my heaven of books

czwartek, 26 grudnia 2013

Stosik #12/2013

Witajcie! Dzisiaj, w drugi dzień świąt przychodzę do Was z długo wyczekiwanym stosikiem, a raczej stosami. Poprzednie pokazywałam prawie przez 3 miesiące temu, a przez ten czas moją biblioteczkę zasiliły wspaniałe lektury. :)

Na pierwszy rzut idą egzemplarze recenzenckie:

1. Megan McDonald - Klub siostrzyczek. Zasada trzech - od wyd. Egmont (RECENZJA)
2. Megan McDonald - Klub siostrzyczek. Prawo serii. - j.w (RECENZJA)
3. Ewa Nowak - Mój Adam - j.w (RECENZJA)
4. Hanna Maria Janina Kasperska - Przetrwać w czasie - od wyd. Novae Res (RECENZJA)
5. Agnieszka Lingas-Łoniewska - Obrońca nocy - j.w (RECENZJA)
6. Sylvia Day - Rozkosze nocy - od wyd. Akurat (RECENZJA)
7. Dee Shulman - Gorączka 2 - od wyd. Egmont (RECENZJA)
7. H.J Rahlens - Nieskończoność - j.w (RECENZJA)
8. Eve Edwards - Demony miłości - j.w

 9. Abigail Gibbs - Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem - od. wyd. Muza (RECENZJA)
10. Mira Grant - Przegląd Końca Świata II. Deadline - od wyd. SQN (RECENZJA)
11. Katarzyna Michalak - Gra o Ferrin - od wyd. Literackiego (RECENZJA)
12. Elizabeth Massie, Michael Hirst - Dynastia Tudorów. Bądź wola twoja - od wyd. Mira (RECENZJA)
13. Jason Mott - Przywróceni - j.w (RECENZJA)
14. Krzysztof Piskorski - Cienioryt - od wyd. Literackiego (RECENZJA)

Stosik z biblioteki:
W tym stosie zabrakło kilku tytułów, bo w końcu musiałam je zwrócić, więc jest niepełny. :)
15. Carrie Jones - Oczarowanie - wyd. Bukowy Las
16. Melissa de la Cruz - Błękitnokrwiści tom II. Maskarada - wyd. Jaguar (RECENZJA)
17. Melissa de la Cruz - Błękitnokrwiści tom III. Objawienie - j.w
18. Scott Westerfeld - Śliczni - wyd. Egmont 
19. Katrin Lankers - Spojrzenie elfa - wyd. Dreams

Czas na ostatni, chyba mój ulubiony stos. Wciąż czekam na jedną przesyłkę z wymiany.
20. Gail Carriger - Bezduszna - wyd. Prószyński i S-ka - z wymiany na LC
21. Ally Condie - Dobrani - j.w - z wymiany na LX
22. Patricia Briggs - Zew księżyca - wyd. Fabryka słów - z wymiany na LC, jestem w trakcie czytania i jest cudownie. :)
23. Eva Voller - Magiczna Gondola - wyd. Egmont - wymiana na LC
24. Cassandra Clare - Mechaniczny Anioł - wyd. Mag - prezent od kochanej siostry, niedługo sprawiam sobie drugą, oraz trzecią część i biorę się za czytanie.
25. Anne Bishop - Pisane szkarłatem - wyd. Initium - prezent od mamy

Standardowe pytanie: czytaliście coś? Co polecacie, a co odradzacie?

środa, 25 grudnia 2013

Veronica Rossi - Przez burze ognia

Przez burze ognia - Veronica Rossi 
Autor: Veronica Rossi
Tytuł: Przez burze ognia
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive
Liczba stron: 368
Moja ocena: 9/10

ROZDZIELIŁ ICH ŚWIAT
POŁĄCZYŁO PRZEZNACZENIE
Siedemnastoletnia Aria, główna bohaterka książki "Przez burze ognia" mieszka w Reverie, technologicznie rozwiniętej Kapsule, gdzie ludzie są bezpieczni z dala od śmiercionośnego eteru. Podobnie jak inni mieszkańcy Kapsuły Aria egzystuje na dwóch przestrzeniach, tej rzeczywistej, przedstawionej w odrzucający, nijaki sposób oraz tej wirtualnej, w której istnieją tzw. "Sfery". Sfery to miejsca, które dostarczają mieszkańcom Kapsuł rozrywkę, a przede wszystkim są całkowicie nieszkodliwe.

Jedno wydarzenie zmienia dotychczas spokojne i wolne od niebezpieczeństw życie nastolatki. Z osobistych pobudek udaje się tam, gdzie nie powinna z nieodpowiednimi osobami. Tereny, na które zapuszczają się nastolatkowie się zakazane. Ten nieodpowiedzialny wybryk odbija się na dalszych przygodach naszej bohaterki, Arii, która ląduje w miejscu, gdzie jej szanse na przeżycie są bliskie zeru.
Aria bowiem zostaje wyrzucona do Umieralni, w której można, jak mawiają, zginąć na milion sposobów.
Zbiegiem okoliczności dziewczyna poznaje Wykluczonego, Dzikusa, którego się boi, a jednak mimo to ich drogi nieodwracalnie się krzyżują...
„Dla tych, których kochamy, potrafimy być najokrutniejsi.”
Antyutopijna wizja świata stworzona przez Veronicę Rossi jest po prostu zachwycająca, dopracowana w każdym calu, a także w dziwny sposób pociągająca. Autorka sprawiła, iż otaczająca mnie rzeczywistość wydawała się nie mieć znaczenia w obliczu śmiercionośnego eteru czyhającego na bohaterów, wydającego się prawie obserwować ich zmagania, walkę o przeżycie. Ponadto Rossi jest bardzo oddana temu, co stworzyła i widać, iż zostało to dokładnie przemyślane i skonstruowane. Wykluczeni, Osadnicy, Kapsuły, Sfery, burze eterowe... to tylko namiastka tego, co możemy w tej historii odnaleźć. W powieści tej mamy do czynienia z czymś nowym i oryginalnym, a podczas lektury z pewnością nie nawiedzi Was to uporczywe uczucie mówiące, iż to wszystko już było.

Dystopie w połączeniu z wątkiem miłosnym potrafią uprzyjemnić czas, ale coraz częściej nie jest to dla mnie wystarczające. Im więcej książek z tego gatunku czytam, tym coraz trudniej mnie zadowolić. Rossi udało się to nawet z nawiązką. Przede wszystkim autorka nie skupiła się tylko i wyłącznie na romansie, ale także i potrafiła świetnie odzwierciedlić trudy przetrwania w strasznej rzeczywistości. Obserwując zmagania Arii byłam zmuszona do zastanowienia się, co ja bym zrobiła będąc na jej miejscu. Główna bohaterka zostaje wyrzucona w miejsce, które dotychczas było jej znane tylko z przerażających opowieści, a mimo to wola walki, która się w niej tliła jest ukazana w oszałamiająco dobry sposób. "Przez burze ognia" pokazuje do czego człowiek jest zdolny, w obliczu niebezpieczeństwa i jak silna wola walki w ostatecznym rozrachunku okazuje się przydatna.

Zanim napomknę o romansie, chciałabym też wspomnieć o kreacji bohaterów, bo zdecydowanie zasługuje ona na uznanie. Coraz częściej odkrywam, iż powieści z góry skierowane do młodzieży nie zadowalają pod względem różnorodności postaci. Jeden charakter wygląda jak kalka drugiego. Nie obawiajcie się, w książce Rossi tego nie znajdziecie. Aria, ma ogromną wolę walki, nie poddaje się nawet, gdy staje w obliczu nowej rzeczywistości. Stara się sobie radzić z różnymi efektami. Ale właśnie na tym polega życie, prawda? By po porażce wstać, pozbierać się i próbować dalej, bo jako ludzie popełniamy błędy. Autorka w swoją historię tchnęła realność, nie czyniąc swoich bohaterów wyidealizowanych. Szczególnie interesującą osobowością okazał się dla mnie Perry, który wydaje się mieć dwie sprzeczne natury, z czego do jednej, tej wrażliwszej nie chce się przyznać. Ciekawym doświadczeniem jest obserwowanie, jak jego emocjonalna zbroja kruszy się rozdział po rozdziale. Moją sympatię zaskarbił sobie też Roar, niezwykle interesująca postać, jestem bardzo ciekawa w jaką stronę Rossi pociągnie ten wątek.

Kolejnym plusem tej powieści jest narracja. Veronica Rossi dobrze postąpiła pokazując wydarzenia z dwóch perspektyw - Arii, oraz Perry'ego, przy czym obie narracje są trzeciosobowe. Pozwoliło mi to na lepsze rozeznanie w historii, a autorce - na jeszcze lepsze jej rozwinięcie. Ponadto pisarka ma bardzo dobry warsztat pisarski, przez co jej dzieło czyta się bardzo płynnie, z niesłabnącym entuzjazmem i napięciem. Styl pisania w tej książce jest lekki, przystępny i nieskomplikowany, idealnie wpasował się w mój gust czytelniczy.

Można mówić, że "Przez burze ognia" to tylko kolejna dystopia o tym samym, co już było wałkowane milion razy. Jednak obiektywnie rzecz mówiąc wcale tak nie jest. Książka ta ma w sobie ogromny potencjał, jest pełna oryginalności, a sama autorka pokazuje, iż ma w zanadrzu jeszcze dużo wątków do rozwinięcia i pomysłów do wykorzystania. Poza tym klimat, który Veronica Rossi roztacza nad swoim dziełem jest po prostu intrygujący, przez co jestem szczerze ciekawa, jak dalej potoczą się losy bohaterów. Mi nie pozostaje nic innego, jak sięgnięcie po kontynuację o tytule "Przez bezmiar nocy", a Was zachęcam do zapoznania się z pierwszą częścią.

CZYTAM FANTASTYKĘ, PARANORMAL ROMANCE.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Melissa de la Cruz - Maskarada

Maskarada - Melissa de la Cruz 
Autor: Melissa de la Cruz
Tytuł: Maskarada
Wydawnictwo: Jaguar
Liczba stron: 317

Moja ocena: 6/10
Dawno temu, kiedy byłam w fazie czytania wszystkiego o wampirach sięgnęłam po znaną serię Melissy de la Cruz, Błękitnokrwistych. I choć pierwsza część średnio mi się podobała, to postanowiłam w końcu zapoznać się z kontynuacją o równie wdzięcznym tytule, co okładce. Mowa oczywiście o "Maskaradzie".

Na początku pragnę zaznaczyć, iż "Maskarada" podobała mi się znacznie bardziej niż pierwsza część. Było w niej po prostu więcej akcji i tajemnic, a to są dla mnie obowiązkowe rzeczy w fantastyce. Bez nich ani rusz. Wprawdzie i tutaj autorce znowu podwinęła się noga i nie uniknęła ona zbyt szczegółowych opisów strojów, a w szczególności ich metek, co jest naprawdę straszliwie irytujące. Rozumiem, że w ten sposób Cruz chciała podkreślić wyjątkowość błękitnokrwistych, ale doprawdy, nie popadajmy w przesadyzm. Skoro zaczęłam od wad, to od razu przejdę do kolejnej... jaką jest nieumiejętność budowania napięcia przez autorkę. Dosłownie. Dużo, dużo akcji, przyjemnie się czyta, ale nic poza tym. To nie jest jedna z tych serii, które się pochłania z wypiekami na twarzy.

Pomimo tego, że "Maskarada" obfituje w akcję, to naprawdę ciężko jest streścić w kilku zdaniach zarys fabuły. Naprawdę, coś takiego zdarza mi się pierwszy raz. Przede wszystkim na tylnej okładce książki jest za dużo opisu; komu chciałoby się to wszystko czytać? W każdym razie głównie akcja skupia się na poszukiwaniach dziadka Schuyler, podczas gdy równocześnie na Manhattanie trwają przygotowania do legendarnego balu, a nawet w szkole pojawia się nowy uczeń. Z czasem na jaw wychodzą coraz to nowsze intrygi, w które zamieszani są nasi mniej (lub bardziej) lubiani bohaterowie.

W serii Melissy de la Cruz nie znajdziemy wymiarowych, kolorowych i różnorodnych bohaterów. Nie da się ukryć, iż autorka nie bardzo wnikała w osobowości postaci, przez co wszyscy są do siebie bardzo podobni. Wykreowani bez emocji, na potrzebę tzw. "młodzieżówki". Ja poszukuję nieco więcej w książkach, więc mnie to nie zadowoliło. Wyróżnię jedynie Mimi, rozpuszczoną i bogatą nastolatkę, która ciekawie się wyróżnia na tle innych, bezosobowych bohaterów, w szczególności Schuyler.

Błękitnokrwiści to cykl będący (jak dla mnie) wampirzym odpowiednikiem Plotkary, która reprezentuje sobą bardzo żenujący poziom. Mamy bogatych nastolatków, którzy w wakacje robią takie rzeczy, które mogą robić tylko ci "bogaci", dużo akcji i w zasadzie to tyle, nic ambitnego, a mimo to, fajnie się ją czyta.  Ponadto "Masakrada" wypada znacznie lepiej w zestawieniu z pierwszą częścią.  
Błękitnokrwiści to przyjemny czasoumilacz, lekkie i nieskomplikowane czytadełko. Jeśli takie było zadanie tego cyklu, to zostało ono spełnione.

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Urodzinowy post

 ... czyli trochę wspomnień i przyszłych planów

 http://data2.whicdn.com/images/91120135/large.jpg
Witajcie kochani! Dzisiaj, w ten piękny i zimowy dzień nie przychodzę do Was z recenzją, ale z czymś innym. Dla Was może ten dzień wydaje się taki, jak każdy inny, ale dla mnie jest wyjątkowy, bo dokładnie rok temu, 16 grudnia 2012 roku powstał mój blog, moje własne miejsce w sieci. Wtedy ukazała się też pierwsza recenzja, a raczej opinia, mimo to byłam wtedy dosłownie zachwycona, że udało mi się coś sklecić, co wtedy, w moim mniemaniu było niezłe. Pierwszą próbkę moich możliwości mogliście zobaczyć w recenzji "Delirium" Lauren Oliver (klikając na tytuł przeniesiecie się do niej, proszę bez śmiechu!:)). No, ale od początku.

Opowiem Wam dosyć śmieszną i teraz paradoksalną dla mnie historię. Będąc w podstawówce uporczywie trzymałam się myśli: "czytanie jest nudne" i pomimo przekonań mojej mamy, zdania nie zmieniłam. Do momentu... gdy nastał szał na sagę Zmierzch.  Przeczytałam, spodobało mi się i stwierdziłam, że chcę więcej. Później bodajże przeczytałam kilka części Pamiętników wampirów (było to jeszcze przed wyjściem serialu). I dalej poszło z górki. Sięgnęłam po Dary Anioła, których fanką jestem już od kilku lat, podobnie jest z Akademią Wampirów. Właśnie te serie pamiętam najlepiej, bo to one utwierdziły mnie w przekonaniu, że czytanie jest piękne, a fantastyka w połączeniu z romansem to coś genialnego. Oczywiście im dalej w las, tym coraz bardziej otwierałam się na inne gatunki i teraz mogę dumnie rzec, iż nie ograniczam się do fantasy.

A teraz czas na trochę liczb...
Przez cały rok odwiedziliście mnie prawie 30 000 tysięcy razy! Bloga zaobserwowało 206 osób, a komentarzy opublikowaliście 2260. Dziękuję!!!

A co teraz?
Przede wszystkim chciałabym bardziej rozbudować bloga, nie ograniczać się tylko do recenzji książek, a także od niedawna filmów i seriali. W planach mam rozpoczęcie cyklu postów (powiedzmy raz w tygodniu), w którym można byłoby podyskutować na dany temat. Co powiecie na współpracę z wydawnictwami? To bardzo gorący temat. ;) Myślę, że właśnie od tego zacznę w styczniu 2014 roku.

I w końcu (uff!) podsumowując: miałam swoje chwile zwątpienia, m.in po zmianie adresu, gdy na blogu dosłownie wiało pustką i straciłam wielu czytelników. Mimo to myślę, że było warto, a nazwa "mojeksiazkoweniebo" jest bardziej przystępna niż "destructionorsalvation".

Dziękuję Wam, moi drodzy czytelnicy, bo bez Was ten blog by nie istniał! A po Nowym Roku planuję zrobić jakiś konkursik, więc już zawczasu Was zapraszam.:)

Trzymajcie się ciepło!

sobota, 14 grudnia 2013

Dee Shulman - Gorączka 2


http://s.lubimyczytac.pl//upload/books/194000/194727/189537-352x500.jpgAutor: Dee Shulman
Tytuł: Gorączka 2
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 471
Moja ocena: 7/10
Kojarzycie książkę autorstwa Dee Shulman, "Gorączkę"? Nawet jeśli jej nie czytaliście, to na pewno pamiętacie jej piękną okładkę. Całkiem niedawno miałam okazję się z nią zapoznać i pomimo rozczarowania (połączonego z niedosytem) złożyło się tak, że kontynuacja wpadła w moje ręce. Gdy już trzymałam w swoich dłoniach "Gorączkę 2", pozachwycałam się jej świetną szatą graficzną, pełna pozytywnych przeczuć przystąpiłam do lektury.

Dla przypomnienia: w poprzednim tomie poznaliśmy Ewę, uczennicę ekskluzywnej szkoły z XXI wieku oraz Sethosa Leontisa, rzymskiego gladiatora. Tę dwójkę, kompletnie z innych epok połączyła miłość, której nie może przerwać nawet niebezpieczny wirus. Niestety, stan Ewy zaczyna się pogarszać, jej chłopak boi się o życie swojej dziewczyny, ponieważ żadne z nich nie ma odpowiedzi dotyczących tej tajemniczej choroby.

Choroby, która w zastraszającym tempie zaczyna zbierać swoje żniwa...

Zacznijmy od tego, iż w "Gorączce 2" mamy kilku głównych bohaterów. Oczywiście nadal prym wiodą Ewa i Seth, ale występują także poboczne postacie, których wątki również odgrywają istotną rolę, a wraz z postępem fabuły czytelnik odkrywa, iż wszystko łączy się w spójną całość. W każdym razie, autorka wprowadziła kilka ciekawych osobowości do swojego dzieła: Jennifer Linden oraz Nicka Mulldera, nieustępliwą dziennikarkę i równie nieustępliwego policjanta. Oboje stanowią interesujący duet. Oprócz tego nie zabrakło postaci, które poznaliśmy w poprzedniej części, Zackary'ego oraz Matthias'a.
Nie będę tutaj lukrować i słodzić, bo wprowadzenie kilku narratorów nie okazało się strzałem w dziesiątkę. Na początku pomysł ten bardzo mi się spodobał, ale i dalej w las, tym bardziej zaczął mnie nudzić. Bądźmy szczerzy, przy takiej objętości książki (prawie 500 stron) potrzeba czegoś więcej niż dużej ilości bohaterów, aby zaciekawić czytelnika. W efekcie otrzymałam prawdziwą huśtawkę w emocji. W jednej chwili książka całkowicie mnie pochłaniała i wciągała, tylko po to, aby zaraz zacząć mnie nudzić, przez co czytanie "Gorączki 2" okazywało się bardziej przykrym obowiązkiem niż przyjemnością. Najpoważniejsze zarzuty, jaki mogę zarzucić autorce to brak dynamizmu akcji oraz nieumiejętne budowanie napięcia. Żeby było śmieszniej, obie te rzeczy raz występują, a raz nie. Zaraz, zaraz, czyżbym sama sobie przeczyła? Wybaczcie, ale nie mam pojęcia jak to nazwać. Wiecie, pierwsze sto stron to nuda, nuda, nuda, a kolejne obfitują w emocje. Pisarka gra na nerwach czytelnika, bez wątpienia. Jak wyżej napisałam, gdy obie te rzeczy się pojawiały, oderwanie się od lektury było praktycznie niemożliwe, ale gdy ich brakowało potrzebowałam dużej siły woli, aby dalej zagłębiać się w tą książkę. Naprawdę nie wiem, jak można tak to na całej linii zawalić- i przepraszam- ale jestem zwyczajnie sfrustrowana, gdy po raz etny mam do czynienia z powieścią z niewykorzystanym potencjałem. W końcu, ileż myśmy już ich mieli? Moją irytację potęguje fakt, iż Dee Shulman potrafi kreować "fajnych" bohaterów i fascynującą fabułę, ale jeśli chodzi o wyżej wymienione rzeczy to zaczynają się schody. Szkoda, naprawdę szkoda

Początkowo akcja skupia się praktycznie tylko na miłości Ewy i Setha. Podczas czytania o ich ckliwej miłości myślałam, że czeka mnie powtórka z pierwszej części. Wiecie, naiwna opowiastka o dwóch nastolatkach walczących z przeciwnościami losu. Brzmi znajomo? Doszłam do tego momentu w lekturze, gdy już myślałam, że zacznę- przepraszam za określenie, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl- rzygać tęczą. Na szczęście Dee Shulman wrócił rozsądek i akcja zaczęła wracać na prawidłowe tory. Oczywiście romans wciąż występował, ale w znośnej i nieprzytłaczającej dawce (uff!).

Nie ukrywam, iż autorka ma ciekawy pomysł na serię, na pewno można dużo z niego wyciągnąć. Jego zasoby są praktycznie nieskończone, można nimi manewrować, oj można. Oprócz tego mamy podróże w czasie i Parallon - alternatywny, równoległy do naszego świat. Muszę przyznać, że wydarzenia, które mają w nim miejsce zaczynają mnie coraz bardziej fascynować. Nawet bardziej niż historia Ewy i Setha.

Przeglądając książki z gatunku paranormal romance można spokojnie stwierdzić, iż na rynku wydawniczym ich nie brakuje. Niestety, ale tym samym jest coraz ciężej o coś oryginalnego i nietuzinkowego. "Gorączka" to przyjemna seria, której nie brak mankamentów, ale o ile niewymagający czytelnik przymknie na nie oko - to da się wciągnąć lekturze, odkrywając przy tym z niejakim zaskoczeniem, że dzieło to zaczyna go wciągać. No właśnie, drogi czytelniku! Jeśli liczysz na lekką lekturę, to dobrze trafiłeś. Cykl Dee Shulman do idealna odskocznia od ponurej monotonii.

czwartek, 12 grudnia 2013

Katarzyna Michalak - Gra o Ferrin

Gra o Ferrin - Katarzyna Michalak
Autor: Katarzyna Michalak
Tytuł: Gra o Ferrin
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 430
Moja ocena: 3/10

Wiecie jak to jest, gdy pokładacie dużo nadziei w jakiejś książce, a po jej przeczytaniu, delikatnie rzecz ujmując, nie macie pojęcia co o niej sądzić? Mnie to spotkało przy dziele pani Katarzyny Michalak, naszej rodzimej pisarki, której warsztat pisarski jest często wychwalany w recenzjach. No cóż, ja tego nie widzę albo lepiej - widzę aż nazbyt wyraźnie, co jest nie tak. "Gra o Ferrin" (skojarzenie z "Grą o tron" całkowicie niezamierzone) to prawdziwy misz-masz wszystkiego, tzw. "przedobrzenie".

Najpierw kilka słów o fabule. Główna bohaterka to Karolina, która pracuje jako lekarz pogotowia ratunkowego. Pewnego dnia, zostaje wezwana do kobiety, która chciała popełnić samobójstwo. Na miejscu tego tragicznego zdarzenia Karolina przeżywa szok - niedoszła samobójczyni wygląda jak ona! To jedno wydarzenie odmienia bieg życia naszej postaci, która ląduje (oczywiście) w tytułowym Ferrinie.

Wiecie co najbardziej mnie zniechęciło na samym początku? Fakt, iż autorka mało rozeznała się w temacie, który miał być przecież częścią fabuły jej książki. Karolina ma 23 lata i jest doświadczoną lekarką. Śmiechu warte, prawda? Może nie jestem całkowicie w tym obeznana, ale nawet dla takiego laika jak ja jest jasne, że w tym wieku to powinno się jeszcze studiować medycynę, a tym bardziej o dobrym wykwalifikowaniu można jedynie pomarzyć.

Po przeczytaniu pięćdziesięciu stron nie miałam pojęcia, co czytam. Dosłownie, wcale nie przesadzam. Więcej, bo prostu byłam totalnie zagubiona w chaotycznej treści "Gry...". Początkowo myślałam, iż wraz z postępem fabuły wszystko na pewno stanie się dla mnie jasne i klarowne. I w końcu stało się, ale nie tak do końca, bo chaos wciąż miał całkowitą kontrolę nad dziełem Katarzyny Michalak.

Zanim kompletnie Was zniechęcę, a uwierzcie mi, wcale do tego nie dążę, wymienię zaletę tego dzieła. Dosyć dyskusyjną, ale wciąż zaletę. Przede wszystkim nie bardzo wiem jak ująć emocje, które wzbudziła we mnie "Gra...". Na pewno są one mieszane, bo w swej chaotycznej treści książka ta okazała się całkiem wciągająca. Szkoda, że autorka nawet to starała się zepsuć, wprowadzając hurtowo płytkie postacie, które równie szybko ginęły, co się pojawiły. I tym samym przechodzimy do kolejnej wady. Katarzyna Michalak ma to do siebie, że co kilka stron zabija postaci, a robi to w wyjątkowo nieemocjonalny, żeby nie rzec sadystyczny sposób. Ot, zginął kolejny bohater, przechodzimy dalej. No coś tutaj chyba jest nie tak.

Następna istotna kwestia to styl pisania autorki. Nie wiem jak jest z innymi dziełami, może w obyczajówkach Katarzyna Michalak sprawdza się lepiej niż w fantastyce. Odnośnie jej warsztatu; chwilami był naprawdę prosty, ale przy tym wciąż przyjemny. Nie rozumiem tylko dlaczego pisarka starała się to za wszelką cenę zepsuć. Mało skomplikowane zdania potrafiła wymieszać z dziwnymi, poetycznymi tworami, przez co wychodził taki misz-masz. Moim zdaniem za bardzo siliła się na artyzm i wzniosłość, a w efekcie zwyczajnie przesadziła.

Krótko podsumowując: "Gra o Ferrin" okazała się dla mnie pasmem rozczarowań. Odniosłam wrażenie, jakby pani Michalak siliła się na stworzenie dobrej powieści fantasty, bojąc się, że ją zepsuje. No i udało się. Pomysł może i ma potencjał, który niestety, ale został zmiażdżony przez liczne wady. Całkiem możliwe, że książka ta przypadnie osobom, które dopiero rozpoczynają swoją przygodę z fantastyką. Ja ze swojej strony odradzam, ale ostateczną decyzję pozostawiam Wam.

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Filmowy kącik: Igrzyska śmierci. W pierścieniu ognia


W marcu 2012 roku szturmem do kin wbiły się "Igrzyska śmierci" i praktycznie od razu osiągnęły "kasowy" sukces. Jeszcze w 2011 słysząc o tym, iż ta produkcja ma być ekranizacją słynnej trylogii Suzanne Collins, po prostu musiałam się z nią zapoznać. I zrobiłam to i wiecie co? Całkowicie, absolutnie i totalnie (wiem, wiem, bez przesady) zakochałam się w niej! Genialna seria, którą się nie czyta, a pochłania! Wzruszająca, zapierająca dech w piersiach, wzbudzająca całą masę słodko-gorzkich emocji. Tak, więc odnośnie filmu: czekając na premierę siedziałam jak na szpilkach, dosłownie. W końcu, w dniu premiery wybrałam się i odkryłam, że jednak istnieją dobre, a nawet świetne ekranizacje. Mimo to, jakoś szał uleciał i nie wyczekiwałam z wypiekami na twarzy kontynuacji filmu, ale jakoś nie mogłam sobie darować pójścia na niego, po tylu pozytywnych recenzjach po prostu musiałam. W końcu 7 grudnia nadszedł dzień premiery filmu w moim mieście. I powiem Wam, że nie mogłam od razu zabrać się za recenzowanie filmu, ponieważ za dużo emocji się we mnie kotłowało, a teraz spokojnie mogę opisać swoje wrażenia.

Po zwycięstwie w 74. Głodowych Igrzyskach, Katniss Everdeen i Peeta Mellark odkrywają, że ich życie wciąż będzie dalekie od bycia spokojnym. Udają się oni na obowiązkowe Tournee Zwycięzców (w tym celu odwiedzają wszystkie dystrykty, a na końcu Kapitol). Ponadto zuchwały czyn tej dwójki na arenie w poprzednich Igrzyskach dał ludziom nadzieję na wyzwolenie się spod władzy okrutnego prezydenta Snow'a.

Snow postanawia urządzić 75. Głodowe Igrzyska, które mają uczcić trzecie ćwierćwiecze ich istnienia. W tym celu dawni zwycięzcy będą musieli stanąć przeciw sobie. Czy Katniss i Peeta mają jakiekolwiek szanse w starciu z najlepszymi z najlepszych?

Zacznijmy od tego, że ciężko mi powiedzieć, czy "W pierścieniu ognia" jest dobrą ekranizacją. Czytałam tą serię ponad dwa lata temu, więc siłą rzeczy bardzo dużo pozapominałam. Na szczęście planuję ponownie zapoznać się z cała trylogią, ale o tym kiedy indziej. Wracając do tematu, nie wiem jak to jest z odwzorowaniem książki, ale jako film ogląda się cudownie! Wyśmienicie, chce się rzec. Dużo akcji, praktycznie nie ma ani minuty wytchnienia.

Obsada... I tym razem jawi się nam kolejny plus. Początkowo nie byłam przekonana do Jennifer Lawrence jako Katniss, ale po obejrzeniu filmu zmieniłam zdanie i teraz nie wyobrażam sobie nikogo innego w tej roli. Podobnie miałam z Josh'em Hutcherson'em, którego również pokochałam. Do tej dwójki miałam największe zastrzeżenia, które się rozwiały. Tak chyba bywa z ekranizacjami, że nie możemy wyobrazić sobie określonych aktorów w jakichś rolach, a kiedy już widzimy ich w charakteryzacji, zmienia się wszystko. No i nie zapomnę o nowej postaci, którą jest Finnick Odair. Podobnie jak w książce, pokochałam go i w filmie. W roli tego bohatera wystąpił boski Sam Claflin. Dosłownie nie mogłam oderwać od niego oczu.

Nie będę tutaj ględziła, bo recenzowanie filmów nie wychodzi mi za bardzo. Traktujcie je więc z przymrużeniem oka, jest to raczej zlepek chaotycznych zdań, które wylewają mi się z głowy. Co mogę rzec? Polecam, polecam i polecam! Jeśli jeszcze nie widzieliście "W pierścieniu ognia" to ruszajcie marszem podbijać kina!

Moja ocena: 10/10

P.S Słyszeliście, że trzecia część filmu ma zostać podzielona na dwa party? W sumie, cieszę się, zawsze to więcej dobrego seansu. :)

niedziela, 8 grudnia 2013

H.J Rahlens - Nieskończoność


Nieskończoność - Holly-Jane RahlensAutor: H.J Rahlens
Tytuł: Nieskończoność
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 456
Moja ocena: 8/10
Do tej pory z serii "Poza czasem", która ukazała się nakładem Wydawnictwa Egmont miałam okazję przeczytać kilka książek. Żadne z tych dzieł mnie nie rozczarowało, wręcz przeciwnie, pokochałam je za magię, którą ze sobą niosą. Cykl ten jest pełen gorącej miłości, dynamicznej akcji i wspaniałych bohaterów. Nic więc dziwnego, że bez najmniejszych oporów sięgnęłam po "Nieskończoność". Jesteście ciekawi czy przepiękna okładka dorównuje treści? W takim razie nie trzymam Was dłużej w niepewności!

Akcja rozgrywa się w przyszłości, jest rok 2264. Po Mrocznej Zimie zapanował w końcu spokój. Średnia długość ludzkiego życia wynosi sto pięćdziesiąt lat, ponadto obowiązuje wszechobecny kult technologii. Papierowe książki wyszły z użycia, posługują się nimi tylko nieliczni. Podobnie jest z zaimkiem "ja", którego powszechnie już się nie stosuje, ważniejsze bowiem jest dobro ogółu niźli jednostki. W takim rozwiniętym technologicznie świecie mieszka Finn Nordstrom, dwudziestosześcioletni historyk i tłumacz martwego języka niemieckiego. Jego życie przybiera nieoczekiwany obrót, gdy zostaje poproszony o przetłumaczenie pamiętników prowadzonych przez nastolatkę z XXI wieku.

Od razu pragnę zaznaczyć, iż grupą docelową tejże lektury wcale nie jest młodzież, jak można by przypuszczać. Co to, to nie! Już sam wiek głównego bohatera pozwala domyślić się czytelnikowi, iż nie mamy tutaj do czynienia z naiwną, ckliwą opowiastką, chociaż... Nie ukrywam, iż początkowo miłość ukazana w tej książce nie jawiła mi się w kolorowych barwach. Zaczęłam myśleć: "Boże, tylko nie to, niech autorka nie zepsuje tego romansu!", im dalej w las, tym miałam gorsze przeczucia, ale... Na szczęście zostałam zaskoczona! Początkowe obawy przerodziły się w zachwyt, gdy na moich oczach zaczęła rodzić się piękna i dojrzała miłość. Wątek miłosny zdecydowanie przypadł mi do gustu, a przede wszystkim nie okazał się płytki (a to bardzo ważne!).

"Nieskończoność" jest książką nietuzinkową i w tym przypadku mogę to napisać bez żadnych obaw. Futurystyczna wizja świata zaprezentowana przez H.J Rahlens jest naprawdę nietypowa w każdym tego słowa znaczeniu. Czytelnik nie znajdzie tutaj oklepanych, sztampowych rozwiązań, bowiem dzieło to obfituje w oryginalność, która została zaprezentowana w umiejętny sposób. Pomyślcie - mamy tutaj do czynienia z naprawdę zaawansowanie rozwiniętą technologią, więc z góry założyłam, że niektóre wątki pewnie będzie ciężko mi zrozumieć. Bardzo się myliłam, autorka na szczęście nie wdawała się w zawiłe wyjaśnienia fizyki czy jakichkolwiek innych procesów. Niestety, ale bardzo zawiodła na samych opisach jak ta wizja przyszłości przez nią ukazana w ogóle wygląda, przez co nie miałam żadnego punktu odniesienia. Co ja miałam sobie wyobrażać, gdy nie było plastycznych opisów tejże przyszłości? Nie dowiadujemy się o czymś tak prozaicznym, jak ubiór bohaterów, czy np. tego jak wyglądają sklepy, restauracje w 2264 roku. To wydaje się mało znaczące, ale mimo wszystko trochę ujęło "Nieskończoności".
Skoro już jestem przy opisach... To wypada wspomnieć o Mrocznej Zimie, wydarzeniu, które zmieniło bieg ludzkości. No właśnie. Coś tak ważnego nie powinno być potraktowane po macoszemu, co tutaj miało miejsce. Odniosłam wrażenie, że autorka zaledwie "ruszyła" ten wątek, zarysowała go, ale nic poza tym.
"Czytanie sprawia, że człowiek czuje się połączony z doświadczeniami innych i dzięki temu mniej dziwny".
Spodobał mi się celowy zabieg ze strony autorki, jakim jest szczątkowe ukazywanie tajemnic, przez co książkę tą naprawdę czyta się z wypiekami na twarzy. W coraz dalszych rozdziałach wszystko w końcu zaczyna być jasne i układa się w spójną, niezachwianą całość. Ponadto język, którym posługuje się H.J Rahlens do typowych nie należy. Myślę, że raczej nie spotka się go w typowych "młodzieżówkach", ale to dobrze, bo "Nieskończoność" właśnie wyróżnia się tą swoją nietypowością. W dużej mierze winna jest temu fabuła, w końcu w futurystycznej wizji świata dosyć ciężko jest nie operować naukowym słownictwem. Jednak gdy już przyzwyczaiłam się do niego, odkryłam, jak przyjemnie i płynnie czyta się to dzieło.

"Nieskończoność" nie jest lekturą idealną, ma swoje wady, które na szczęście nie przyświecają zalet. To czytadło nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała. W genialnym stylu wpasowuje do klimatu innych książek z serii "Poza czasem". H.J Rahlens połączyła piękną, stopniowo rodzącą się miłość z intrygami, które czytelnik za wszelką cenę chce rozwiązać. A teraz odpowiem sobie na pytanie, które zadałam na początku swojej recenzji. Tak! Przepiękna okładka zdecydowanie dorównuje treści, która jest równie delikatna i czarująca, i adekwatna do tego, co znajdziemy w środku. Polecam!

piątek, 6 grudnia 2013

Serialowy kącik: Gotowe na wszystko, sezon 1

Pamiętacie, że kilka miesięcy temu na moim blogu powstał "Filmowy kącik", w którym miałam luźno recenzować obejrzane filmy i seriale? Przyznaję, że całkowicie go zaniedbałam. Obiecuję jednak poprawę, a na jej dowód przychodzę do Was z moimi spostrzeżeniami na temat hitowego, zakończonego w 2012 roku serialu, po ośmiu latach emitowania. Mowa oczywiście o "Gotowych na wszystko".
http://www.chlomo.org/chan/movies/src/1364082567641_desperate-housewives-poster.jpg

Głównymi bohaterkami "Gotowych na wszystko" jest pięcioro "zdesperowanych" mieszkanek Fairview, a konkretnie jego ulicy - Wisterii Lane. Każda z nich jest inna, ale na swój zabawny sposób kobiety uzupełniają się. Susan Mayer jest ilustratorką bajek dla dzieci, rozwódką i matką nastoletniej córki. Lynette Scavo jest zapracowaną matką kilkorga dzieci. Gabrielle Solis jest piękną i zgrabną mężatką, która była niegdyś modelką. Bree Van De Kamp jest idealną poukładaną gospodynią domową. Każda z nich wiedzie sielskie życie, a przynajmniej tak się wydaje z pozoru, bowiem jak każdy mieszkaniec Wisterii Lane skrywają one swoje własne sekrety. Mała społeczność wydaje się wychodzić z założenia, że czegoś nie widać, tego nie ma, a najważniejsze jest, aby dobrze umieć ukrywać swoje "brudy".

Motywem napędowym fabuły pierwszego sezonu jest śmierć jednej z przyjaciółek czwórki kobiet, Mary Alice Young. Główne bohaterki pragną za wszelką cenę poznać powód, dla którego szczęśliwa dotąd mężatka i matka miałaby popełnić samobójstwo.

Nie będę tutaj ściemniać, że serial od początku mnie urzekł. Bo tak nie było. Sielski klimat, bogate rodziny z pięknymi domami to raczej nie jest moja bajka. Jednak nasłuchałam się tyle dobrego o "Gotowych na wszystko", że po prostu musiałam się przekonać, co jest tak czarującego w tym serialu. I powiem Wam, że przekonałam się o prawdziwej magii kryjącej się za tą produkcją.

Pierwsze dziesięć odcinków jakoś obejrzałam, w sumie obojętna, bez jakiegoś wielkiego zaangażowania, chociaż od razu polubiłyśmy się z głównymi bohaterkami. Ich kreacja jest powalająca i dosłownie to mam na myśli. Są tak śmiesznie różne od siebie, a mimo to potrafią się ze sobą dogadać i zwyczajnie się przyjaźnią (raz w tygodniu zawsze spotykają się na partyjce pokera, która jest idealnym momentem do plotkowania). Dobra, a teraz wchodzimy w drugą połowę sezonu pierwszego i... totalna bajka, tak się wciągnęłam, że nie chciałam iść czytać, uczyć się ani robić cokolwiek innego.

"Gotowe na wszystko" to serial dla każdego, przedział wiekowy wydaje się tutaj nie obowiązywać. Produkcja ta niesamowicie wciąga, dosłownie pochłania się odcinek za odcinkiem. Mroczne sekrety wcale nie są tak łatwe do rozszyfrowania jak się wydaje. Wszystko to jest zapakowane w bajkowy klimat, chwilami rozbrajające i zabawne dialogi oraz genialny dobór obsady. Polecam, a tymczasem ja wracam do sezonu drugiego.:)

Moja ocena: 8/10

wtorek, 3 grudnia 2013

Agnieszka Lingas-Łoniewska - Obrońca nocy

Obrońca nocy - Agnieszka Lingas-Łoniewska
Autor: Agnieszka Lingas-Łoniewska
Tytuł: Obrońca nocy
Wydawnictwo: Novae Res
Liczba stron: 304
Moja ocena: 6/10

Twórczość Agnieszki Lingas-Łoniewskiej jest mi dobrze znana, przeczytałam bowiem kilka jej dzieł, jedne podobały mi się mniej, drugie bardziej. Mimo to, gdy tylko zauważyłam "Obrońcę nocy" byłam ciekawa, jak nasza rodzima pisarka spisze się w fantastyce. Jesteście ciekawi moich dosyć, delikatnie rzecz ujmując, mieszanych wrażeń?

Przenosimy się do Miasta Aniołów, gdzie mieszka dziennikarka śledcza Melisa Mallory. I to nie byle jaka dziennikarka, ale najlepsza w swoim fachu. Ostatnie jej artykuły skupiają się na niebezpiecznym narkotyku o nazwie ToxicCristal, który niesie za sobą coraz większą liczbę ofiar. Sytuację stara się uratować Nocny Łowca, samozwańczy superbohater miasta, który chce ocalić bezbronnych, stojąc na granicy prawa i walcząc o bezpieczeństwo w mieście.
Wszystko komplikuje się jeszcze bardziej, gdy firma, w której pracuje główna bohaterka zostaje wykupiona przez Maseratti Enterprises, na czele której stoi niebywale przystojny i groźny James Maseratti. Ścieżki tych dwojga, chociaż nie powinny, krzyżują się.
Jak dalej potoczą się ich losy?
"Obrońca nocy" zraził mnie najbardziej jednym, bardzo istotnym, o ile nie najważniejszym elementem w całej fabule powieści: miłością, a konkretnie jej wykonaniem. Uwaga, teraz najlepsze! Bohaterowie zakochują się w sobie na przełomie kilku dni. Nie, że są sobą oczarowani i w ogóle, ale darzą się taką miłością, która jest jedna na całe życie. Po przeczytaniu tej książki zaczęłam się zastanawiać, czy to po prostu ja nie jestem romantyczką albo nie jestem naiwna. Którą z tych dwóch opcji wolicie?

Zastanawiam się, czy autorka może wymyślić coś nowego, bo póki co, jak dla mnie "Obrońca nocy" jest powieścią sztampową, która uparcie trzyma się schematu innych dzieł Agnieszki Lingas-Łoniewskiej. Tylko, że tutaj mamy do czynienia z fantastycznym tłem. Szybko pędząca akcja, błyskawiczny romans, szczypta przeciwności losu i mamy przepis na idealne kobiece czytadło. W sumie z tym, czy idealne mogłabym polemizować, ale nie wdawajmy się w szczegóły. O ile taki wzór na początku mógł ciekawić, uprzyjemnić czas, o tyle po kolejnych zapoznaniach się z książkami tej pisarki zaczyna to po prostu okropnie i niemiłosiernie nudzić. W efekcie, "Obrońca nocy" najwyraźniej w świecie niczym mnie nie zaskoczył, chociaż nie jest to winą warsztatu pisarskiego autorki, który jest naprawdę dobry. Bardzo przystępny, przez co lekturę tę czyta się błyskawicznie.

"Obrońca nocy" obfituje w takie perełki jak: "A teraz... teraz ją straciłem, chociaż tak naprawdę nigdy nie była moja" czy "A jak mogłem z nią walczyć, skoro miała nade mną władzę absolutną...?" Autorka sili się na artyzm, patos i zwyczajnie przesadza. Za dużo w tym melodramatu.

Pozytywny akcent jest taki, iż Melisa Mallory jest ciekawą główną bohaterką. Należy do tych kobiet, które uparcie bronią swoich racji i nie dają sobie w kaszę dmuchać. Nie irytowała mnie (wbrew pozorom to jest bardzo dużo!), zaskarbiła sobie moją sympatię. James Maseratti to za to inna bajka. Przystojny, bogaty, odważny, idealny, a zarazem... nierealny po prostu.

Powinnam przestać się pastwić nad tą biedną książką, więc przechodzę do meritum. Wbrew wymienionym przeze mnie wadom "Obrońca nocy" jest warty przeczytania. Na pewno wiernym fanom Agnieszki Lingas-Łoniewskiej i wielbicielom lekkich romansów z fantastycznym tłem powieść ta przypadnie do gustu. Żałuję, iż tak mało było tej fantastyki w fantastyce. Gdyby zrezygnować z niepotrzebnej przesady, za mocno uwidocznionego wątku miłosnego lektura ta pewnie spodobałaby mi się o wiele bardziej. A tak jest zwykłe 6.

sobota, 30 listopada 2013

Mira Grant - Przegląd Końca Świata. Deadline

Przegląd Końca Świata: Deadline - Mira Grant
Autor: Mira Grant
Tytuł: Przegląd Końca Świata. Deadline
Wydawnictwo: SQN
Liczba stron: 496
Moja ocena: 10/10

ŻYWA CZY MARTWA, PRAWDA NIE ODPOCZYWA!

"Przegląd Końca Świata" to genialna seria balansująca na granicy mrożącego krew w żyłach thrillera politycznego a dystopii. Jej pierwszym tomem jest "Feed". Gdy sięgałam po ten cykl byłam ciekawa, czy motyw o zombie w literaturze nie został wyczerpany. Mira Grant udowodniła mi, że tak nie jest. Po szalenie dobrym początku, liczyłam na jeszcze lepsze rozwinięcie, które miało miejsce w kontynuacji o nieco złowieszczym tytule "Deadline" (swoją drogą, bardzo się cieszę, że Wydawnictwo SQN po raz kolejny zostało przy oryginalnych nazwach, które zdecydowanie mają swój klimat). Liczyłam na potężną dawkę emocji i zawiłych spisków, a wszystko to ze sprytnie umiejscowiononą w postapokalipsą z zombie w tle. I otrzymałam to wszystko nawet w nawiązką.

Powstanie, które miało miejsce w 2014 roku zmieniło losy całej ludzkości na zawsze. To wtedy świat zaatakował straszliwy w skutkach wirus Kellis-Amberlee, w wyniku, którego zginęły miliony ludzi. Ludzi, którzy zaczęli stawać się zombie. Teraz, przeszło dwadzieścia lat temu sytuacja pozornie stała się ustabilizowana, pomijając ciągłe testy na obecność śmiercionośnej zarazy i powszechnie panującą ostrożność, chwilami graniczącą z paranoją.

POWSTAŃCIE, PÓKI MOŻECIE!

W "Deadline" pierwsze skrzypce gra nieco lekkomyślny, ale wciąż odważny i nieustraszony Shaun Mason. To on wprowadza czytelnika w swój skomplikowany świat, gdzie ryzykowanie życia jest na porządku dziennym. Po tragicznych wydarzeniach ostatnich miesięcy Shaunowi było niezwykle ciężko pozbierać się z wciąż dręczącymi go wyrzutami sumienia i mrocznymi demonami. Chłopak jednak nie może się uporać ze swoimi problemami w spokoju, bowiem pewnego dnia w jego mieszkaniu zjawia się pani doktor imieniem Kelly Wraz z jej pojawieniem się na jaw wychodzą kolejne spiski, w które zostaje zamieszana słynna załoga Przeglądu Końca Świata. Razem będą chcieli odkryć intrygę, która może wpakować ich w większe niebezpieczeństwo niż zazwyczaj. Przez które na szali może zostać postawione ich życie.
"Lepiej odejść z hukiem i wzbudzając zainteresowanie prasy, niż z cichym jękiem i skrywając tajemnicę."
"Deadline"  jest podzielone na pięć z ksiąg, których każda kolejna jest coraz lepsza i coraz bardziej zapierająca dech w piersiach. Pokochałam warsztat pisarski Miry Grant, która potrafi umiejętnie operować naukowym słownictwem, przez co jest on łatwo przyswajalny. O dialogi także czytelnik nie musi się obawiać. Są dokładnie takie, jakie powinny być. Ciekawe, niewymuszone, chwilami naprawdę potrafią wywołać śmiech. W wypowiedziach bohaterów nie brakuje nutki ironii, gdy jest ona potrzebna. Autorka w charakterystycznym już sobie stylu kontynuuje prawdziwe literackie arcydzieło, pokazuje, iż ma jeszcze kilka asów w swoim rękawie. Grant swój specyficzny sposób łączy wątek zombie z thrillerem. Jej wizji postapokalipsy niczego nie brakuje, jest ona jedną z najlepszych, w których mogłam "uczestniczyć".

Mylnie można sądzić, iż w książce tej na pierwszy plan wysunięty jest wątek zombie. Co to, to nie. Najważniejszy jest spisek, w który zamieszani są wysoko postawieni przedstawiciele władz. Bezlitosne machiny wielkich korporacji liczą się bardziej niż życie człowieka. To właśnie dlatego prawda dla Shauna i jego załogi ma tak fundamentalne znaczenie i właśnie dlatego dążą oni do rozwikłania tej sprytnie skonstruowanej intrygi. Jedyne, co czytelnik może w tej sytuacji zrobić to całkowicie oddać się przyjemnej i diabelnie dobrej lekturze.

Postacie... I tym samym przechodzimy do kolejnych plusów "Deadline". Karygodne byłoby o nich nie wspomnieć. Kreacja bohaterów jest po prostu zachwycająca! Są oni pełnokrwiści, pełni wad i zalet, a przy tym realni. Czytelnik może się z nimi utożsamić, bo nie są przerysowani i do bólu wyidealizowani. Moje serce, podobnie jak miało miejsce w przypadku pierwszej części skradł Shaun, bardzo polubiłam też Rebeccę o silnej osobowości.

"Deadline" czyta się z wypiekami na twarzy. Szokuje, intryguje, a przede wszystkim szalenie wciąga. Przygotujcie się na to, gdy w obliczu tak skonstruowanej intrygi i dynamicznej akcji oderwanie się od czytania nie będzie możliwe. Książka Miry Grant wzbudziła we mnie uczucia, które pojawiają się bardzo rzadko i które towarzyszą tylko TYM dziełom, które zapadają mi głęboko w pamięć. Wywołała u mnie jednocześnie satysfakcję, zadowolenie, a także i niedosyt, bo kiedy czyta się coś tak dobrego, to ma się ochotę na więcej.

Serię "Przegląd Końca Świata" polecam z czystym sumieniem. Czas, który przy niej spędziłam nie należał do zmarnowanych. Książki Miry Grant obfitują w intrygi, emocje, błyskawicznie pędzącą akcję, świetną kreację bohaterów, a przede wszystkim emanują napięciem.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Jason Mott - Przywróceni

Przywróceni - Jason Mott
Autor: Jason Mott
Tytuł: Przywróceni
Wydawnictwo: Mira
Liczba stron: 395
Moja ocena: 8/10

GDY UKOCHANI WRACAJĄ ZZA ŚWIATÓW...

Wyobraź sobie, że osoby, które kochasz, wracają. Nagle znowu są częścią Twojego życia, prawie tak, jakby wcale nie umarli. Wciąż tacy sami, nieważne, czy zmarli dwa, czy pięćdziesiąt lat temu. I choć wydaje się to niepojęte i surrealistyczne oni żyją, a nikt nie potrafi wyjaśnić dlaczego. Władze nie udzielają żadnych odpowiedzi, bo ich nie mają. Czy powrót zmarłych zza światów jest zapowiedzią końca?

WYOBRAŹ SOBIE, ŻE CAŁY TWÓJ ŚWIAT STAJE NA GŁOWIE... 

Harold i Lucille Hargrave'owie są małżeństwem obarczonym uczuciem straty swojego jedynego syna, Jacoba, zmarłego w 1966 roku. Tragizm tej sytuacji jest jeszcze większy, bowiem chłopiec umarł w dniu swoich ósmych urodzin. Po tylu latach mężczyzna i kobieta są pogodzeni z tym faktem, a ból po utracie dziecka z czasem zaczął przygasać. Jednak pewnego dnia, w czasie wielkiej fali pojawiania się Przywróconych, w domu małżeństwa zjawia się agent Martin Bellamy, a obok niego stoi Jacob. Wciąż tak samo bystry i zabawny, jak wcześniej.

Nie każdy człowiek cieszy się z obecności osób, które powinny być martwe. Ludzie dzielą się na dwie, przeciwne sobie strony, mające inne poglądy na temat Przywróconych. Na całym świecie powstają obozy, w których w nieludzkich warunkach są oni przetrzymywani, powszechnie budząc strach, niepewność i podejrzliwość. Publiczna opinia tak naprawdę nie wie, co sądzić o powrotach zmarłych. Czy jest to błogosławieństwo, czy przekleństwo? To wszystko razem wzięte skłania do refleksji na temat tego, jak każdy z nas zachowałby się w takiej sytuacji. Bo to jest to, z czym bohaterzy "Przywróconych" muszą się zmagać.

Pomysł wyjściowy przedstawiony w "Przywróconych" jest naprawdę niesamowity, zasługuje na uznanie. Jak sam autor napisał w podziękowaniach, koncepcja ta narodziła się w jego śnie. W swoim dziele stworzył sobie szansę na ponowne spotkanie się ze swoją zmarłą matką, aby choć na chwilę móc ją zobaczyć, usłyszeć jej głos. Niesamowicie mnie to wzruszyło, ponieważ prawdziwa historia Jasona Motta znajduje swoje odzwierciedlenie w jego powieści. Wnętrze książki wzrusza, wnika głęboko w serce czytelnika. I tak też było ze mną. Do tego tytułu po prostu nie sposób podejść z dystansem.

Paradoksalnie najlepsze jest to, iż Jason Mott w swoim dziele nie wyjaśnia prawie niczego. Osnuwa swoją historię aurą tajemniczości. Pytania, które nurtowały mnie od samego początku lektury nie znalazły swojej odpowiedzi, bo po prostu ich tam nie było. Dzięki czemu, śmiem twierdzić, autor stworzył niepowtarzalny klimat otoczony magią, bo tylko w ten jeden sposób można to wyjaśnić. Jest to niewyobrażalna szansa, na ponowne pojednanie się z utraconą rodziną, przyjaciółmi, kochankami. Na powiedzenie sobie tego, czego się nie zdążyło. Na pożegnanie się.

Ciężko uwierzyć, iż powieść ta jest debiutem Jasona Motta. Język, którym się posługuje wcale na to nie wskazuje. Autor sprawnie operuje swoim warsztatem pisarskim, potrafi wzbudzić w czytelniku pokaźną gamę emocji, co nie jest rzeczą łatwą do zrobienia. Pisarz umiejętnie bawi się uczuciami, takimi jak wzruszenie, gdy rodziny się odnajdują, strach o ulubionych bohaterów, czy konsternacja i zmieszanie, gdy pojawia więcej pytań niż odpowiedzi. To wszystko razem wzięte sprawia, iż oderwanie się od lektury jest praktycznie niemożliwe.

"Przywróceni" to fantastyczna książka, w której emocje ukazane są z największą precyzją i dokładnością. Ból straty jest czymś znanym każdemu człowiekowi, ciężko jest przejść przez całe życie nie doświadczając go chociaż raz. Dlatego lektura ta stała się szczególnie bliska mojemu sercu. Zmusza do zastanowienia, jakbyśmy my zachowali się będąc w takiej sytuacji. To dogłębne ukazanie ludzkiej natury, sprawia, iż czytelnik sam chce poddać analizie istotę człowieczeństwa.To jest wręcz zadziwiające, ile uczuć może wzbudzić fikcyjna historia ukazana w fenomenalny sposób. Zdecydowanie polecam, "Przywróceni" to powieść pełna niezapomnianych przeżyć.

środa, 20 listopada 2013

Abigail Gibbs - Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem

Mroczna Bohaterka. Kolacja z wampirem - Abigail Anna GibbsAutor: Abigail Gibbs
Tytuł: Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem
Wydawnictwo: Muza S.A
Liczba stron: 558
Moja ocena: 7/10

"Mroczna bohaterka. Kolacja z wampirem" to książka, o której słyszałam na długo przed jej polską premierą. To powieść, o której mówi się, iż jest angielską odpowiedzią na amerykańską sagę Zmierzch. I w tej chwili w umyśle czytelnika pojawia się bezbarwna, niezdarna Bella Swan oraz świecący się, będący wampirem Edward Cullen, czyli jedne z najgorszych kreacji literackich dziejów. Gwoździem do trumny jest dyskusyjność warsztatu pisarskiego Stephenie Meyer. Na szczęście dzieło Abigail Gibbs reprezentuje sobą coś innego, poniekąd świeżego, nawet jeśli bardzo wiele zostało już powiedziane o tych istotach.

Przenosimy się do Londynu, gdzie życie wiedzie zwyczajna siedemnastolatka imieniem Violet Lee. Pech chciał, że znalazła się ona w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie, bowiem została ona świadkiem makabrycznych wydarzeń na Trafalgar Square. Dziewczyna wkracza w świat, który do tej pory był jej całkowicie obcy i którego nawet istnienia nie podejrzewała. Staje się pionkiem w wielkiej machinie wampirzego społeczeństwa. Zakładnikiem, przed którym nie stoi cały wachlarz wyborów.

Violet zamieszkuje w pełnym przepychu wampirzym dworku, otoczonym ciemnym lasem. Klimat iście tajemniczy i przerażający, czyli idealnie pasujący do wampirów. Poznaje zwyczaje krwiopijców, a nawet się z nimi zaprzyjaźnia. Szybko odkrywa też, iż świat ten jest dla niej pociągający i straszny równocześnie. W tym nowym miejscu odnajduje miłość, której się tam nie spodziewała, zaczyna bowiem żywić uczucia do nieobliczalnego, aroganckiego i irytującego Kaspara. Ich początkowa niechęć przeradza się we wzajemną fascynację. Jednak, gdy nadejdzie czas, Violet będzie musiała podjąć decyzję, która zaważy na jej dalszej przyszłości.

Abigail Gibbs swojej historii zapewniła mocne, zapadające w pamięć wprowadzenie, tym samym pokazując od razu, iż nie zamierza robić ze swoich wampirów słodkich maskotek ani wampirzych karykatur. Mój mózg chyba nie wytrzymałby kolejnej dawki świecących się krwiopijców. Samo sięgnięcie po ten wątek nie znaczy od razu, iż nie będzie on reprezentował sobą czegoś nowego, a sposób w jaki autorka je ukazała jest nad wyraz dobry, inny. U Gibbs są one niezwykle groźne, żądne krwi i co najważniejsze - posiadają swój własny polityczny światek. Mają swojego Króla, swoją radę i oczywiście wampirze społeczeństwo, wszystko to razem wzięte tworzy Zjednoczone Królestwo. Brzmi ciekawie, prawda? Czytanie o tym jest jeszcze lepsze.

Historia autorki tego dzieła może posłużyć za przykład aspirującym młodym pisarkom pragnącym wydać swoje dzieło, bowiem Abigail Gibbs zaczęła publikować swoją książkę w Internecie. Warto dodać, że miała wtedy zaledwie piętnaście lat. Pisarki z pogranicza young adult mogą pozazdrościć jej warsztatu pisarskiego, który może jeszcze nie jest "wyrobiony", ale wszystko przyjdzie z czasem. Przede wszystkim Gibbs pisze plastycznie, umie w ciekawy sposób poprowadzić fabułę i sprawić, iż czytelnik nie będzie mógł się od lektury oderwać. Dodatkowym plusem jest oczywiście kreacja bohaterów. Główna bohaterka to przebojowa, pyskata, chwilami straszliwie irytująca nastolatka. Jej częsty płacz okazał się dla mnie nie do zniesienia, można to jednak usprawiedliwić jej kiepską sytuacją. W ostatecznym rozrachunku zyskała moją sympatię. Z kolei męska postać, do której można wzdychać to Kaspar. Powinniście jednak uważać, bo on zdecydowanie równie niebezpieczny jak przystojny. Na początku całkowicie mnie od siebie odrzucił. To takie połączenie mojego aroganckiego ideału jakim jest Jace ("Dary Anioła") z kimś o nutkę ostrzejszym niż on. Bo Kaspar zdecydowanie jest bardziej nieobliczalny i pełen sprzeczności. Czuję pewien niedosyt odnośnie bohaterów drugoplanowych, którzy zostali potraktowani po macoszemu. Liczę na to, iż ulegnie to zmianie w kolejnej części, która jest już zapowiedziana na 2014 rok.

"Mroczna bohaterka" nie jest powieścią idealną. Miałam z nią małe upadki, po których następowały wzloty. Początkowo nie udzielił mi się mroczny klimat tego dzieła, jednak druga połowa książki była po prostu oszałamiająca. Dosłownie nie mogłam się od niej oderwać, głodna kolejnych wydarzeń. "Mroczna bohaterka" obfituje w nieprzewidywalność, krwawe sceny oraz nowe spojrzenie na wampirzą społeczność. Powiedziałabym raczej, że jest w prowokujący sposób dobra. Tutaj nie ma cukierkowej historii miłości. Gibbs sprawnie potrafi operować emocjami czytelnika, a zderzenie światów: wampirzego i ludzkiego ukazuje w interesujący sposób. Uważam, iż każdy fan paranormal romance powinien się z nią zapoznać, a także osoby głodne nowych wrażeń. Polecam!

CZYTAM FANTASTYKĘPARANORMAL ROMANCE. 

sobota, 16 listopada 2013

Elizabeth Massie, Michael Hirst - Dynastia Tudorów. Bądź wola twoja

Dynastia Tudorów. Bądź wola twoja - Elizabeth Massie
Autor: Elizabeth Massie, Michael Hirst
Tytuł: Dynastia Tudorów. Bądź wola twoja
Wydawnictwo: Mira
Liczba stron: 334
Moja ocena: 8/10

"Bądź wola twoja" to trzecia części "Dynastii Tudorów", serii książek opartych na kilkukrotnie nagrodzonym nagrodą Emmy serialu. Posiada on wielu oddanych wielbicieli, którzy bez wątpienia pokochają i papierową wersję przygód znanych historycznych postaci. A jeśli nie oglądaliście tej superprodukcji- w takim razie będzie ona idealnym wprowadzeniem.

Anna Boleyn została stracona na życzenie swojego męża Henryka VIII. Pomimo tych tragicznych wydarzeń, życie kontrowersyjnego, pełnego namiętności króla Anglii toczy się dalej. Po jedenastu dniach żałoby znowu się żeni, przecież któraś z małżonek w końcu musi urodzić mu upragnionego syna, następcę tronu. Jego wybranką zostaje piękna, powabna, delikatna jak kwiat, o równie dobrym i życzliwym sercu Jane Seymour. Jednak jak i poprzednie małżeństwa Henryka, i to zostaje owiane prawdziwym nieszczęściem, w prawdzie nowa żona rodzi mu długo wyczekiwanego syna, ale w efekcie - umiera. Najgorsze jest to, że miała ona ogromny wpływ na mężczyznę, sprawiła nawet, iż pojednał się on ze swoimi córkami. Pogrążonego w smutku króla ogarnia coraz większa desperacja. W rozpaczy zamyka się na kilka dni w swoich komnatach, chcąc w spokoju poradzić sobie ze swoim cierpieniem. Jednak czy możliwe jest dla niego trwanie w odosobnieniu? Tym bardziej, że pozycja Anglii na scenie politycznej zdecydowanie zaczęła słabnąć?

"Dynastia Tudorów" to nie tylko historia niestałego w uczuciach Henryka i jego kochanic. Co to, to nie, a Wy sami, moi drodzy czytelnicy nie powinniście odnieść przypadkiem mylnego wyobrażenia odnośnie całej tej serii. Bo prezentuje ona sobą coś więcej. Wydarzenia obfitują w sensację, są pełne nieprzesadzonego patosu, a same życie miłosne władcy ukazane na przełomie trzech części jest owiane prawdziwym tragizmem i dramatem. Na dworze królewskim roi się od intryg, a pozornie lojalny Kanclerz Cromwell może zostać właśnie tym, który wbije sztylet w plecy swojego króla. To wszystko razem wzięte sprawia, iż książkę tą pochłania się niewyobrażalnie szybko, a przede wszystkim przyjemnie. Sprawia, iż otaczająca rzeczywistość wydaje się nie mieć żadnego znaczenia w obliczu historycznej i malowniczej Anglii, w której toczy się pełna dynamizmu akcja.

Kreacja bohaterów jest umiarkowanie satysfakcjonująca. Jako, że powieść ta oparta jest na scenariuszu serialu, to niestety, ale dosyć mało jest charakterystyki osobowości postaci. Jednak ukazanie jednej, konkretnej persony bardzo przypadło mi do gustu. I o ile w życiu prywatnym z pewnością bym nie zapałała sympatią do takiej osoby, o tyle w książce ta koncepcja sprawdza się genialnie. Nie wiem ile w tym prawdy, ale odzwierciedlenie Henryka VIII zasługuje na uznanie. W końcu my, jako czytelnicy potrzebujemy kogoś kogo możemy polubić, obdarzyć zaufaniem, a także kogoś, kogo możemy znienawidzić. Pomimo dosyć osobliwej (wybuchowej i zdecydowanie władczej) natury króla, jako bohater literacki zyskał on małą część mojej sympatii. Mimo to, wciąż w dużej mierze chyba po prostu nie potrafię współczuć mężczyźnie, którego spotykają takie dramaty, bo po części sam on sobie na nie zapracował. 

Niezaprzeczalnym i największym plusem "Dynastii..." jest perfekcyjność jej czytania, a wręcz "sunięcia" po niej. Warsztat pisarski autorki jest przystępny, lekki. Nie chciałabym spędzić kilku godzin starając się zrozumieć, co w ogóle czytam, bo w końcu mamy tutaj do czynienia z historią, która do najłatwiejszych nauk nie należy. Na szczęście tutaj nie ma takiego problemu. Fakty historyczne są ukazane w subtelny i precyzyjny sposób, przez co nie są trudne do zapamiętania. A jeśli ktoś ma problemy, to przecież zawsze może przeczytać je jeszcze raz.

Napomknę także o okładkach, które są niezwykle estetyczne i dopracowane. Dodatkowo na skrzydełkach umiejscowione są interesujące ciekawostki i zdjęcia pochodzące z serialu, które są świetnym uzupełnieniem przed przystąpieniem do lektury.

"Dynastia Tudorów. Bądź wola twoja" całkowicie spełniła moje oczekiwania. Jest pełna nadziei, prowokacji, namiętności, desperacji i masy innych słodko-gorzkich emocji. Emanuje napięciem, wciąga czytelnika w swój świat, sprawia, iż historia w istocie nie wydaje się taka zła. Zniewala, chwyta w swoje objęcia i nie chce z nich wypuścić. Zdecydowanie polecam!

wtorek, 12 listopada 2013

Krzysztof Piskorski - Cienioryt

Cienioryt - Krzysztof Piskorski
Autor: Krzysztof Piskorski
Tytuł: Cienioryt
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 450
Moja ocena: 7/10

Do polskiej fantastyki nadal podchodzę ostrożnym krokiem, z pełną dozą ciekawości, ale także i obaw. Może dlatego, że zwyczajnie jeszcze nie czytałam żadnej dobrej powieści polskiego autora w tym gatunku. Mimo to, "Cienioryt" od początku mnie zaciekawił, a pozytywne recenzje utwierdziły mnie w przekonaniu, że ta książka jest warta przeczytania. Poza tym, w końcu musi być ten pierwszy raz, prawda? Jeśli nie teraz jest moment na przełamanie się, to kiedy? Dobra, dosyć tych filozoficznych pytań, przejdźmy do meritum.

Przenosimy się do fantastycznego państwa Vastylii, a konkretnie do jej serivskiego miasteczka, gdzie poznajemy mistrza szermierczej szkoły la destreza - Arahona Caranzę Marteneza Y'Grenata Y'Barratora. Jego życie dalekie jest od bycia spokojnym i ustatkowanym, wykonuje on m.in drobne zlecenia o dosyć wątpliwej treści. Wszystko się zmienia, gdy Sanna, córka uczonego Holbranver'a zostaje porwana. Główny bohater postanawia pomóc mężczyźnie i w ten oto sposób obaj zostają wciągnięci w spisek, którego nawet sami dokładnie nie rozumieją.

Najbardziej irytujące w dziele Piskorskiego jest tworzenie takich innowacji słownych jak: cieństrzelba czy cieniomapa. Ok, żeby tylko to, ale tutaj mamy więcej takich perełek. Dodawanie do każdego słowa przedrostka "cień" nie czyni z niego wyjątkowego, a raczej ukazuje braki pomysłowości. Kiedy czytałam o kolejnych "cieniach" to nieodłącznie towarzyszyła mi irytacja. 

Z fabułą jednak jest o wiele lepiej. Ona potrafi obronić się sama. Widoczne jest, iż Piskorski ma ciekawy pomysł i zarys w jakim kierunku chce go rozwijać, a to już bardzo dużo. Jako, że nigdy nie czytałam żadnej książki oscylującej wokół motywu spod znaku płaszcza i spady, to było to dla mnie pewnego rodzaju pierwsze spotkanie, które może zaważyć na tym, jak w przyszłości będę postrzegała takie dzieła. Na szczęście, autor wyszedł z tego starcia obronną ręką i stworzył coś, co czyta się przyjemnie i szybko. Piskorski ma ciekawy warsztat, dodajcie do tego świetną kreację bohaterów i rozległe, plastyczne opisy, wszystko to razem wzięte niezwykle zachęca do "sunięcia po lekturze". Kiedy do skończenia "Cieniorytu" dzieliło mnie sto stron, oderwanie się od czytania było wręcz niemożliwe!

Warto dodać, iż w tym dziele to cienie są prawdziwą istotą człowieczeństwa. To one ukazują, jaki człowiek jest naprawdę; stygmatyzują go jako złego lub dobrego. Określają go. Mieszkańcy Vastylii nauczeni są, aby cieni unikać jak ognia. Genialna koncepcja, świetne zrealizowanie.

W dzisiejszej fantastyce najczęściej poruszane są wątki nadprzyrodzonych stworzeń (wampirów, wilkołaków, czarownic etc.) Autorom, zarówno polskim jak i zagranicznym zdarzyło się chyba zapomnieć o prawdziwej dobrej powieści fantasty. Książka Krzysztofa Piskorskiego to fantastyka na poziomie, z którą z pewnością trzeba się zapoznać. Polecam!

niedziela, 10 listopada 2013

Megan McDonald - Klub siostrzyczek (Prawo serii, Zasada trzech)

Klub siostrzyczek. Prawo serii - Megan McDonald
Autor: Megan McDonald
Tytuł: Klub siostrzyczek. Prawo serii
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 186
Moja ocena: bez oceny

Siostry, krosty, język ostry to sekretne hasło Klubu Siostrzyczek.

Głównymi bohaterkami Klubu Siostrzyczek są trzy siostry, pochodzące z aktorskiej rodziny. Dosłownie. Ta tradycja sięga kilka lat wstecz. Każda z sióstr jest inna, na swój sposób wyjątkowa i oryginalna. Alex ma dwanaście lat i pretenduje na miano przyszłej aktorki, Joey ma osiem lat i tryska humorem, w środku jest dziesięcioletnia Stevie, która jest spoiwem trzymającym całą familię razem, czyli po prostu "klejem", jak sama siebie nazywa. Wszystkie noszą chłopięce imiona, ponieważ ich mama była pewna, iż będą chłopcami.

Bohaterki "Prawa serii" są niesamowicie zabawne, a ich unikalne i nietypowe zabawy sprawiają, iż czytelnik wraca wspomnieniami do swoich dziecięcych czasów. Siostry robią to, co razem robi rodzeństwo, kochają się, pomagają sobie, kłócą się tylko po to, aby zaraz się pogodzić i w końcu zakładają swój tytułowy klub. Nie ma jednak tak łatwo, bowiem jak każdy klub i ten ma swoje zasady (podczas których czytania z mojej twarzy nie schodził szeroki uśmiech).

Głównym motywem "Prawa serii" oczywiście zamiast Klubu Siostrzyczek jest występ najstarszej z sióstr w sztuce "Piękna i Bestia", Alex przez ciągłe przygotowania nie ma czasu, aby spędzać czas ze swoimi siostrami. Czy Stevie i Joey uda się uratować sytuację?

Megan McDonald, autorka serii o Hani Humorek, która ukazała się nakładem wydawnictwa Egmont po raz kolejny napisała serię skierowaną głównie do dzieci w przedziale wiekowym 7-12. I choć się w nim nie mieszczę, to w ogóle nie przeszkadzało mi to podczas czytania o losach zwariowanej rodzinki Reel'ów. McDonald niezwykle sprawnie operuje swoim warsztatem pisarskim, który jest plastyczny i łatwo przyswajalny, przez co nawet najmłodszych czytelników zaciekawią losy naszych młodych bohaterek, ja, jako nieco starsza osoba mogę stwierdzić, iż nie mam żadnych zastrzeżeń.

Nie pamiętam, kiedy tak mocno się śmiałam przy jakimkolwiek dziele. "Prawo serii" to jedna z najprzyjemniejszych książek, jakie miałam kiedykolwiek okazję przeczytać. To świetna retrospekcja dziecięcych czasów, w których nie miało się żadnych trosk i zmartwień.


Klub siostrzyczek. Zasada trzech - Megan McDonald
Autor: Megan McDonald
Tytuł: Klub siostrzyczek. Zasada trzech
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 231
Moja ocena: bez oceny


Nóż, widelec, łyżka. Papier, kamień, nożyczki. Światła, kamera, akcja. Wszystko chodzi trójkami. Taka jest zasada trzech. Zgodnie z zasadą trzech wszystko jest znacznie lepsze, jeśli pojawia się trójkami.

"Zasada trzech" to kontynuacja "Prawa serii", w której Megan McDonald nadal tworzy świetne, zabarwione humorem i skierowane do młodszych czytelników dzieło. W pierwszej części obserwowaliśmy założenie, chwile kryzysu i w końcu odrodzenie się Klubu Siostrzyczek. Klubu, w którym siostry pełnią jednocześnie funkcję przyjaciółek i powierniczek, wspólnie rozwiązują swoje problemy oraz wymyślają kolejne szalone zabawy i zajęcia. W końcu, wyobraźnia dzieci bywa naprawdę nieograniczona.

Głównym motywem przewodnim "Zasady trzech" jest wystawienie musicalu. Naturalnie, trzynastoletnia już Alex, rodzinna chluba i diwa Reel'ów ma zamiar w nim wystąpić. Szybko okazuje się, iż u Stevie także zrodziły się umiejętności aktorskie, więc i ona chce spróbować swoich sił. Której z sióstr uda się wystąpić w sztuce? Niech wygra najlepsza!

Druga część Klubu Siostrzyczek niczym nie odstaje od swojej poprzedniczki, no może z wyjątkiem tego, że jest trochę większa objętościowo. Poza tym charakteryzuje ją także duża ilość humoru i ciekawych wstawek w książce, takich chociażby jak "psychozabawa".

Szybko podsumowując: Klub Siostrzyczek to seria, która z pewnością jest warta poznania i wiedzie prym w dziecięcej literaturze. Megan McDonald pisze niezwykle plastycznie, przez co do czytania zachęci nawet najbardziej opornego czytelnika. Polecam także ten cykl osobom, które chcą przypomnieć sobie swoje dzieciństwo, bez trosk i zmartwień, za to pełne szalonych pomysłów.

czwartek, 7 listopada 2013

Ewa Nowak - Mój Adam

Mój Adam - Ewa Nowak
Autor: Ewa Nowak
Tytuł: Mój Adam
Wydawnictwo: Egmont
Liczba stron: 315
Moja ocena: 6/10

Choć nie czytałam miętowej serii autorstwa naszej rodzimej pisarki, to ta nazwa kilka razy obiła mi się o uszy. Zresztą, jakby mogło być inaczej! Ewa Nowak ma w swoim dorobku artystycznym pokaźną liczbę dzieł. Kiedy więc natrafiła mi się okazja do przeczytania najnowszej jej powieści, pomyślałam, iż jest to świetna okazja do zapoznania się z książkami tej autorki, a nuż mi się spodobają. I nie myliłam się - od książek Ewy Nowak bije przyjemne ciepło, które od razu sprawia, że czytelnikowi na myśl przychodzą młodzieńcze lata buntu i miłosnych rozterek.

"Mój Adam" to zbiór dwunastu krótkich, niepowiązanych ze sobą opowiadań, których tematyka oscyluje głównie wokół miłości. Ich bohaterzy występowali w pozostałych częściach miętowej serii. W pierwszym opowiadaniu mamy do czynienia z historią dopiero rozpoczynającej studia Ewy, która poznaje Artura i z którym bardzo szybko nawiązuje nić porozumienia czy, w innym natomiast są opisane dzieje młodej dziewczyny, która zachodzi w ciążę. Jak widać, u Ewy Nowak jest wielobarwnie, przez co każdy bez problemu odnajdzie swojego faworyta.

Postacie wykreowane przez Ewę Nowak są różnorodne, a przede wszystkim mają siłę charakteru. Spodobało mi się to, że nie załamywali się pod presją nieszczęśliwych wydarzeń, a warto dodać, iż autorka nie szczędziła im zawirowań w prywatnym życiu, co rusz rzucała im kłody pod nogi. Powiadam wam, bohaterowie "Mojego Adama" przeżywają całą masę słodko-gorzkich emocji, począwszy od zdrady, a skończywszy na niepowodzeniach w życiu prywatnym.

Szybko podsumowując: "Mój Adam" to idealna książka, której docelową grupą jest młodzież. Niestety, jako, że nic wcześniej nie czytałam tej autorki, to nie mam żadnego odniesienia do porównania. Poza tym, skoro są to opowiadania, to w pewnym sensie kontynuują one losy bohaterów miętowej serii, więc z pewnością mogą świetnie posłużyć za niebanalne uzupełnienie. Ja już teraz mogę stwierdzić, iż polubiłam warsztat pisarski Ewy Nowak, który jest lekki i łatwo przyswajalny. Bardzo chętnie zapoznam się z innymi jej dziełami.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Hanna Maria Janina Kasperska - Przetrwać w czasie

Przetrwać w czasie... - Hanna Maria Kasperska

Autor: Hanna Maria Janina Kasperska
Tytuł: Przetrwać w czasie
Wydawnictwo: Novae res
Liczba stron: 83
Moja ocena: bez oceny

Nie tego się spodziewałam - tymi oto słowami zacznę swoją recenzję książki "Przetrwać w czasie" autorstwa Hanny Marii Janiny Kasperskiej. Toż ta powieść liczy sobie niewiele ponad 80 stron! Nie spodziewałam się, iż będzie tak mała objętościowo, automatycznie pomyślałam, że autorka tak naprawdę nie mogła się wykazać na przestrzeni kilkunastu kartek. I poniekąd miałam rację.

Z tą książeczką uporałam się w zaledwie godzinę, co nie jest jakimś specjalnym wyczynem i spokojnie można przeczytać ją za jednym "zamachem". "Przetrwać w czasie" opowiada historię Sonii - kobiety wyzwolonej, obiektu pożądania kilku oficerów. Po spędzonej nocy z jednym z nich kobieta wyjeżdża za granicę, gdzie poznaje nieodpowiednich ludzi i wplątuje się w zawiłe relacje.

Dosyć ciężko ocenić mi tą lekturę, bowiem nic po niej nie zyskałam. Może gdyby objętościowo byłaby większa, to autorka miałaby większe pole do manewru, a tak, to nie bardzo mnie zainteresowała swoją zbyt naciąganą fabułą. Czy polecam? Pozostawiam tą decyzję Wam, z drugiej strony godzina z naszego życia na lekturę "Przetrwać w czasie" to wcale nie jest tak dużo.