogą czuć się bezpieczni?

Podobno zakończenie to najlepsza część każdej historii, ale wiecie co? Ja wcale zakończenia nie chciałam, wręcz przeciwnie - czułam, że jeszcze kilka części "Gone" zaspokoi moją ciekawość. Szanuję jednak decyzję autora, bądź co bądź, on wie, co robi! Przez te sześć tomów niesamowicie zżyłam się z bohaterami ETAPu. Wykreowany świat przedstawiony przez Michaela Granta jest absolutnie niesamowity i nietuzinkowy.
Jesteście gotowi, aby opuścić ETAP?

Minął prawie rok od kiedy młodzież i dzieci stali się więźniami tajemniczej kopuły, która odgrodziła małe kalifornijskie miasteczko Perdido Beach od reszty świata. Cała historia rozpoczęła się pięć tomów temu, gdzie bohaterowie przeżyli głód, bezpardonową władzę o walkę, plagę i kilka innych przerażających rzeczy. Przetrwali w niewyobrażalnie ciężkich warunkach, czy przetrwają i ostatnią, szóstą fazę?

Kopuła stała się przezroczysta, przez co zarówno dorośli na zewnątrz, jak i dzieci wewnątrz mogły ze sobą  "rozmawiać". Młodzi są przekonani, że to koniec, a tajemnicza anomalia niedługo zniknie. Czy jednak będą mieli do czego wracać? Dziwne mutacje, które miały miejsce w ETAPie przerażają każdego, a jedno jest wiadome - żadne dziecko po wyjściu z niego nigdy nie będzie już takie samo.

Jest jeszcze Gaia, zrodzona z Ciemności, pozornie mała dziewczynka, w której czai się głód. Głód śmierci. Jest ona gotowa wymordować wszystkich mieszkańców ETAPu. Czy naszym bohaterom uda się ją powstrzymać?  

Autor jest wszechwiedzącym narratorem i ostatecznie, wyjaśnia wszystkie zaczęte wątki, czytelnik może także dowiedzieć się, jak dalej potoczyły się losy bohaterów ETAPu.

Kiedy skończyłam czytać ostatnią część "Gone", nie mogłam uwierzyć, że to już koniec. Nieodwołalny i ostateczny. Niesamowicie zżyłam się z bohaterami, przeżywałam z nimi ich wzloty i upadki oraz nienawidziłam tych, którzy na to zasłużyli. Michael Grant stworzył niesamowitą serię, która pomimo tego, że skierowana jest do młodzieży zaskakuje na każdym kroku. Jest pełna brutalnych walk, a sam autor nie skąpi krwawych opisów. I dobrze, bo to właśnie to wyróżnia tę historię na tle innych młodzieżówek.  

Akcja, typowo już dla Michaela Granta, pędziła szybko, a przy tym każda strona emanowała napięciem. Doszłam do wniosku, że to razem z zaskakiwaniem czytelnika na każdym kroku to znaki rozpoznawcze tego autora.

Spotkałam się z wieloma różnymi opiniami na temat "Gone", które rzekomo przekracza granice dobrego smaku, ja jednak tego nie widzę. Co z tego, że docelową grupą odbiorczą serii Michaela Granta jest młodzież? Czy to od razu znaczy, że całość ma być do bólu przesłodzona? Ja właśnie dlatego tak bardzo tę historię pokochałam, bo chwilami jest niesmaczna, bo wnosi coś nowego, coś czego wcześniej nie było. Jeśli wcześniej ktoś miał wątpliwości, czy warto się z nią zapoznać, to rozwiewam je - warto! Chociażby tylko po to, aby poznać genialną ostatnią część.
Możecie już opuścić ETAP. 

piątek, 20 września 2013

Iwona Skrzypczak - Bo we mnie jest ex


Autor: Iwona Skrzypczak
Tytuł: Bo we mnie jest ex
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 302

Moja ocena: 7/10
Główna bohaterka jest stylistką i redaktorem mody w renomowanym wydawnictwie. Moda, show-biznes, plotki, gwiazdy, znane marki - to jej codzienność. Po rozstaniu z londyńskim specem od IT zakochuje się w pięknym i charyzmatycznym muzyku, który ma tylko jedną maleńką wadę - wierność nie jest jego najmocniejszą stroną. Okazuje się jednak, że nie tylko faceci potrafią być bezwzględni i egoistyczni. Dziewczyna rozpoczyna podwójną grę, zakończoną przeprowadzką do Londynu. Czy czeka ją tam happy end?

Najpierw kilka zdań o fabule. "Bo we mnie jest ex" to historia dwudziestodziewięcioletniej kobiety, na co dzień pracującej w magazynie mody jako dziennikarka. Showbiznes, można powiedzieć, jest jej chlebem powszednim. Po zakończeniu swojego związku ze specjalistką od IT - Piotrem, główna bohaterka poznaje muzyka Maxa, z którym romans ekspresowo nabiera rumieńców. Jednak sielanka się kończy, gdy zaczyna ona podejrzewać, iż nowy kochanek nie jest jej wierny. Tak rozpoczyna się niebezpieczna gra uczuć, podczas której rodzi się miłosny trójkąt. Jak długo taka toksyczna relacja ma prawo bytu?

Dosłownie przed chwilą skończyłam czytać recenzowaną przeze mnie książkę i przepełniają mnie sprzeczne emocje. Przyznaję, pomysł ukazania kobiety w "złym" świetle, podczas gdy to zawsze mężczyźni są uważani za tych zdradzających i kłamiących jest trafiony. To nasza bezimienna bohaterka jest tą, która prowadzi swoją własną, niebezpieczną grę. Na początku dosyć ciężko było mi się "wczuć" w akcję. Dopiero po przeczytaniu pięćdziesięciu stron odkryłam, jak przyjemne czyta mi się "Bo we mnie jest ex". 

Jak napisałam wyżej, jest pewne ale. Pomysł obiecujący, jednak wykonanie już gorsze. Zabrakło mi lepszego wykreowania postaci, czy chociażby większej ilości wątków pobocznych. Tutaj nie było ich prawie wcale! Tak jakby główna bohaterka oscylowała pomiędzy jednym mężczyzną a drugim. Zdecydowanie można było to pociągnąć w ciekawszym kierunku.
 
Spodobało mi się zakończenie, którego pod koniec lektury zaczęłam się domyślać. Pozostało ono otwarte, przez co czytelnik mógł sobie resztę dopowiedzieć i stworzyć swoją własną, idealną wizję przyszłości poznanych bohaterów.

Jak możecie już wiedzieć, jestem wielką fanką niezobowiązujących książek i zdecydowanie chętnie po nie sięgam. Dlatego "Bo we mnie jest ex" spodobało się mi, pomimo kilku niedociągnięć. To świeże spojrzenie na współczesne związki, w których zazwyczaj mężczyźni są tymi "złymi". Czasami w życiu nie wszystko jest takie czarno-białe, jakie może się wydawać.

czwartek, 19 września 2013

Mira Grant - Przegląd końca świata: Feed


Autor: Mira Grant
Tytuł: Przegląd końca świata: Feed
Wydawnictwo: Sine Qua Non
Liczba stron: 496
Moja
ocena: 8/10
Czy wiedza wyniesiona z klasycznych horrorów pomoże ludzkości przetrwać apokalipsę?

Rok 2014. Wynaleźliśmy lek na raka. Pokonaliśmy grypę i przeziębienie. Niestety stworzyliśmy też coś nowego, strasznego, coś, czego nikt nie mógł zatrzymać. Infekcja rozprzestrzeniła się szybko, wirus przejmował kontrolę nad ciałami i umysłami, wydając jedno tylko polecenie: jedz!

Upłynęło 20 lat. Georgia i Shaun Mason są na tropie największej historii w ich życiu – mrocznej konspiracji stojącej za infekcją. Prawda musi wyjść na jaw, nawet jeśli jest śmiertelna.

Epicka opowieść o zombie, polityce i blogowaniu opowiedziana przez Mirę Grant – pisarskie objawienie roku 2011. FEED jest thrillerem politycznym napisanym w klimacie filmów gore, okraszonym śmiertelną dawką humoru. Ale przede wszystkim jest to historia dwójki rodzeństwa podążających za prawdą tropem usłanym trupami… niekoniecznie martwymi.
  
"Feed" to pierwsza część rozpoczynająca trylogię "Newsflesh". Po szybkim spojrzeniu na okładkę i przeczytaniu opisu czytelnik może założyć, że wie czego się spodziewać. Umarlaków oczywiście, bo jak wiemy, o tym właśnie opowiada książka Miry Grant. Czy aby na pewno? Po głębszym wniknięciu w treść czytanej przeze mnie powieści wiedziałam, że to dzieło nie zamyka się w prostym, łatwym i utartym schemacie. "Feed" to unikalny powiew świeżości reprezentujący sobą coś więcej niż tylko wałęsające się po ulicach zombie.

Mira Grant stworzyła coś na kształt thrillera politycznego z domieszką zombie, które chcąc nie chcąc są przewodnim motywem całej historii. Otrzymałam dobrą i świetnie przedstawioną apokalipsę, a przy tym obserwowałam wydarzenia w dużej mierze z politycznej perspektywy, co dla mnie okazało się nowym doświadczeniem.

Najpierw kilka zdań o fabule. Akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości. W 2014 roku wynaleziono lek na przeziębienie i raka, jednak nic nie obędzie się bez konsekwencji. Stworzono przy tym także przerażającą infekcję, która zaczęła rozprzestrzeniać się po całym świecie z szybkością światła.

Minęło dwadzieścia pięć lat, podczas których bardzo wiele uległo zmianie. Owszem, świat nadal istnieje, jednak równolegle z nim "nie-żyją" zombie, wciąż stanowiący zagrożenie dla ocalałej populacji ludzi. Rodzeństwo Georgia i Shaun Mason są blogerami, których "zajęcie" powszechnie budzi mieszane uczucia. Wraz ze swoją przyjaciółką Buffy zostają zaangażowani w kampanię wyborczą prezydenta Stanów Zjednoczonych, a wtedy ich kariera blogowa nabiera szybszego tempa. Będą oni nie tylko na bieżąco relacjonować ważne wydarzenia, ale znajdą się także wręcz w epicentrum działań politycznych.

Recenzowana przeze mnie powieść nabiera powolnego rozpędu, co dla mniej cierpliwych czytelników może okazać się wadą. Ja natomiast dobrze o tym wiedziałam, gdy przystępowałam do lektury, więc można powiedzieć, że byłam na to przygotowana. Jednak, gdy akcja na dobre się rozkręci, nie będziecie mogli się oderwać!

"Feed" to zdecydowanie coś nowego i mogę to napisać bez żadnych obaw. Mira Grant stworzyła w dużej mierze bazującą na napięciu czytelnika powieść. To niesamowite, jak bardzo uwierzyłam w czytaną historię, która jest przecież fikcją. Nie pozostaje mi nic innego, jak polecić Wam z czystym sumieniem tą książkę, a ja z niecierpliwością będę wyczekiwać kontynuacji.

CZYTAM FANTASTYKĘ

piątek, 13 września 2013

Dee Shulman - Gorączka



Autor: Dee Shulman
Tytuł: Gorączka
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 432
Moja
ocena: 6/10
Nieustraszony rzymski gladiator. Lekkomyślna dziewczyna z XXI wieku. Tajemniczy wirus, który ich połączył… A.D. 152 Sethos Leontis, nadzwyczaj zręczny wojownik, nieoczekiwanie zostaje ranny i niebezpiecznie ociera się o śmierć. A.D. 2012 Niezwykle inteligentna, ale sprawiająca kłopoty Ewa zaczyna nowe życie w szkole dla wybitnie utalentowanych, ale jedna chwila w laboratorium pociąga za sobą przerażające konsekwencje. Niezwykły związek doprowadza do połączenia Ewy i Sethosa, wspólnie pracują nad rozwikłaniem zagadki dotyczącej śmiertelnego wirusa.
"Gorączka" autorstwa Dee Shulman okazała się dla mnie rozczarowaniem. I właśnie tymi oto słowami zacznę swoją recenzję. Kiedy sięgałam po tę powieść byłam pewna dobrych przeczuć, naprawdę. Piękna, hipnotyzująca okładka i ciekawy, a przede wszystkim oryginalny opis zrobiły swoje.

Zacznijmy od tego, że kierują mną dosyć sprzeczne uczucia i nie mam pojęcia czy to moja wina, czy może to autorka zawiniła. Pozwolę sobie podzielić "Gorączkę" na dwie części. Ta pierwsza zapowiadała się obiecująco, więcej, była po prostu wciągająca i intrygująca zarazem. Gladiatorzy walczący na arenie, cóż to za prawdziwa uciecha była dla mnie, wielkiej fanki "Spartakusa". Wprawdzie recenzowana przeze mnie książka jest skierowana raczej do określonej grupy wiekowej, czyli młodzieży, podczas gdy serial zdecydowanie nie nadaje się do oglądania dla każdego. Co mam jednak poradzić? Oglądanie lanistów i walk na arenie było niezwykle fascynującym doświadczeniem, więc spodziewałam się, że czytanie o tym będzie jeszcze lepsze. Bardziej obrazowe i poruszające każdą możliwą strunę w mojej wyobraźni. Tak się jednak nie stało. Nasuwa mi się pytanie, po co sięgać po taki motyw, jakim są gladiatorzy, tylko po to, aby na całej linii go zawalić?

Najpierw kilka zdań o fabule. Główna bohaterka, Ewa jest niepokorną buntowniczką. Powiedzenie, że nie pasuje nigdzie byłoby wielkim niedopowiedzeniem. Jednak w końcu, po dwóch wydaleniach ze szkoły znajduje swoje miejsce w elitarnej placówce dla najzdolniejszych. Przypadkiem zostaje zaatakowana przez tajemniczy wirus, który na zawsze zmienia jej życie. Doprowadza on także do spotkania z gladiatorem z prawdziwego zdarzenia - Sethem Leontisem. Jak dalej potoczą się ich losy?

Jak wyżej napisałam, podzieliłam książkę tą na dwie części. Pierwsza, o czym wspomniałam była po prostu w porządku, z nie do końca wykorzystanym potencjałem, ale przyjemnie się ją czytało. Druga była po prostu katastrofalna. Ckliwa, przewidywalna, tak słodka, że aż wywoływała u mnie mdłości  i uśmiech pełen politowania. Tego nie da się czytać! Autorka nie skupiła się na opisywaniu chociażby samego życia gladiatorów, które, bez wątpienia, urozmaiciłoby dzieło Pani Shulman. A zamiast tego mamy kolejną powieść z niewykorzystanym potencjałem.

Mówi się, że jak fabuła woła o pomstę do nieba, to chociaż kreacja bohaterów ratuje książkę przed całkowitą zagładą. Tak się jednak tutaj nie stało. Ewa była irytująca, niby taka genialna i super buntownicza, więc z pewnością lepsza od nieśmiałych i niewinnych bohaterek rodem Belli ze "Zmierzchu". Mimo to, główna postać okazała się po prostu sztuczna, płaska, a w efekcie nie dało się jej polubić. A co z Sethem, pytacie? Może uratuje tą tragiczną sytuację? Raczej nie. Autorka wyidealizowała ten charakter do granic możliwości, dzięki czemu gladiator łączy w sobie milion cech na raz, jest odważny, waleczny, romantyczny, opiekuńczy... Słowem: perfekcyjny!

Kolejnym, bardzo rzucającym się w oczy mankamentem jest nielogiczność akcji. Gladiator, który przenosi się do XXI w. nagle operuje naukowymi terminami i jest bardzo zorientowany, kiedy raczej taki być nie powinien. Jak dla mnie to było naciągane i naiwne. 

Ciężko mi jest ocenić tą książkę. Oczekiwałam czegoś o wiele, wiele lepszego, czegoś na miarę "Cieni na Księżycu" czy trylogii czasu. "Gorączka" mocno odstaje od nich poziomem i nie ma się co łudzić. Sądzę, iż każdy musi sam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy warto się z nią zapoznać.

niedziela, 8 września 2013

Max Brooks - World War Z


Autor: Max Brooks
Tytuł: Word War Z
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Liczba stron: 544
Moja ocena: 8/10
Hordy głodnych i wściekłych zombie nadciągają!
Jesteście przygotowani na WOJNĘ TOTALNĄ?

Najpierw w Chinach pojawia się pacjent „zero” zarażony dziwną i nieznaną chorobą, która powoduje niespotykaną dotąd degenerację ciała i późniejszą reanimację zwłok. Wkrótce z całego świata zaczynają napływać kolejne doniesienia o podobnych przypadkach. Rządy wielu państw ignorują zagrożenie i skrywają prawdę przed obywatelami. A ta jest szokująca – po całym globie z prędkością błyskawicy rozprzestrzenia się śmiertelny wirus zmieniający ludzi w żywe trupy żądne krwi...

Tak zaczęła się pandemia, którą przetrwali nieliczni. Świat po globalnej hekatombie stał się przerażającym i brutalnym miejscem pozbawionym zasad, gdzie można liczyć tylko na siebie. Dzięki Maksowi Brooksowi poznajemy historie z pierwszej ręki, o których dotychczas milczały raporty wojenne.

Zombie są moją słabością, jakkolwiek dziwnie by to nie brzmiało. Uwielbiam nie tylko książki, ale i seriale o tych coraz bardziej popularnych umarlakach. "World War Z" wywarło na mnie piorunujące wrażenie. Wykreowana przez Max'a Brooks'a rzeczywistość poraża swoją brutalnością, przez co każda przeczytana strona wywołuje napięcie. Wizja globalnej katastrofy stworzona przez autora przemawia do mnie, więcej, wstrząsnęła mną, sprawiła, że całkowicie w nią uwierzyłam!

Najpierw kilka zdań o samej fabule. Po świecie rozprzestrzeniła się tajemnicza i niszczycielska w skutkach zaraza. Pierwszy jej przypadek miał miejsce w Chinach, a osobę, która na nią zachorowała nazwano pacjentem "zero". Jak się szybko okazało, nie był to odosobniony incydent. Czy cywilizacja ma szansę przetrwania w obliczu śmiertelnego wirusa?
Akcja nie skupia się wyłącznie na zmaganiach osób, które "przeżyły" tytułową wojnę. To nie jest tylko taka tam historia o zombie, bo jest ona czymś o wiele ciekawszym i milion razy lepszym. Pokazuje bezwzględną walkę polityków, a także to, jak wielką oni władzę mają, która w starciu z zagrożeniem nie jest już tak ogromna. Max Brooks ukazał problemy, jakie mogłyby opanować cały świat w obliczu globalnej katastrofy, przez co automatycznie zadałam sobie pytanie: "Co by było gdyby..."

W "World War Z" fikcja przeplata się z realizmem tworząc cudownie czytającą się mieszankę. Podczas czytania jej, uwierzyłam we wszystko, co stworzył autor.
Książka ta jest podzielona na osiem rozdziałów, które dzielą się na poszczególne reportaże. Zabieg ten okazał się strzałem w dziesiątkę i był dla mnie przyjemnym powiewem świeżości. Całość sprawia wrażenie dobrze przeprowadzonego wywiadu, a przy tym kipi wyraźnie rysującą się autentycznością, dzięki czemu czułam się, jakbym sama musiała przeżyć w tych niewyobrażalnie ciężkich warunkach.
Forma reportażowa u Max'a Brooks'a sprawdziła się świetnie, pomimo, że na próżno można w niej szukać głównego bohatera, w "World War Z" takowy bowiem nie istnieje. Nawet osoby, które są przepytywane, nie pretendują na to miano. Mimo to, każda postać na swój sposób okazała się dla mnie wyjątkowa i unikalna. Ważny jest fakt, iż autor ukazał ludzi z różnych warstw społecznych i nie skupiał się na jednej konkretnej.
Dzieło to nie jest czytadłem na dwa wieczory i tutaj nie ma co się oszukiwać. Jest w niej pełno "trudnego" słownictwa, chociażby takiego, jakim posługują się żołnierze. Mimo to, czytałam ją w niesłabnącym zaangażowaniem, ciekawa, co przyniesie kolejna zapisana kartka.

"World War Z" to wartościowa książka, która jest efektem ogromu pracy, jaką włożył w nią Max Brooks. Zombie nie są jej jedynym motywem przewodnim, to punkt wyjścia ukazujący zagrożenia, które czekają na społeczeństwo w wyniku globalnego niebezpieczeństwa.

poniedziałek, 2 września 2013

Wyniki losowania!

Hej! Nie będę tutaj ględzić tylko od razu podam wyniki wakacyjnego rozdania.

Wpisałam wszystkich uczestników do maszyny losującej, która wylosowała:


Gratuluję! Ze zwyciężczynią już się skontaktowałam. Pozostałym uczestnikom życzę powodzenia w kolejnych konkursach, które na blogu z pewnością się jeszcze pojawią. :)