my heaven of books

czwartek, 30 lipca 2015

Samantha Young - Cofnąć czas

Autor: Samantha Young Tytuł: Cofnąć czas Wydawnictwo: Burda Książki Liczba stron: 377

"Cofnąć czas" to już piąta część niesamowicie magnetycznej serii autorstwa szkockiej pisarki Samanthy Young. Cyklu, który pokochały miliony czytelniczek na świecie. Poprzednie tomy to: "Wbrew zasadom", "Wszystkie odcienie pożądania", "Sztuka uwodzenia" oraz "Ostatnia szansa". Teraz nadszedł czas na historię... Cole'a Walkera oraz oraz Shannon MacLeod. Jesteście ciekawi, czy kolejny raz Samantha Young uwiodła mnie swoim warsztatem pisarskim i swoimi pomysłami? W takim razie zapraszam do przeczytania mojej recenzji!

Shannon MacLeod nie ma szczęścia do mężczyzn. Jest wręcz magnesem, który przyciąga tylko tych niewłaściwych... Po ciężkich przeżyciach główna bohaterka postanawia przeprowadzić się do Edynburga, gdzie ma zamiar zacząć nowe życie. Znajduje nową pracę, nowe mieszkanie, zawiera nowe znajomości i równocześnie postanawia, że będzie trzymała się z daleka od playboyów. Nic jednak nie idzie po jej myśli, ponieważ w nowym miejscu jest zmuszona do pracy z Cole'em Walkerem, który usposabia wszystko przed czym Shannon ucieka. Czy uda się jej w końcu uwierzyć, że Cole jest kompletnie inną osobą od mężczyzn, których spotkała? I czy ostatecznie pozwoli sobie mu zaufać?

Historii Cole'a wyczekiwałam już od momentu, gdy pojawił się w drugiej części, we "Wszystkich odcieniach pożądania". Choć wtedy jeszcze "Cofnąć czas" nie miało swojej premiery nawet w oryginale, to podświadomie i tak wiedziałam, że Samantha Young na pewno nie odpuści sobie tej postaci. Dlaczego, ktoś mógłby zapytać? Powód jest prosty - Cole wzbudza w czytelniku szeroką gamę emocji. Jego przeżycia wzbudzają przerażenie, to jak jako nastolatek wiele przeszedł i przez to jego wiara w samego siebie poważnie się zachwiała. Najlepsze jednak jest to, że nie pozwolił, aby go to załamało. Nic więc dziwnego, że gdy poznaje Shannon, między nimi od razu zaczyna iskrzyć. To, co ich połączyło to zło, przez które przeszli. I tak naprawdę oboje będą musieli nauczyć się sobie ufać i na sobie polegać, aby ich związek mógł przetrwać.

Co jest zdecydowanie najlepsze to fakt, że autorka nadal po czterech częściach potrafi pozytywnie zaskoczyć czytelnika. Jednak to nie tylko element zaskoczenia tak mnie zachwyca u tej pisarki. To także jej umiejętność budowania napięcia i wywoływania autentycznych emocji. W czasie czytania tej książki szybko przewracałam każdą stronę, ciekawa tego, co dalej się wydarzy, towarzyszyło mi przy tym szybsze bicie serca. To już wręcz charakterystyczne dla Samanthy Young. Wiem, że gdy sięgam po jej dzieła to mogę się spodziewać wielu wzruszeń, śmiechu, a także i podziwu dla bohaterów. W "Cofnąć czas" było nie inaczej. Odczuwałam złość na Shannon za jej brak zaufania, choć starałam się ją zrozumieć i postawić się w jej miejscu. Wzruszenie, gdy wszystko szło po mojej myśli. Powieści, które w takim stopniu potrafią oddziaływać na czytelnika nie ma zbyt wiele, ale ten cykl do nich należy, dlatego po prostu trzeba się z nim zapoznać. Są to obowiązkowe pozycje dla osób, które uwielbiają romanse i które wierzą w szczęśliwe zakończenia.

Samantha Young w "Cofnąć czas" znowu zabiera czytelnika w niezapomnianą podróż zapisaną na kartach tej powieści. Ani trochę się nie rozczarowałam. Otrzymałam książkę, której nie przeczytałam, a którą po prostu pochłonęłam w niesamowicie szybkim tempie. Akcja jest wartka i dynamiczna, a warsztat pisarski jest lekki, przystępny i przy tym niezwykle absorbujący. Gorąco polecam i z niecierpliwością czekam na szóstą część!

"Nie ma nic gorszego niż lęk, który zagnieżdża się w tobie, gdy wiesz, że zraniłaś kogoś, na kim ci naprawdę zależy. Stajesz się kłębkiem nerwów, kiedy czas upływa, a ty nie potrafisz naprawić tego, co się stało."

Moja ocena: 8/10

środa, 29 lipca 2015

Marie Lu - Legenda. Rebeliant

Autor: Marie Lu Tytuł: Legenda. Rebeliant Wydawnictwo: Zielona sowa Liczba stron: 298

Nieraz napotykałam się na recenzje "Rebelianta" - tomu otwierającego serię Legenda autorstwa Marie Lu. Były to opinie na tyle pozytywne, że po prostu musiałam mieć tą książkę w swojej biblioteczce, szczególnie, iż jest to dystopia, które uwielbiam. W końcu udało mi się zakupić tą powieść, ale sporo przeleżała na półce, zanim się za nią zabrałam, a dokładniej prawie dwa lata. Przeczytałam około połowę, gdy stwierdziłam, że jakoś tego "nie czuję" i nie mogę wsiąknąć w specyficzny klimat tego dzieła, więc je odstawiłam. I tak "Rebeliant" przeleżał kolejne pięć miesięcy, aż w końcu się spięłam i go przeczytałam. I wiecie co? Żałuję, że tyle zwlekałam i nie dałam mu szansy na samym początku.

Przyszłość. Czytelnik wkracza w świat Republiki, która nieustannie toczy wojnę z Koloniami. Życie w tym świecie może i wygląda na pozornie dobre, ale to tylko pozory. A jak wszyscy doskonale wiemy - pozory bywają mylące. Panuje tam bowiem epidemia i wiele rodzin z biedniejszych klas jej nie przeżywa, natomiast bogatsi obywatele są szczepieni i bezpieczni, wiodą naprawdę przyjemne i bogate w rozrywki życie.

Piętnastoletnia June jest geniuszem militarnym i Próba zakończyła się dla niej prawdziwym sukcesem - otrzymała ona najwyższy wynik.

Jej rówieśnik, Day jest nieuchwytnym przestępcą, irytującym władze Republiki.

Ścieżki tych dwóch bohaterów z kompletnie innych warstw społecznych, nigdy nie powinny się skrzyżować, ale tak się dzieje. I nigdy nic już nie jest takie samo...

Teraz jak tak o tym myślę, to nie mam najmniejszego pojęcia, dlaczego porzuciłam tą lekturę przeczytawszy ponad sto stron, a później dlaczego do niej nie wróciłam. Może to ten klimat, może akurat w tamtym momencie nie miałam ochoty na dystopie, może miałam pilniejsze książki do przeczytania. To już nieważne. Nieważne, bo jedyne co się liczy, że zabrałam się za dokończenie "Rebelianta" i ach, cóż to było za spotkanie! Marie Lu stworzyła powieść, w którą trzeba "wsiąknąć" i dać jej szansę, bo jest to dzieło, które nie zawsze już na starcie może się spodobać. Jednak im dalej w las, tym lepiej. Dopracowana fabuła, która idealnie współgra z całością, tzn. pomysłowością autorki i jej przyszłymi planami na kolejne części. Bohaterowie są z krwi i kości, June i Day, naprawdę świetnie wykreowani. Jedyne do czego mogę się przyczepić to dosyć ubogi świat przedstawiony. Niby jest to dystopia, ale na temat samej Republiki, czy jak w ogóle doszło do jej stworzenia - jest niewiele informacji, same skrawki, których już nawet nie pamiętam. Szczerze wierzę, że Marie Lu naprawi to niedopracowanie w kontynuacji.

Wiecie co jest najlepsze w "Rebeliancie"? To, że autorka pod pozorem zwyczajnej dystopii, ot, kolejnej młodzieżówki stworzyła coś wyjątkowego, jakąś głębszą warstwę, którą się odkrywa w czasie lektury. A może i nawet już po przeczytaniu czytelnikowi nasuwają się pewnie wnioski. Fabuła przedstawia istotną kwestię buntu i niechęci do podporządkowania się do panującego reżimu - w tej sytuacji do bezlitosnych władz Republiki, gdzie są nawet przeprowadzane egzekucje na ludziach. O tym, że każdy z nas chciałby być częścią czegoś większego. O tym, że nieważne, skąd pochodzimy i ile mamy pieniędzy - w istocie nie różnimy się aż tak bardzo.

"Rebeliant" bardzo pozytywnie mnie zaskoczył i cieszę się, że dałam mu szansę. To wartościowa książka, nie kolejna schematyczna dystopia. Świetnie przemyślana fabuła, ciekawi bohaterowie oraz wartka i dynamiczna akcja gwarantują niesamowitą rozrywkę na kilka godzin. Polecam!
Moja ocena: 7/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

czwartek, 23 lipca 2015

Kami Garcia, Margaret Stohl - Niebezpieczne złudzenie

Autor: Kami Garcia, Margaret Stohl Tytuł: Niebezpieczne złudzenie Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 293

W "Niebezpiecznych istotach" zostały przybliżone losy Wesleya Lincolna i Ridley Duchannes, bohaterów przedstawionych w "Pięknych istotach". Czytelnik obserwował, jak oboje, mając prawdziwy dar, wplątują się w niebezpieczne sytuacje. Jednak nic nie naprowadza ich na trop, co jeszcze czeka przed nimi...

Ridley bowiem zostaje porwana i podejrzenia jej przyjaciół szybko padają na psychopatycznego Silasa Ravenwooda. Syrena jest w prawdziwym niebezpieczeństwie, ale jej chłopak - Link, zrobi wszystko, aby ją odnaleźć. Jednak nie tylko on jej szuka. Jest jeszcze tajemniczy i potężny Lennox Gates...

Podobnie jak w przypadku pierwszego tomu, w "Niebezpieczne złudzenie" niesamowicie szybko "wsiąknęłam". W zasadzie już od pierwszych stron zaczęłam odczuwać wyjątkowy klimat tego dzieła, który jest zarazem niebezpieczny i pociągający. Można by się spodziewać, że sequel znacznie obniży loty, (co zazwyczaj ma miejsce w kontynuacjach) ale w tym przypadku jest wręcz odwrotnie - Kami Garcia i Margaret Stohl utrzymały poziom "Niebezpiecznych istot". Już śpieszę wyjaśniać dlaczego.

Jak już wcześniej wspomniałam to, co zdecydowanie najbardziej jest urzekające w tej serii to klimat. Iście mroczny i tajemniczy, pełen niewypowiedzianych słów i napięcia wiszącego w powietrzu. Autorkom naprawdę udało się roztoczyć nad swoją nową serią aurę czegoś wyjątkowego i świeżego, bowiem w czasie lektury ani razu nie naszły mnie myśli w stylu: "to już było", "to takie oklepane i schematyczne". Wbrew pozorom, to jest bardzo trudne zadanie. Stworzyć coś oryginalnego, całkowicie nową historię paranormalną tworzącą piekielny duet z romansem. Mało tego - Garcia i Stohl jednocześnie oderwały się ze swojej pierwszej serii, Kronik Obdarzonych, rozpoczętych "Pięknymi istotami". Miałam okazję zapoznać się z pierwszą częścią tego cyklu i cóż... mówiąc delikatnie, jakoś mnie nie porwała. Brakowało mi dynamizmu i po prostu tego "czegoś". Właśnie świetne jest to, że "Niebezpieczne istoty" i "Niebezpieczne złudzenie" nie mają tych mankamentów. Akcja jest bardzo dynamiczna, mknie szybko i praktycznie od samego początku czytelnik zostaje wrzucony w wir wydarzeń. A jeśli chodzi o to "coś", to uwierzcie mi, że w tej sadze tego nie brakuje, dlatego nawet, jeśli nie polubiliście Kronik Obdarzonych, po tą serię możecie sięgać bez wahania. Gwarantuję też, że się nie pogubicie w wydarzeniach. Przynajmniej ja bez problemu się w nich odnalazłam.

Ogromną zaletą i powodem, aby sięgnąć po tą książkę w leniwe i długie wieczory, jest warsztat pisarski autorek. Lekki, przyjemny i przystępny. Sprawia, że lektura płynie niesamowicie szybko, mało tego, w ogóle nie odczuwałam upływu czasu, tak mocno zaabsorbowała mnie akcja i wydarzenia. Oprócz stylu pisania muszę także wspomnieć o zaskakującym przebiegu fabuły. Podobnie jak w "Niebezpiecznych istotach" i tutaj pisarki postawiły sobie za zadanie zaskakiwać czytelnika i wciąż rozbudzać jego ciekawość oraz fascynację na nowo. Przez te celowe zabiegi ze strony Garcii i Stohl, powieść tą skończyłam w ekspresowym tempie kilku godzin.

"Niebezpieczne złudzenie" to świetna kontynuacja, dokładnie taka, jaką sobie wyobraziłam. Jeszcze bardziej wciągająca i emocjonująca. Tą serię mogę polecić nie tylko wielbicielom mrocznych klimatów, ale także i osobom, które poszukują nowych wrażeń czytelniczych. Fani romansu z pewnością też się nie zawiodą, ponieważ autorki zadbały o to, aby miłości w ich cyklu było pod dostatkiem. Przygotujcie się na prawdziwą jazdę bez trzymanki... Polecam!

"Przeszedłem to, pomyślał Link.
Nadal przechodzę. Nadal wariuję. Nadal się boję.
To się nie zmieni na lepsze. Nie, póki kocha się kogoś tak bardzo, że to człowieka łamie."
Moja ocena: 7/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

poniedziałek, 20 lipca 2015

Erika Johansen - Królowa Tearlingu

Autor: Erika Johansen Tytuł: Królowa Tearlingu Wydawnictwo: Galeria Książki Liczba stron: 488

O "Królowej Tearlingu" autorstwa amerykańskiej pisarki Eriki Johansen było głośno w Polsce jakiś czas temu. Jest to powieść z nurtu fantastyki, a że ja sama jestem ogromną fanką tego rodzaju książek, to i z tą także musiałam się zapoznać. Nawet przeczytanie kilku negatywnych recenzji mnie nie zniechęciło i całe szczęście, bo miałabym co żałować. Dawno nie czytałam dzieła tak do szpiku przesiąkniętego magią i niezwykłym klimatem!

Kelsea Raleigh została wychowywana w odosobnieniu, z dala od swoich rówieśników i centrum miast. Nie wie również za wiele o historii Tearlingu i o tym, co się obecnie dzieje w królestwie, którym niedługo będzie władać. Ten dzień nadchodzi, gdy w dniu jej dziewiętnastych urodzin przybywa po nią Królewska Straż, aby eskortować ją do stolicy, gdzie zostanie koronowana na królową Tearlingu. Nic jednak nie jest proste - wręcz przeciwnie, bowiem na życie młodej dziewczyny czyha wiele niebezpieczeństw. Zabójcy jej wuja-króla regenta próbują ją dopaść, a do tego dochodzi jeszcze kruchy sojusz z przerażającą Szkarłatną Królową. Być może niedługo Kelsea będzie musiała stanąć z nią do wojny... i możliwe, że doprowadzi swoje królestwo do upadku.

Zazwyczaj staram się unikać czytania jakichkolwiek recenzji książek, które mam zamiar przeczytać. Dzieje się tak z prostego powodu - każdy ma inny gust, a czyjeś opinie mogą sprawić, że odmówię sobie przeczytania jakiegoś dzieła, które być może przecież mogłoby mi się spodobać. Mimo to, jakoś natknęłam się na kilka niepochlebnych opinii na temat "Królowej Tearlingu" i cóż, muszę przyznać, że musiały się one chyba wziąć z powietrza albo czytelnik, który sięgnął po tą powieść zwyczajnie do niej nie dorósł. Właśnie tak, bowiem Erika Johansen stworzyła pełnoprawną lekturę fantastyczną. Z własnym światem, własnymi bohaterami i z własną historią. A uwierzcie mi, Tearling w wydaniu tej pisarki to mistrzostwo. Uważam, że do tego rodzaju książek trzeba jednak być dojrzalszym psychicznie, aby docenić kunszt pisarski autora. Ja to zrobiłam, ponieważ gołym okiem widać, jak wiele czasu Johansen musiała poświęcić na wykreowanie świata przedstawionego od samego początku.

Jedną z największych zalet "Królowej Tearlingu" są bohaterowie. Źli, dobrzy, niejednoznaczni - od koloru do wyboru, każdy jednak czymś się wyróżnia i wzbudza w czytelniku wiele emocji. Przykładowo, główna postać, Kelsea od razu zjednała sobie moją sympatię. Była wychowywana w odosobnieniu, gdy jednak nadszedł czas wykazania się, w ogóle nie zawiodła. Urodzona królowa, która chce pomóc swoim poddanym i zmienić Tearling na lepsze. Bardzo polubiłam także Lazarusa, czyli Buławę, o którym na początku nie wiedziałam dokładnie, co myśleć. To bardzo odważna, a zarazem honorowa osobistość, która poruszy każde serce. Jeśli chodzi o Ducha... Z pewnością jest to bohater nacechowany uczuciami, którego nie od początku da się lubić.

"Królowa Tearlingu" nie jest' młodzieżówką", jak wiele osób może się spodziewać. Już sama okładka, dosyć poważna i majestatyczna może naprowadzić czytelnika na taki trop. Choć jest to literatura fantastyczna, to uważam, że niekoniecznie spodoba się ona młodszym osobom. To powieść, którą - moim zdaniem - docenią tylko dorośli, w innym przypadku można by ją uznać za zbyt rozbudowaną, a co za tym idzie - nudną. A rozległa i dopracowana fabuła to przecież zaleta, a nie wada. Tej książce wystarczy poświęcić kilkanaście stron, aby na dobre się w nią wciągnąć i gwarantuję Wam, że się nie oderwiecie aż do samego końca!

Odnośnie "Królowej Tearlingu" miałam duże oczekiwania. Pragnęłam treści tak samo dobrej i dopracowanej, jak okładka, a otrzymałam to wszystko jeszcze z nawiązką. Erika Johansen absolutnie mnie nie zawiodła, a jej książka to jedna z najlepszych z tego gatunku, które kiedykolwiek miałam okazję przeczytać. Niesamowicie wciągająca i uzależniająca, od razu mnie wessała w swój świat. Bohaterowie są niczym wyjęci z rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści, fabuła budzi podziw dynamizmem i wielowątkowością, a i wielu emocji w czasie lektury także nie brak. Nie mogę się doczekać kontynuacji... Gorąco polecam!
Moja ocena: 9/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

niedziela, 19 lipca 2015

Diana Gabaldon - Podróżniczka

Autor: Diana Gabaldon Tytuł: Podróżniczka Wydawnictwo: Świat Książki Liczba stron: 951

Cykl Diany Gabaldon opowiadający o Claire Randall podróżującej w czasie zyskał ogromną popularność. Oryginalnie zaczął on być wydawany w latach dziewięćdziesiątych, ale za sprawą serialu, który prawie rok temu miał swoją premierę i powstał właśnie na podstawie tej serii - wznowienia wydań podjęło się wydawnictwo Świat Książki. Na całe szczęście, ponieważ - co tu dużo mówić - trzeba samemu przekonać się na własnej skórze, co jest tak wyjątkowego w tych książkach. One nie tylko sprawiają, że czytelnik czuje się, jakby żywcem się przeniósł do XVIII-wiecznej Szkocji, ale także i podnoszą na duchu wiarę w prawdziwą miłość. Claire i Jamie z pewnością taką mają... Zapraszam do przeczytania mojej recenzji trzeciego tomu tego cyklu - "Podróżniczki".

Jest rok 1746, tuż po bitwie pod Culloden w Szkocji, gdzie Anglicy pokonali Szkotów. Jednym z przegranych jest Jamie Fraser, którego przyszłe życie nie jawi się w kolorowych barwach, może on bowiem zostać stracony lub sprzedany do pracy jako niewolnik

Równocześnie mamy rok 1968, gdzie Claire Randall za wszelką cenę chce się dowiedzieć, czy jej pozostawiony w przeszłości mąż przeżył tragiczną w ofiarach bitwę pod Culloden. Aby to zrobić będzie musiała wybrać - czy zostać ze swoją córką, czy ponownie wybrać się do XVIII-wiecznej Szkocji... Jaki wybór podejmie Claire?

Wiele osób i w tym również fanów twórczości Diany Gabaldon (tak jak ja) pisało, że to właśnie "Podróżniczka" jest najlepszym tomem tej serii. Według mnie najlepszą częścią z tych trzech jest "Obca", czyli prequel. Nie wiem, czy to zasługa tego, że jest to wprowadzenie do całej pięknej i bajecznej historii Claire i Jamie'ego, dosłownie oderwanej z czasu, czy tego, że jest on po prostu znacznie krótszy. Jednak jeśli autorce nadal nie brakuje pomysłów, a uwierzcie mi, że po lekturze "Podróżniczki" nie mam co do tego żadnych wątpliwości - to oczywiście powinna z nich korzystać do woli, ponieważ wierni fani (w tym ja) i tak przebrną przez te trudniejsze momenty. Odnośnie pomysłowości - to zdecydowanie największa zaleta tego cyklu. Na początku, zanim jeszcze się z nim zapoznałam po cichu myślałam, że zapewne będzie to jakaś wyświechtana i schematyczna historia, nic specjalnego. Całe szczęście, że spotkało mnie przyjemne rozczarowanie. Claire i Jamie zachwycają, co tu dużo pisać... Sprawiają, że czytelniczki, które w duchu są romantyczkami, aż piszczą z zachwytu. W końcu kto by nie chciał poznać swojej bratniej duszy.

Gdybym napisała, że przez całą "Podróżniczkę" przebrnęłam lekko, kompletnie bez żadnych oporów i uczucia znużenia, to bym oczywiście skłamała. W przypadku tak grubej książki, która liczy sobie prawie tysiąc stron, nie da się uniknąć nudy. I gdy przystąpiłam do lektury trzeciego tomu cyklu Diany Gabaldon świetnie zdawałam sobie z tego sprawę. Jednak to nie zmienia faktu, że chwilami naprawdę ciężko szło mi czytanie i za nic nie chciałam wracać do tej powieści. Na takie "trudne" momenty jest jedna rada - odpocząć od danego dzieła i zacząć czytać inne, tylko po to, aby później znowu powrócić do tego pierwszego. Czytanie książki, a raczej jej "męczenie" nie wyjdzie nikomu na dobre, a już na pewno nie sprawi, że czytelnik odbierze dzieło w pozytywny sposób. Ja właśnie tak zrobiłam z "Podróżniczką", ponieważ co tu dużo mówić - niektóre momenty naprawdę były nużące, akcja stała w miejscu i generalnie nie działo się nic ciekawego. Byłabym zdziwiona, gdyby Dianie Gabaldon udało się uniknąć takich chwil... 

"Podróżniczka" nadal zachwyca talentem pisarskim Diany Gabaldon, która wciąga czytelnika w barwny świat XVIII-wiecznej Szkocji. Sama książka byłaby o wiele lepsza, gdyby pisarka skróciła ją o jakieś dwieście stron, ponieważ przez niektóre momenty było mi naprawdę ciężko przebrnąć. Mimo to, uważam, że autorka spisała się świetnie w swoim zadaniu i fabuła trzeciego tomu nadal jest pomysłowa i nie brak w niej dynamicznej akcji. Jeśli chodzi o emocje - ich również nie zabraknie. Szczególnie mam tutaj namyśli jeden moment, który bardzo mnie wzruszył i spowodował szybsze bicie serca. Przede mną "Jesienne werble"... A Was zachęcam do przekonania się na własnej skórze, co jest tak wyjątkowego w "Obcej".
Moja ocena: 7/10

czwartek, 16 lipca 2015

Gayle Forman - Ten jeden dzień

Autor: Gayle Forman Tytuł: Ten jeden dzień Wydawnictwo: Nasza Księgarnia Liczba stron: 378

Niedawno miałam okazję zapoznać się z twórczością amerykańskiej pisarki Gayle Forman. "Zostań, jeśli kochasz" miło wspominam, a więc nie czekałam długo z sięgnięciem po kolejne dzieła tej autorki. Jesteście ciekawi jak spodobał mi się "Ten jeden dzień"?

Życie Allyson jest stateczne i poukładane, dziewczyna stroni od wszelkich przygód, i wydawałoby się, że to jej wystarczy. Do pewnego momentu, bo gdy zbliża się już koniec europejskich wakacji nastolatki, główna bohaterka poznaje pewnego przystojnego Holendra z którym spontanicznie wybiera się do Paryża. Ally odkrywa jak potężną siłę ma jeden dzień. I ile może zmienić...

"Ten jeden dzień" to absolutnie niesamowita i zachwycająca historia od samego początku, aż do końca. Musicie wiedzieć, że gdy przystąpiłam do jej lektury oczekiwałam czegoś lekkiego do poczytania na wakacje, a to, co otrzymałam to zgoła co innego. Gayle Forman nie wymyśliła mdłej i nudnej fabuły, która choć byłaby naiwna, to i tak przyjemna. Nie, ta autorka poszła o krok dalej, bowiem jej historia jest poważniejsza i dostarcza sporego materiału do przemyśleń. Właśnie to ze mną zrobiła i muszę Wam się przyznać, że tego rodzaju książki czyta mi się zdecydowanie najlepiej. Forman podjęła wiele tematów, o których warto rozmawiać. O nadmiernej opiekuńczości rodziców, przez co w późniejszym życiu bardzo ciężko jest się wyrwać spod takiego "klosza", o tym, jak ludzie się zmieniają, nie zawsze na dobre i o tym, że nieważne co się dzieje, zawsze powinniśmy podążać za naszym sercem, a nie za tym, co mówi nam ktoś inny. W końcu mamy jedno życie do przeżycia. Swoje.

Zdecydowanie największą zaletą tej powieści jest pomysłowość Gayle Forman. Można by pomyśleć, że cała historia Allyson zaczyna się dosyć banalnie. Ot, amerykańska nastolatka tuż przed rozpoczęciem studiów wybiera się na wycieczkę do Europy. Niby nic specjalnego, a w istocie naprawdę nieraz autorka mnie zaskoczyła, zaciekawiła, wzruszyła i rozbawiła. Pod pozorem banalnej historyjki obserwowałam prawdziwe problemy, które być może wielu z nas męczą. Główna bohaterka, Allyson, wybierając się na jednodniową wycieczkę do Paryża odkrywa, jak potężną siłę ma jeden dzień. Właśnie za sprawą tego dnia wszystko w jej życiu się odmienia i odkrywa ona, że ta spokojna egzystencja, którą zawsze wiodła, jej nie wystarcza, tylko po prostu się do niej przyzwyczaiła. Gayle Forman na przestrzeni kilkunastu rozdziałów ukazała przemianę, którą przeszła ta młoda dziewczyna i jak stopniowo zaczęła ona wyrywać się spod rąk zbyt opiekuńczych rodziców, którzy chcieliby układać za nią życie. I właśnie za ten aspekt tak bardzo polubiłam Ally, jest ona niezaprzeczalnie inspiracją i przypomnieniem, że każdy z nas może zmienić sposób, w który żyje i że wszystko zależy od nas, a nie nikogo innego.

Niezaprzeczalną zaletą "Tego jednego dnia" jest także warsztat pisarski Gayle Forman. Jest lekki i przystępny, co daje wręcz wrażenie "sunięcia" po lekturze. Będąc kompletnie szczerą, w ogóle nie czułam upływu czasu. Jak zahipnotyzowana przewracałam każdą kartkę, chcąc wiedzieć, co będzie dalej, spragniona większej ilości informacji... To oczywiste, że się w tą książkę wciągnęłam, co nie miało miejsca już od długiego czasu i przypomniało mi to, jak bardzo kocham czytać. Ta powieść oderwała mnie od rzeczywistości i jednocześnie uświadomiła mi wiele spraw. To wręcz niesamowity zbieg okoliczności, że ją przeczytałam w momencie, w którym sama mam do podjęcia wiele decyzji i w którym sama zaczynam się uczyć samodzielności.

"Zostań, jeśli kochasz" sprawiło, że polubiłam twórczość Gayle Forman, ale to "Ten jeden dzień" sprawił, że się w niej zakochałam. Naprawdę dawno nie czytałam tak ciepłej, mądrej i podnoszącej na duchu historii, która w tak dużym stopniu zawładnęłaby moim sercem. Nie wiem jak ja wytrzymam do września, do premiery kontynuacji tej serii pt. "Ten jeden rok". Gorąco polecam!
Moja ocena: 10/10

poniedziałek, 13 lipca 2015

Gayle Forman - Zostań, jeśli kochasz

Autor: Gayle Forman Tytuł: Zostań, jeśli kochasz Wydawnictwo: Nasza księgarnia Liczba stron: 246

O książce "Zostań, jeśli kochasz" autorstwa amerykańskiej pisarki Gayle Forman zrobiło się głośno za sprawą ekranizacji, która miała powstać. Ja oczywiście również o niej słyszałam, a że już wcześniej chciałam przeczytać tą powieść stwierdziłam, iż jest to świetny pretekst, aby w końcu się w nią zaopatrzyć. Nie zwlekałam długo. Kupiłam ją, pozachwycałam się i... pomimo obietnicy, którą sobie złożyłam, najpierw obejrzałam film. Pokochałam całą obsadę i fabułę, dlatego niestety pierwowzór przeleżał na półce ponad pół roku zanim w końcu po niego sięgnęłam. Możecie się zapytać, czego się bałam... Bałam się rozczarowania, bo ja mam tak, gdy najpierw obejrzę ekranizację, książka podoba mi się mniej. I poniekąd tak się stało w przypadku "Zostań,jeśli kochasz". Na całe szczęście jednak tylko poniekąd.

Siedemnastoletnia Mia ma dobre życie, z którego jest zadowolona. Kocha swoją rodzinę: tatę, mamę i małego braciszka, ma oddaną jej przyjaciółkę i prawdziwą pasję - grę na wiolonczeli. Wszystko układa się idealnie. Jest jeszcze lepiej, gdy starszy od niej o rok wokalista początkującego zespołu, Adam, zaczyna o nią zabiegać. Oboje tworzą razem świetny duet i nie mija sporo czasu, nim stają się parą.

Pewnego dnia jednak główna bohaterka ma wypadek samochodowy, po czym z szokiem odkrywa, że trwa w dziwnym stanie zawieszenia. Obserwuje wydarzenia toczące się w szpitalu, ale jest niczym więcej jak zjawą niewidoczną dla innych. To do niej należy decyzja, czy chce się obudzić i stawić czoła ciężkiej rzeczywistości, która ją czeka...

Jak już wspomniałam w pierwszym akapicie - zakochałam się w filmie. Obsada została dobrana wprost idealnie, a niewielkie fabularne zmiany ekranizacji w stosunku do pierwowzoru w ogóle mnie nie raziły (co stwierdzam oczywiście dopiero po przeczytaniu). Bałam się, że książka będzie nudna i mdła, a tymczasem wcale taka nie była. Gayle Forman miała świetny pomysł i go udźwignęła. Ukazała "podróż" Mii naprawdę poruszająco. Czytelnik ma okazję widzieć, jak wyglądało jej życie przed wypadkiem samochodowym i jej rodzący się związek z Adamem. Co swoją drogą jest kolejną zaletą tego dzieła. Miłość tych dwojga powinna wydawać się naiwna i szczenięca, a tymczasem wcale taka nie była. Wręcz przeciwnie - Mia i Adam tworzą naprawdę dojrzały związek i pokuszę się o stwierdzenie, że każdy chciałby być w takiej wyjątkowej relacji.

Zdecydowanie największą zaletą "Zostań, jeśli kochasz" jest warsztat pisarski Gayle Forman, choć zdaję sobie sprawę, że to czysto subiektywne odczucie. Mi się on jednak spodobał, ponieważ idealnie się wpasował młodzieżową tematykę tego utworu. Właśnie za sprawą talentu autorki ja tej powieści nie czytałam, ja przez nią niezwykle szybko s u n ę ł a m. Taka lektura to nic innego jak czysta przyjemność. Muszę też wspomnieć o tym, że nieraz w trakcie lektury odczuwałam wzruszenie, pomimo tego, że miałam przyjemność oglądać film i wiedziałam, czego się spodziewać. Znałam fabułę i zakończenie, więc oczywiście zaskoczenia nie było, ale i tak w czasie niektórych momentów kręciła mi się łza w oku.

Żeby nie było tak idealnie, to muszę ponarzekać. Liczyłam znacznie większą obecność Adama. W filmie był on obecny prawie w każdej scenie, dlatego myślałam, że z książką będzie podobnie . Niestety, ale myliłam się, bo tej mojej ulubionej postaci z "Zostań, jeśli kochasz" było naprawdę mało. Szkoda, bo jeśli o całokształt, ta książka wypada naprawdę nieźle i zdecydowanie wybija się na tle innych młodzieżówek.

Bałam się rozczarowania i przystąpiłam do lektury pełna obaw, a tymczasem okazało się to całkowicie niepotrzebne. "Zostań, jeśli kochasz" to nie tylko historia, która idealnie nadaje się do przeczytania w wolny dzień, to także pełna emocji historia, która jest mądra, prawdziwa i dodaje otuchy. Mię spotyka ciężki los, ale wybór wciąż jest jej. Wybór, czy się obudzić i zmagać z niewyobrażalną stratą i bólem, czy się poddać i nie cierpieć. Jaka będzie decyzja głównej bohaterki? Tego musicie się przekonać sami... Polecam!
"Uświadamiam sobie nagle, że umieranie jest proste. To życie jest trudne."
Moja ocena: 8/10

poniedziałek, 6 lipca 2015

Gail McHugh - Collide


Autor: Gail McHugh Tytuł: Collide Wydawnictwo: Akurat Liczba stron: 365

Emily Cooper po śmierci swojej matki przeprowadza się do Nowego Jorku wraz ze swoim chłopakiem, Dillonem, aby rozpocząć nowe życie. Wszystko wydaje się układać wręcz idealnie. Do pewnego momentu. Gdy poznaje przystojnego Gavina Blake'a, niczego już nie jest pewna. Wie jednak, że ich oboje łączy jakieś magnetyzujące przyciąganie... Główna bohaterka walczy o bycie lojalną w stosunku do Dillona, ale przychodzi jej to coraz trudniej, ponieważ już nie rozpoznaje niegdyś troskliwego, a obecnie agresywnego i zaborczego mężczyznę. Emily jest rozdarta pomiędzy tym, co nakazuje jej sumienie a tym, czego pragnie jej serce...

O "Collide" ostatnio było dosyć głośno w Polsce. Spodobała mi się nie tylko piękna i niezwykle klimatyczna okładka tej książki, ale także i sam opis. Ja po prostu nigdy nie mogę darować sobie przeczytania jakiegoś dobrego i podnoszącego na duchu romansu. Na powieść Gail McHugh skusiłam się ze względu na liczne i pozytywne recenzje - stwierdziłam, że po prostu muszę się przekonać na własnej skórze, czy zostanę fanką twórczości tej autorki. I tak właśnie się stało.

Historia, którą prezentuje swoim czytelnikom Gail McHugh na pierwszy rzut oka może się wydać bardzo banalna i transparentna. W końcu motyw trójkąta w literaturze jest dosyć szeroko znany i pisarze często z niego korzystają. I choć generalnie nie przepadam za tego rodzaju kombinacjami (wydają mi się zbyt przewidywalne i mało ciekawe), to w przypadku "Collide" pokochałam stronę, w którą autorka zdecydowała się pójść. Związek Emily & Dillona jest na tyle niejednoznaczny, że tak naprawdę przez większą część lektury miałam spore wątpliwości co o nich myśleć. Oszem, Dillon to dosyć agresywna i zaborcza postać, ale co by nie powiedzieć - miał swoje dobre strony i dobre momenty, chociażby te dosyć skąpo opisane przez pisarkę. Mam tutaj namyśli, gdy chłopak pomagał swojej dziewczynie po śmierci jej matki. Ja sama na miejscu głównej bohaterki czułabym się co najmniej skołowana. Szkoda jedynie, że autorka jakby na siłę starała się przedstawić tę osobowość jako złą. Jednak wydaje mi się, skoro trójkąt będzie obowiązywał w kolejnych częściach, a z pewnością tak będzie dla urozmaicenia akcji, Dillon pokaże jeszcze swoją "inną" stronę. Co się tyczy Gavina... Polubiłam go, aczkolwiek chyba liczyłam w tej kwestii na większą sympatię. Jest on póki co zbyt troskliwy i zbyt "uroczy", żeby wzbudzał jakieś większe emocje. Okej, w prawdziwym życiu zapewne jest mężczyzną idealnym, jednak w książkach to właśnie badboye skradają największą uwagę i sławę.

Szczerze mówiąc to spodziewałam się, że w "Collide" wątek trójkąta będzie oczywiście obowiązywał, co można wywnioskować z opisu na tylnej okładce, ale myślałam, że kontynuacja już obędzie się bez niego. Najwyraźniej się myliłam, co bardzo mnie cieszy w tym przypadku, ponieważ zakończenie jest pełne suspensu. Coś czuję, że Gail McHugh w sequelu nieźle namiesza w życiu Emily...

Zdecydowanie największym mankamentem "Collide" jest główna bohaterka. Do bólu irytująca i niezdecydowana. Naprawdę z całej siły starałam się wykrzesać do niej choć iskrę sympatii, ale niestety nie udało mi się to niezwykle trudne zadanie. W pewnym momencie lektury zaczęłam się wręcz zastanawiać co widzą w niej Dillon i Gavin, oczywiście oprócz urody. Najbardziej w Emily irytowała mnie jej dziecinność i nieustannie niezdecydowanie. Sama nie wiedziała czego chce, a podobno to dorosła kobieta. Mam nadzieję, że w kontynuacji ją polubię (choć minimalnie).

"Collide" nie jest książką pozbawioną wad, największą z nich jest Emily, jednak to wcale aż tak bardzo nie przeszkadzało mi w lekturze. Nie w momencie, gdy miałam inne interesujące osobowości do podziwiania. Dillon - postać niejednoznaczna, która wyzwala w czytelniku wiele emocji, co o nim sądzić? Za kogo go mieć? Gavin, na którego zawsze można polegać i który bez wątpienia ma niesamowicie magnetyzującą relację z Emily. Kogo ostatecznie wybierze główna bohaterka? Będę musiała sięgnąć po kontynuację, "Pulse", aby się tego dowiedzieć, ponieważ Gail McHugh zaserwowała swoim czytelnikom iście poetyckie zakończenie, które zwiastuje jeszcze więcej emocji i dynamizmu w drugim tomie. Już nie mogę się doczekać tych kilku godzin przyjemnej i satysfakcjonującej lektury... Polecam, na obecną porę "Collide" jest wręcz idealnym i najlepszym wyborem!
Moja ocena: 7/10

środa, 1 lipca 2015

Rae Carson - Dziewczyna ognia i cierni

 Autor: Rae Carson Tytuł: Dziewczyna ognia i cierni Wydawnictwo: Albatros Liczba stron: 415

ZOSTAŁA WYBRANA I WŁAŚNIE NADSZEDŁ JEJ CZAS

Księżniczka Elisa w dniu swoich szesnastych urodzin ma wyjść za mąż za mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie spotkała. Gdy już to się staje, wyjeżdża ze swojego rodzinnego kraju na kompletnie obce jej ziemie. Ziemie, na których nikogo nie zna i na których ma wielu wrogów... Osób, które zazdroszczą jej wielkiego daru, który otrzymała, Elisa bowiem nosi w sobie Boski Kamień. Raz na cztery pokolenia jedna osoba zostaje nim obdarowana. Czy księżniczce uda się pokonać nieprzyjaciół i dopełnić swojego przeznaczenia?

"Dziewczyna ognia i cierni" to pierwszy tom Trylogii ognia i cierni autorstwa Rae Carson. Powiem szczerze, że naprawdę wiązałam z tą serią duże nadzieje, bo po prostu uwielbiam takie klimaty. Bardzo lubię, gdy autorki zabierają się za pisanie książek "od podstaw", czyli od stworzenia własnego świata (co jest bardzo trudnym zadaniem). Świata, który przecież musi zostać dobrze przedstawiony i opisany. Jesteście ciekawi, czy Rae Carson to się udało? Cóż, moim zdaniem dosyć średnio. Oczekiwałam jednak trochę więcej. Królestwa wykreowane przez tą pisarkę bowiem zostały opisane dosyć... powiedziałabym ubogo. Autorka nie poświęciła wiele czasu na informacje o rodzinnym kraju głównej bohaterki, księżniczki Elisy, a szkoda, bo to byłoby naprawdę coś interesującego i spowodowałoby, że moja ocena byłaby znacznie wyższa. Nie mogłam sobie nijak wyobrazić Orovalle, bo opisy były zbyt skąpe, podobnie ma się sprawa z miejscem zamieszkania jej małżonka, Alejandra. Oprócz wzmianek, że jest to pustynia, nie dopatrzyłam się większej ilości szczegółów. Wiem, że nie każdemu może to przeszkadzać i jest to kwestia czysto subiektywna. Ja lubię (oczywiście ciekawe) rozległe opisy miejsc i przyrody, bo one tylko pobudzają do działania moją wyobraźnię.

Rae Carson zawiodła w opisach, natomiast sprawiła się świetnie w innych kwestiach. Bardzo przypadł mi do gustu pomysł na fabułę "Dziewczyny ognia i cierni". W ogóle cała koncepcja zostania wybranym przez Boga i obdarowaniem kilkunastu wybrańców Boskim Kamieniem jest strzałem w dziesiątkę. Z niczym takim nie spotkałam się jeszcze w żadnych książkach, więc to tylko potęgowało moje zaskoczenie i podziw. Jeśli chodzi o bohaterów... też zostali świetnie przedstawieni. Najbardziej oczywiście księżniczka Elisa. Pamiętam, że na początku lektury niesamowicie mnie irytowała. Użalała się i rozpaczała nad sobą, jaka to ona jest gruba, po czym jeszcze więcej jadła. Całe szczęście, że wraz z postępem czytania obserwowałam jej przemianę. Przemianę, która okazała się naprawdę duża. Najpierw otyła, niepewna siebie młoda dziewczyna z dużą odpowiedzialnością i brzemieniem w postaci Boskiego Kamienia, a później pewna siebie kobieta, która jest gotowa na to, aby zostać królową. Jeśli chodzi o postacie drugoplanowe to polubiłam silną i odważną Cosme, która bardzo często ukrywała swoje prawdziwe uczucia przed światem. 

"Dziewczyna ognia i cierni" to bardzo dobra książka, zważywszy na to, iż jest to pisarski debiut Rae Carson. Oczywiście nie udało jej się uniknąć kilku mankamentów, jak wcześniej wspomniane przeze mnie ubogie opisy albo zbyt wolne tempo akcji. Uważam jednak, że jak na pierwszą powieść z niełatwego gatunku fantastyki autorka spisała się naprawdę dobrze. Fabuła została dobrze przemyślana, bohaterowie wzbudzali sympatię, a czasami złość, akcja głównie toczyła się w sposób dynamiczny, czasami trochę zwalniała i powodowała u mnie nudę. Trylogia ognia i cierni rozpoczęła się ciekawie i obiecująco, trzymam kciuki za to, aby kolejne tomy były jeszcze lepsze. Polecam!
Moja ocena: 7/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.