my heaven of books

sobota, 25 kwietnia 2015

Konkurs!

Witajcie w ten piękny sobotni wieczór. Mi upłynął przy dosyć stresującej nauce i dywagacjach, czy uda mi się zdać maturę z matematyki. Cóż, słaba jestem. Co z tego, że przerobiłam tyle arkuszy, skoro akurat te dla mojego rocznika są cholernie trudne. Nie mam na nic siły. No, ale ja przecież nie o tym chciałam pisać. Obiecałam Wam, że konkursy będą na blogu częściej, a ja obietnic (zazwyczaj) staram się dotrzymywać. Zasady są prawie takie same, jak w poprzednim rozdaniu. Z tą różnicą, że teraz wybieracie 2 tytuły i oczywiście wygrywacie też dwa. ;)
Przy okazji, często bywam na instagramie (tutaj), więc zapraszam do zaobserwowania.

1. Organizatorką konkursu jestem ja, Rosemarie autorka bloga "my heaven of books".
2. Konkurs rozpoczyna się od 25 kwietnia 2015 i będzie trwał do 27 maja 2015. Zgłoszenia nadesłane po wyznaczonym terminie, nie będą brane pod uwagę.
3. Wyniki konkursu zostaną ogłoszone w ciągu 14 dni od jego zakończenia.
4. Udział w konkursie mogą wziąć wyłącznie osoby zamieszkałe na terenie Polski, nie wysyłam książek za granicę.
5. Nagrodą w konkursie będą dwie poniższe książki, które pochodzą z mojej własnej biblioteczki:
 
(kliknij, aby powiększyć)
6. Zwycięzca będzie miał 3 dni na wysłanie mi swojego adresu na mojego maila (xrosemarie@wp.pl), abym mogła wysłać nagrodę. W przypadku, gdy nie otrzymam żadnej odpowiedzi wybiorę innego zwycięzcę.
7. Książka zostanie wysłane do zwycięzcy w ciągu 14 dni od momentu otrzymania adresu do wysyłki.
8. Aby wziąć udział w rozdaniu:
a) w rozdaniu mogą wziąć udział osoby posiadające lub tez nieposiadające bloga.
b) należy w komentarzu wyrazić chęć wzięcia udziału w konkursie poprzez standardowe "zgłaszam się" oraz wybrać 2 książki, którą chce się wygrać
c) w komentarzu należy podać swojego maila 
d) trzeba zostać publicznym obserwatorem mojego bloga (w bloggerze) i podać w komentarzu nazwę, pod jakim nickiem się go obserwuje
e) na swoim blogu należy zamieścić widoczny niżej baner konkursowy, powinien on linkować do tego postu (w komentarzu należy dokładnie określić, gdzie go znajdę) w przypadku zgłoszeń osób nieposiadających bloga, należy udostępnić baner konkursowy na facebooku
f) należy polubić fanpage bloga, który znajduje się pod TYM linkiem
g) zwycięzcę wybiorę drogą losowania
Baner:

czwartek, 23 kwietnia 2015

Cristina Moracho - Althea & Oliver

Autor: Cristina Moracho Tytuł: Althea & Oliver Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 399

Niedawno wydawnictwo Feeria Young zapoznało swoich czytelników z nową serią REAL LIFE. Pierwsza powieść z tego cyklu to "Zac & Mia", którą przeczytałam i przy której świetnie spędziłam czas. Kolejna to "Althea & Oliver", którą właśnie przed chwilą skończyłam czytać i piszę dla Was jej recenzję. Co mogę powiedzieć? Cóż, zdecydowanie tytuł ten spodobał mi się bardziej, niż pierwsza książka z tej serii. Głównie przez wzgląd na niezapomniany klimat i fabułę, która okazała się niezwykle ciekawa i nietuzinkowa.

Althea i Oliver przyjaźnią się ze sobą niemal od przedszkola. Są tak ze sobą związani, że do swojego małego grona nie dopuszczają nikogo innego. Pewnego dnia jednak dziewczyna zaczyna odkrywać, że to, co czuję do swojego najlepszego przyjaciela zaczyna wykraczać poza ramy koleżeństwa. Niedługo później okazuje się też, że chłopak cierpi na tzw. syndrom śpiącej królewny, czyli zespół Kleinego-Levina. Właśnie przez nią wszystko w ich życiu zmienia się już na zawsze... Oboje lądują w nowym, tętniącym życiem miejscem.

Do lektury "Althei & Olivera" autorstwa Cristiny Moracho podeszłam pełna podekscytowania oraz oczekiwań, ale i tak muszę przyznać, że to, co otrzymałam całkiem nieźle mnie zaskoczyło. Autorka bowiem podeszła do mnie podstępem: opis zwiastuje, że czytelnik będzie miał do czynienia z lekką powieścią młodzieżową, ale nie do końca tak jest. Okładka i informacje z tyłu książki mogą zmylić, i to muszę przyznać. Jednak jeśli chodzi o moje zaskoczenie - jest jak najbardziej pozytywne! Już śpieszę wyjaśniać dlaczego.

"Althea & Oliver" ma coś, czego nie ma wiele książek, których grupą docelową jest młodzież. I tym czymś jest fakt, że autorka postanowiła nie koloryzować rzeczywistości, przedstawiać ją w zbyt pozytywnych barwach. Co to, to nie. Cristina Moracho w swojej powieści zawarła opisy, które niekiedy są wulgarne i naturalistyczne, ale przede wszystkim są prawdziwe. I właśnie to mnie tak totalnie urzekło. Generalnie nie lubię, gdy pisarki na siłę wciskają swoim czytelnikom nieprawdę, bo przecież sama jestem nastolatką i wiem, jak czasami mają się sprawy. Nie zawsze jest kolorowo, droga młodych ludzi ku odkrywaniu siebie nie zawsze jest usiana różami. I ta autorka właśnie to pokazała. Althea i Oliver to bohaterowie, którzy pragną odkryć to, kim są i co chcą zrobić ze swoim życiem. Moracho udało się z powodzeniem ukazać tą niepewność, która charakteryzuje młode osoby. Popełnianie błędów to rzecz, która charakteryzuje życie każdej osoby. Nikt nie jest idealny, wszyscy mamy swoje wady. Takiej realności często właśnie mi brakuje w tego rodzaju książkach, więc bardzo się cieszę, że tutaj spotkała mnie tak miła niespodzianka.

Jedyne do czego mogę się przyczepić to lata 90. W teorii, czyli w opisie - są, ale w praktyce czytelnik praktycznie w ogóle tego nie odczuwa. Równie dobrze akcja tej książki mogłaby zostać umiejscowiona w współczesności i w żadnym stopniu nie wpłynęłoby to na fabułę. Cała reszta jednak tak bardzo przypadła mi do gustu, że ten jeden mankament nie wpłynął na moją końcową ocenę w żadnym stopniu.

To, co jeszcze bardzo mi się spodobało to zakończenie na które zdecydowała się autorka. A Cristina Moracho postawiła na otwartość w swojej najlepszej formie. Czytelnik może sam sobie wyobrazić, jak dalej potoczą się losy Althei i Olivera. To daje nam rzadko spotykaną szansę na stworzenie alternatywnej drogi, którą poszli ci bohaterowie.

Na tylnej okładce widnieje zdanie: "Punkowa, dojrzała i bardzo prawdziwa opowieść o tożsamości, dorastaniu, przyjaźni, miłości i o tym, czemu czasem tak wspaniale jest podejmować złe decyzje". To jeden z niewielu przypadków, w których to, co obiecuje wydawca całkowicie pokrywa się z treścią! Klimat - jest wszechobecny i urzekający. Althea trafia do nowego miejsca, do domu przepełnionego różnymi osobowościami, które wciąż wzajemnie się uzupełniają. Dojrzałość czytelnik może obserwować na przestrzeni stron, kiedy to główni bohaterowie dnia na dzień zmieniają się, dojrzewają. 

"Althea & Oliver" podbudowała mój nastrój i pokazała, jak ciężka może być droga młodych ludzi. To czas, gdy podejmujemy ważne decyzje i jesteśmy skłonni do ulegania wpływom innych osób. Jednak wciąż tylko wyłącznie od nas zależy, co zrobimy ze swoim życiem. Polecam!
Moja ocena: 7/10

wtorek, 21 kwietnia 2015

Serialowy kącik: Daredevil, sezon 1

Krążą plotki, że na moim blogu dawno temu istniał dział "Filmowy kącik" i "Serialowy kącik". I te plotki są jak najbardziej prawdziwe. :) Z czasem jednak brakowało czasu na napisanie recenzji książek, nie wspominając nawet o licznych serialach czy filmach, które oglądam. Moja lista seriali jest doprawdy imponująca i gdybym miała recenzować każdy z nich, z pewnością bym nie wytrzymała psychicznie. Dla kilku produkcji jednak postanowiłam zrobić wyjątek. "Daredevil" jest jedną z nich... Jeśli lubujecie się we wszystkim co marvelowskie, cóż... dobrze trafiliście!

http://www.hdwallpapers.in/walls/daredevil_2015_tv_series-wide.jpg
"Daredevil" powstał przy współpracy Marvela i Netflixa. 10 kwietnia właśnie na tej platformie, Netflixie, został zamieszczony cały sezon. 13 odcinków, które mogą albo być samą przyjemnością, albo całkowitym rozczarowaniem. Ja do oglądania pierwszego podeszłam z niesamowitą ekscytacją. Wyczekiwałam tego serialu od momentu, gdy ogłoszono, że ma w ogóle powstać. Szybko więc wpiłam się łapczywie w ten klimat, najzwyczajniej w świecie go po prostu pokochałam. 

Tytułowy Daredevil to niewidomy prawnik imieniem Matthew Murdock. Stracił on wzrok w wieku zaledwie dziewięciu lat, gdy groźne chemikalia dostały mu się do oczu. Choć jest niewidomy, ma niesamowicie wyczulone inne zmysły. Z czasem obserwował co się dzieje z jego ukochanym miastem, że staje się ono coraz gorszym miejscem. Chce to zmienić, dlatego w tym celu rozpoczyna on walkę z przestępczością, aby uczynić swoją dzielnicę - Hell's Kitchen w Nowym Jorku lepszą. Jesteście ciekawi jak mu to idzie?

Każdy kto mnie zna wie, że jestem ogromną fanką seriali, ale przede wszystkim tych o superbohaterach. Żadnego sobie po prostu nie potrafię odpuścić. Z czasem jednam zaczęło mnie poniekąd spotykać rozczarowanie..."Arrow" niesamowicie wciągający na starcie z czasem okazał się nużący, a przy obecnym sezonie trzyma mnie już chyba tylko przyzwyczajenie. "The Flash" i "Gotham" za to oglądam z zainteresowaniem, aczykolwiek nadal to nie jest "to". Dla mnie wszelkie produkcje oparte na komiksach powinny mieć swój klimat. Nie lubię cukierkowatej atmosfery, zbyt dużo tęczy i koloryzowania. Zdecydowanie bardziej wolę, aby tego rodzaju seriale miały jednak swoją mroczną i niepowtarzalną aurę, aby były brutalne, bo to przecież też jest ważne. Na szczęście, "Daredevil" jest idealny pod każdym względem. Przez cały 13-odcinkowy seans nie odczuwałam znużenia ani przez jedną chwilę. Starałam się dawkować sobie przyjemność i nie pochłaniać odcinka z odcinkiem i w sumie całkiem nieźle mi to wyszło. Jest jednak pewien minus - powrót do oglądania tych samych schematycznych wydarzeń z wymienionych wyżej przeze mnie seriali wydaje mi się po prostu śmieszny. Nie po tym, co Netflix i Marvel wspólnymi siłami zaprezentowali.

Najlepsze, co może być w tej produkcji to mroczny klimat i świetne sceny walki. To nie żadna cukierkowata produkcja i tego możecie być pewni. Wszystko zostało niesamowicie dobrze dopracowane i przedstawione. Końcowa walka w drugim odcinku totalnie mną wstrząsnęła, pokazała mi, że jednak możliwe jest stworzenie tak realistycznego wydarzenia w serialu. Ponadto, została ona nakręcona na jednym ujęciu! Oprócz tego po prostu muszę wspomnieć o wspaniałym openingu, który zapada równie mocno w pamięć, co ten w "The walking dead". Czekanie na drugi sezon (o ile się on pojawi) będzie bardzo trudne. Dla niepoinformowanych - Marvel i Netflix zawarły umowę na cztery produkcje o superbohaterach, które mają mieć premierę w ciągu dwóch lat. Jeden już dostaliśmy, kolejny prawdopodobnie w grudniu tego roku. Następnie ma powstać mini-seria, w której pojawią się ci bohaterowie. Te seriale mają służyć ku pewnego rodzaju zapoznania widza z nimi. Cóż... Dla mnie to za mało. Ja potrzebuję drugiego sezonu na teraz!
http://images.mstarz.com/data/images/full/42888/marvels-daredevil.jpg?w=600
Pamiętam, gdy pierwszy raz zobaczyłam obsadę "Daredevila". Myślałam sobie, że Charlie Cox nie za bardzo pasuje do głównej roli. No po prostu nie widziałam go w roli mściciela. Jednak teraz moja niepewność całkowicie wyparowała. Nie mogło być lepszego wyboru. Aż ciężko to sobie wyobrazić, że ten sam chłopak grał w "Gwiezdnym pyle", czy w "Teorii wszystkiego". Już od pierwszych minut skradł moje serce i wiedziałam, że nikt nie zagrałby lepiej Matta. Mało uzdolnionemu aktorowi mogłoby być ciężko zagrać niewidomego, jednak Cox spisał się idealnie. Owszem, charakteryzacja robi swoje jednak dobry aktor zawsze się obroni swoimi umiejętnościami. Cała obsada została świetnie wybrana, co tylko umacnia mnie w przekonaniu, że Marvel bardzo dobrze spisuje się w castingach. Główny czarny charakter tego serialu, czyli Wilson Fisk jest na tyle wielowymiarową postacią, że w sumie ciężko jest widzowi dojść do wniosku, czy jest on zły, czy nie. Z pewnością ma powody, dla których robi to, co robi.
http://cdn-static.denofgeek.com/sites/denofgeek/files/styles/insert_main_wide_image/public/2/55//daredevil_2.jpg?itok=oUtizW0n
(I'm just sitting here and waiting for season 2).

Po skończeniu "Daredevila" nie chce mi się wracać go oglądania żadnego Olivera śmigającego z łukiem, Flasha czy nawet historii młodego Batmana Gotham City. Jakże mogę do nich wrócić po tak świetnym seansie? Przy nim wszystkie te produkcje wypadają najzwyczajniej w świecie słabo. Klimat, dopracowana fabuła i fenomenalna gra aktorska z pewnością rozkochają w sobie każdego. Oglądałam go z niesłabnącym napięciem i wypiekami na twarzy, a właśnie tak powinno się oglądać każdy serial. Gorąco polecam! 
Moja ocena: 10/10

piątek, 17 kwietnia 2015

Wyniki konkursu urodzinowego!

W poniedziałek był ostatni dzień zgłoszeń do konkursu, a więc w końcu czas na upragnione wyniki. :) Wpisałam Wasze nicki do maszyny losującej, zgłoszeń było aż 71! I oto zwyciężca:


Gratuluję! Już piszę do Ciebie maila, a tymczasem zachęcam Was do wypatrywania kolejnego konkursu. Zgodnie z obietnicą, odbędzie się on już niedługo. :)

Życzę Wam przyjemnego weekendu. Oby nie upłynął Wam przy nauce, tak jak mi. ;)

środa, 15 kwietnia 2015

Kody Keplinger - Duff. Ta brzydka i gruba

Autor: Kody Keplinger Tytuł: Duff. Ta brzydka i gruba Wydawnictwo: Mira Harlequin Liczba stron: 335

Bianca Piper jest zadowolona ze swojego życia. Ma dwie oddane jej przyjaciółki i choć czasami uważa ich zachowanie za naiwne, w gruncie rzeczy nie zamieniłaby je na nikogo innego. Jednak pewnego dnia coś się zmienia... Siedemnastolatka dowiaduje się od szkolnego podrywacza Wesley'a Rusha, że jest "duff", co dosłownie oznacza "designated ugly fat friend", czyli "tą grubą i brzydką" w grupie przyjaciół, dzięki której reszta ma wydawać się bardziej atrakcyjna. Bianca pozornie udaje, że wcale się tym nie przejmuje, ale skrycie nieustannie się nad tym zastanawia... Co popycha ją wprost w ramiona osoby, której dosłownie nie cierpi.

Moje pierwsze wrażenia po lekturze "Duff" są naprawdę pozytywne. Oczekiwałam jakiejś mdłej, ale lekkiej i przewidywalnej historii, której grupą docelową jest przecież młodzież, ale zostałam miło zaskoczona. Owszem, fabuła może wydawać się banalna, ale to wcale nie przeszkadza w czytaniu, wręcz przeciwnie - pozwala czytelnikowi się zrelaksować z książką, przy której wszelkie zmartwienia znikną. To, co urzekło mnie najbardziej to fakt, iż Kody Keplinger pod fasadą lekkiej nastoletniej opowiastki udało się zawrzeć bieżące problemy młodzieży. Niemożna więc nazwać tej lektury błahą, ponieważ ma ona jednak swój głębszy sens. Ukazuje, jak etykietki (które otaczają nas zresztą na co dzień) mają krzywdzący wpływ. Wiele osób czuje się przez nie niedowartościowanych i Bianca jest jedną z takich osób. Myślę, że każdy z nas miał w swoim życiu taki moment, w którym czuł się jak tytułowy duff.

Debiut Kody Keplinger zachwyca tym bardziej, iż został napisany on przez siedemnastoletnią wówczas dziewczynę. Jest to widoczne i choć warsztat autorki jest nacechowany pewną uroczą naiwnością, całość wciąż jest przystępna w odbiorze. Przede wszystkim "Duff" zyskuje tylko na realności, ponieważ nie napisała go dorosła kobieta, ale młoda dziewczyna, która zapewne na co dzień spotykała się z krzywdzącymi etykietkami, a być może i sama tego doświadczyła. Jak na debiut - Keplinger może być z siebie dumna. Stworzona przez nią historia jest wciągająca, od pierwszej strony mnie zainteresowała i już nie mogłam się oderwać do samego końca. W efekcie skończyłam ją czytać w błyskawicznym tempie kilku godzin, a u mnie nie zdarza się to często.

O "Duff" z pewnością będzie głośno już niedługo, a to za sprawą zbliżającej się premiery filmu. Już po samej filmowej okładce i zwiastunie zauważyłam wprowadzenie kilku zmian, ale trzymam kciuki, żeby były to jak najbardziej pozytywne zmiany. Już nie mogę się doczekać, gdy uda mi się obejrzeć ekranizację tej powieści!

"Duff" urzeknie Was swoją prostotą i przekazem. Nakładanie na inne osoby etykietki potrafi naprawdę nieźle wstrząsnąć młodymi, dopiero odkrywającymi siebie ludźmi. Główna bohaterka tej książki, Bianca, jest tego idealnym przykładem. Pod cynizmem i sarkazmem ukrywa problemy z własną samooceną i akceptacją. Kody Keplinger pod idealnym kątem udało się ująć charakter tej postaci, a także jej stopniową przemianę. Jeśli poszukujecie szybkiej i absorbującej lektury, będącej jednocześnie przesyconej humorem - z pewnością się nie zawiedziecie. Polecam!
Moja ocena: 7/10

poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Rebecca Donovan - Biorąc oddech


Autor: Rebecca Donovan Tytuł: Biorąc oddech (Oddechy, tom III) Wydawnictwo: Feeria Young Liczba stron: 483

Właśnie skończyłam czytać finałowy tom trylogii Oddechy amerykańskiej pisarki Rebeki Donovan. I cóż on ze mną zrobił... Pozostawił mnie zarówno usatysfakcjonowaną, ale także i pełną smutku, bo to pożegnanie z bohaterami, z którymi niesamowicie się zżyłam na przestrzeni tych trzech części. 
 
Minęły prawie dwa lata od wydarzeń w "Oddychając z trudem", ale życie Emmy Thomas stało się jeszcze bardziej skomplikowane. Ucieczka w rodzinnej miejscowości i rozpoczęcie studiów powinno odgonić wszelkie demony z przeszłości, ale tak się nie dzieje. Wręcz przeciwnie - jest jeszcze gorzej. Emma choć otoczona nowymi przyjaciółmi, czuje się samotna i odosobniona. Aby zagłuszyć swój ból, zaczyna zmierzać w niebezpiecznym kierunku. Odkrywa, że wcześniej znienawidzony przez nią alkohol przynosi jej ukojenie, tak samo jak adrenalina. Nikt nie stanowi dla niej większego zagrożenia, niż ona sama...

Jestem naprawdę pod ogromnym wrażeniem całej trylogii. "Powód by oddychać" totalnie mnie urzekł, głównie przez wzgląd na poważny temat, który porusza, ale im dalej w las, tym coraz bardziej zaczęłam odkrywać jego wyjątkowość. Rebecca Donovan bowiem nie ograniczyła się tylko do poruszania motywu przemocy w rodzinie. Ona sięgnęła w samą czeluść problemów, z którymi zmagają się młodzi ludzie. Nieakceptowanie siebie, niemożliwość uwolnienia się od demonów w przeszłości i sięganie ku używkom, aby zagłuszyć ból. Ta autorka nie tylko inspirowała się tymi tematami, ona także wykazała się dużą precyzją i dokładnością w ich ukazaniu. Nie przesadziła w żadną stronę. Wydarzenia opisywane w drugim tomie, "Oddychając z trudem" były chyba najbardziej "intensywne" pod wieloma względami, natomiast finałowa część, "Biorąc oddech" zmierza ku nieubłaganemu końcowi i odpowiedzi na pytanie, które towarzyszy czytelnikowi już od samego początku przygody z tą trylogią: "Czy Emma przezwycięży swoje demony?" i "Czy czeka ją happy-end?". Tego się dowiecie jedynie sięgając po ten cykl.

"Biorąc oddech" to zdecydowanie najlepszy tom z całej trylogii. Pochłonął mnie bardziej niż poprzednie, a to dlatego, że absolutnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Czułam autentyczne emocje, towarzyszyło mi przyśpieszone bicie serca, ponieważ obawiałam się o Emmę. Autodestrukcyjna ścieżka, w którą zmierzała wywoływała u mnie strach o tą bohaterkę. Ja nie tylko chciałam, aby w końcu wszystko się dla niej pozytywnie skończyło, ja wierzyłam, że ona na to zasługuje. Uwielbiam książki, które wywołują u mnie tego rodzaju emocje. Jeśli chodzi o zakończenie... usatysfakcjonowało mnie, ale nie do końca. Fajnie, że pozostało otwarte, tak, aby czytelnik mógł sobie dopowiedzieć resztę, ale nie na tyle, aby wywoływał uczucie niedosytu. Brakowało mi jednak takiej autentycznej i szczerej rozmowy pomiędzy Jonathanem i Emmą. Chciałabym przeczytać ich wspólny dialog i przez to także zaobserwować, jak oboje się zmienili.

Odczuwałam smutek, wzruszenie i radość. Jestem wdzięczna tej autorce za stworzenie tak prawdziwej, a zarazem niesamowicie budującej historii, z której płynie mądry przekaz. Zawsze warto marzyć, walczyć i się nie poddawać. Nawet z najbardziej beznadziejnej sytuacji jest jakieś wyjście. Trylogia Oddechy pokazała mi, jak silną moc ma nadzieja. Cieszę się, że miałam okazję przeczytać tak wartościową serię. Polecam!

"Walczyłam o odzyskanie kontroli, która wymykała mi się z każdym oddechem, ale nawet gdy się w końcu zatrzymałam, wiedziałam, że nie dam rady uciec przed tym, kim naprawdę jestem."
Moja ocena: 9/10

sobota, 11 kwietnia 2015

Przedpremierowo: Samantha Shannon - Zakon Mimów

Autor: Samantha Shannon Tytuł: Czas Żniw tom II. Zakon Mimów Wydawnictwo: SQN Liczba stron: 533 Premiera: 22 kwietnia

"Zakon Mimów" to jedna z najbardziej wyczekiwanych przeze mnie premier w 2015 roku. "Czas Żniw" Samanthy Shannon totalnie mnie w sobie rozkochał, przez co wręcz odliczałam dni do upragnionej premiery kontynuacji. I będzie to miało miejsce już 22 kwietnia, więc całkiem niedługo. Tymczasem ja już mogę się podzielić z Wami swoimi wrażeniami. Przygotujcie się na prawdziwą jazdę bez trzymanki i na emocjonalny rollercoaster!

Dziewiętnastoletniej Paige Mahoney wraz z kilkoma innymi osobami udało się uciec z kolonii karnej Szeol I. To jednak nie koniec problemów wyjątkowej Bladej Śniącej, wręcz przeciwnie - one dopiero się zaczynają. Bohaterka wraz z innymi uciekinierami jest zmuszona do ukrywania się na ulicach Londynu i oglądania się za ramię, obserwując czyhające na nią zagrożenia. Paige pragnie za wszelką cenę ostrzec wszystkich odmieńców i poinformować ich o Refaitach i Emmitach, aby mogli oni podjąć walkę w zbliżającej się być może wojnie. Nikt jednak nie jest skłonny, aby jej w tym pomóc, a w szczególności jej mim-lord Jaxon. Nikt nie chce słuchać o wytworach wyobraźni młodej dziewczyny. Blada Śniąca jest jednak zdeterminowana, aby dopiąć swego. A za rogiem czyha na nią coraz większe niebezpieczeństwo...

Przypuszczałam, że po tak długiej przerwie ciężko będzie mi się znowu odnaleźć w mistycznie stworzonym przez Shannon świecie. Jej seria Czas Żniw choć diabelnie wciągająca i rozbudowana do granic możliwości, na początku może się jawić w niezbyt pozytywnych barwach. Ze mną tak było, gdy zaczęłam czytać prequel jej cyklu. Totalnie nie mogłam się "wbić" w przedstawioną przez nią historię, ale już gdy tylko to zrobiłam, gdy tylko przebrnęłam przez żmudny początek - dosłownie nie mogłam się oderwać od czytania i spijałam każde słowo z każdej kartki. To była niesamowita przygoda. Gdy zaczęłam czytać sequel "Zakon Mimów", historia się powtórzyła. Ponownie nie mogłam się odnaleźć w tej opowieści, jak się okazało - długa przerwa pomiędzy poszczególnymi częściami nie służy niczemu dobremu, szczególnie, że mamy tutaj do czynienia z fantastyką w swojej najczystszej postaci. Pozapominałam wiele szczegółów, wiele wydarzeń zatarło mi się w pamięci i w efekcie czułam się dosyć zmieszana. Moje obawy sięgały zenitu, ale - uff - na szczęście po około pięćdziesięciu stronach ponownie odnalazłam klimat niebezpiecznego Sajonu, poprzypominałam sobie większość akcji poprzedniego tomu i nie czułam się już tak zagubiona. Wręcz przeciwnie - atmosfera nieuniknionego zagrożenia na nowo mnie w sobie rozkochała.

Długo się zastanawiałam, czy "Zakon Mimów" jest lepszy od pierwszej części. I ostatecznie stwierdziłam, że niestety nie jest. Nie zrozumcie mnie źle - podobał mi się, jednak klimat kolonii karnej bardzo ciężko jest przebić, choć młoda pisarka niewątpliwie zadbała o to, aby nie było nudno. Dynamiczna akcja i wielowątkowość z powodzeniem sprawiły, że oderwanie się od lektury przychodziło mi z ogromną trudnością. Intryga sprytnie uknuta przez Samanthę Shannon okazała się bardzo absorbująca. Wraz z główną bohaterką, Paige, zastanawiałam się, jak dalej potoczy się ta historia. Czy Emmici w końcu zaatakują, czy, a raczej kiedy, żądna zemsty rodzina Sargas przystąpi do działania. Wszystko powoli zmierzało do nieuniknionego końca, przez co całą książkę czytałam z wypiekami na twarzy i sercem bijącym w przyśpieszonym tempie. A zakończenia i tak nijak nie mogłam przewidzieć... Jak ja wytrzymam do premiery 3 tomu, który przecież nawet jeszcze nie został opublikowany w Stanach Zjednoczonych?

Bohaterowie to jedna z wielu zalet tej serii. Są pełnokrwiści, prawie jakby wyrwani z rzeczywistości i umieszczeni na kartach powieści. Dawno już nie spotkałam się z tak porządną i szczegółową kreacją postaci. Przemiana Paige okazała się niewyobrażalnie duża, a młoda autorka nie zawiodła w jej ukazaniu. Czytelnik obserwuje, jakiej stopniowej ewolucji, której ulega Blada Śniąca. To już nie ta sama dziewczyna co na początku całej serii. Pobyt w kolonii, straty, których doświadczyła i rebelia, której dokonała wywarły na niej ogromne piętno. Naczelnik jest za to osobowością, której za nic w świecie nie potrafię rozszyfrować. Nie wiem jakie są jego intencje, zamiary. Jest on na tyle złożonym bohaterem, że w jego stosunku nie można być niczego pewnym. Bardzo urzekł mnie także wątek miłosny, który jest nienachalny, subtelny i wyważony. Przede wszystkim nie jest w centrum akcji, jest jedynie jej dodatkiem. Chemia pomiędzy Naczelnikiem i Paige została przedstawiona niesamowicie realnie, wręcz wyczuwałam panujące pomiędzy nimi napięcie.

"Zakon Mimów" pozostawił mnie zaskoczoną, ale w pozytywny sposób. Szokujące zakończenie sprawia, że czekanie na kolejny tom będzie istną torturą. Jeśli ktokolwiek jeszcze nie sięgnął po "Czas Żniw" radzę szybko to zmienić. Każdy fan fantastyki z dynamiczną akcją na pewno pokocha to dzieło. Emocje gwarantowane. Polecam!
Moja ocena: 7/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

wtorek, 7 kwietnia 2015

Tricia Rayburn - Syrena

Autor: Tricia Rayburn Tytuł: Syrena Wydawnictwo: Publicat Liczba stron: 358

Vanessa i Justine Sands są siostrami i wiedzą, że zawsze mogą nawzajem na sobie polegać. Jak co roku wybierają się na wakacje w małej mieścinie Winter Harbor. Nic jednak nie zapowiadało tego, co się wydarzyło... Justine skacze z urwiska, a następnego dnia fale wyrzucają jej ciało na brzeg. Vanessa wie, że coś jest nie tak. Nie potrafi sobie wyobrazić, aby jej siostra mogła zrobić coś tak lekkomyślnego i jest ona pewna, że kryje się za tym coś większego. Niedługo później w miasteczku ma miejsce seria tragicznych morderstw. Nasza główna bohaterka wraz ze swoim przyjacielem z dzieciństwa - Simonem, rozpoczynają własne śledztwo. Za wszelką cenę chcą poznać prawdę.

Gdyby nie wiele mówiący tytuł, nie spodziewałabym się, że Tricia Rayburn poruszy motyw syren. Cieszę się jednak, że to zrobiła. Choć dzisiaj na rynku wydawniczym królują powieści młodzieżowe, poruszające najróżniejsze tematy, począwszy od wampirów, a skończywszy na czarownicach, wciąż niewiele jest historii, które przedstawiałyby syreny. A jest to niewątpliwie niesamowicie ciekawa kwestia, z której można wyciągnąć wiele interesujących pomysłów. I szczęśliwie mogę rzec, iż tej autorce się to udało. Syreny przez nią przedstawione są naprawdę przerażające i wywołują autentyczne emocje. W czasie tej lektury nieodłącznie towarzyszyło mi napięcie i szybsze bicie serca. A właśnie tego rodzaju uczuć oczekuję po książkach,

Co jeszcze jest tak dobrego w "Syrenie"? Przede wszystkim klimat, który bije nie tylko poprzez magnetyzującą okładkę, ale także i poprzez równie dobrą treść. Atmosfera małego, spokojnego miasteczka, w którym wszyscy wzajemnie się znają i w którym życie wydaje się toczyć innym torem, niż w wielkich metropoliach, jest urzekająca. A tutaj nagle ma miejsce seria dziwnych zdarzeń. Umierają mężczyźni, których twarze zastygły w przerażającym uśmiechu rodem z najstraszniejszego horroru. Cała historia stworzona przez Tricię Rayburn została owiana otoczką tajemnicy i aurą czegoś misternego. Czytelnik podejrzewa, co się stanie, ale ostatecznie i tak jest zaskoczony, tak dobra jest ta historia. 

"Syrena" to jedna z lepszych powieści młodzieżowych, które ostatnio miałam okazję przeczytać. Jest tajemnicza, ma wartką i dynamiczną akcję oraz została napisana przystępnym językiem. Do głównego trio, czyli Vanessy, Simona oraz Caleba zapałałam sympatią już od pierwszej strony. Polecam!
Moja ocena: 8/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2015.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Przedpremierowo: Kathryn Taylor - Barwy miłości


Autor: Kathryn Taylor Tytuł: Barwy miłości Wydawnictwo: Akurat Liczba stron: 349

Powieści erotyczne za sprawą osławionych "Pięćdziesięciu twarz Greya" przeżywają prawdziwy rozkwit wydawniczy. Nic dziwnego, bo wielu z nas bardzo chętnie sięga po tego rodzaju książki, ponieważ z powodzeniem potrafią umilić nam czas. Są lekkie, przyjemne, czyta się je wręcz w błyskawicznym tempie. Po ciężkim dniu często właśnie takiej lektury potrzebuję, żeby się odstresować. Wydawnictwo Akurat wyszło fanom tego gatunku naprzeciw i już 8 kwietnia ukaże się dzieło Kathryn Taylor o wdzięcznym tytule - "Barwy miłości".

Dwudziestodwuletnia Grace Lawson wyjeżdża ze swojego rodzinnego Chicago, gdzie studiuje ekonomię prosto do miejsca, które na zawsze odmieni jej życie... Do Londynu, gdzie rozpoczyna swoje praktyki w firmie Huntington Ventures, której właścicielem jest nieziemsko przystojny Jonathan Huntington. Prawdopodobnie jeden z najbardziej pożądanych kawalerów na świecie. Nie potrzeba wiele, aby nasza główna bohaterka zapałała do niego sympatią. Nic jednak nie jest tak proste, jak się wydaje, a świat, w który wkracza Grace jest niesamowicie mrocznym miejscem...

Mogę sobie narzekać na "greyopodobne" twory, ale fakt pozostaje faktem. Chętnie sięgam po takie książki. Zdarzyło mi się kilka razy, że naprawdę zapałałam sympatią do takich powieści i co zaskakujące- zostałam ich fanką. "Barwy miłości" kusiły mnie od momentu, w którym usłyszałam, że ukażą się w Polsce, dlatego cieszę się, że mogłam przeczytać to dzieło przedpremierowo, żeby teraz Wam przekazać moje wrażenia. A są dosyć mieszane.

"Barwy miłości" są pełne schematów, muszę to zaznaczyć na wstępie, w razie jakby ktokolwiek miał jakieś wątpliwości. Nieśmiała i niedoświadczona studentka zostaje uwikłana w związek z mężczyzną, który w żadnym stopniu nie jest dla niej odpowiedni. Później wszystko toczy się z górki, ale jednak żeby nie było tak łatwo, potrzeba trochę dramatu pod koniec i voila - przepis na erotyk gotowy. Generalnie podobała mi się książka Kathryn Taylor, ale myślę, że w wielu aspektach mogłaby zostać poprawiona i w efekcie czytałoby się ją po prostu z napięciem, i wypiekami na twarzy. A tego właśnie mi zabrakło. Szkoda, bo w tego rodzaju dziełach właśnie tego oczekuję. Tego, że w chwili, gdy zacznę czytać pierwszą stronę, przepadnę. Głucha na jakiekolwiek obowiązki, ponieważ fikcyjne wydarzenia toczące się w książce są tak absorbujące. W "Barwach miłości" najzwyczajniej w świecie tego nie odnalazłam. Jest to przyjemna lektura, lekko i przystępnie napisana, a co najważniejsze - czyta się ją naprawdę szybko. Tylko jak wyżej wspomniałam, jest to przygoda, której brak napięcia i jakby werwy.

W "Barwach miłości" oczywiście główną męską postacią, do której można, a nawet trzeba wzdychać, jest Jonathan Huntington. Odnoszący sukcesy biznesmen z mroczną przeszłością, o której czytelnik zresztą nie dowie się wiele z lektury pierwszego tomu. To jednak było do przewidzenia - Taylor przecież nie poda nam wszystkiego na tacy. W każdym razie, zazwyczaj tacy bohaterowie zyskują moją sympatię, jednak w przypadku tej konkretnej persony, nie mam dokładnie wyrobionej opinii. Najzwyczajniej w świecie nie wiem co o nim sądzić. To nie tak, że od początku pokazywał, że ma dobre serce i mroczną przeszłość. On właśnie od samego startu nie oszukuje Grace, nie wplątuje jej w toksyczną relację. Nie kłamie, nie manipuluje, żeby osiągnąć swój cel. I właśnie dlatego jest na tyle interesującą postacią, że zdobywa fascynację czytelnika. Myślę, że w kolejnej części duet Grace i Jonathana stanie się ciekawą mieszanką.

"Barwy miłości" to lektura, którą każdy fan gatunku przeczyta w błyskawicznym tempie. Nie jest pozbawiona wad, jednak wciąż mogłam czerpać niemałą przyjemność z jej lektury. Jestem ciekawa, co autorka przygotowała swoim czytelnikom w kontynuacji.
Moja ocena: 6/10

środa, 1 kwietnia 2015

Gillian Flynn - Ostre przedmioty

Autor: Gillian Flynn Tytuł: Ostre przedmioty Wydawnictwo: Burda Książki Liczba stron: 359

Dziennikarka "Daily Post" Camille Preaker pewnego dnia jest zmuszona do powrotu w rodzinne strony. Jej zadaniem jest napisanie artykułu o morderstwach dziewczynek, które miały tam miejsce. Wind Gap to małe miasteczko, w którym nadal mieszka jej matka, ojczym oraz jej młodsza siostra. Jednak rodzinne miasto Camille nie wywołuje w niej żadnych pozytywnych uczuć, wręcz przeciwnie - ucieszyła ją szansa na ucieczkę stamtąd i rozpoczęcia życia w Chicago. 

Powrót do Wind Gap sprawia, że do głównej bohaterki wracają negatywne wspomnienia z jej dzieciństwa, którym będzie musiała stawić czoło. Jednocześnie stara się ona rozwikłać zagadkę tajemniczych zabójstw, ale żeby to zrobić będzie najpierw musiała zmierzyć się ze samą sobą i swoją przeszłością.

Gillian Flynn to nazwisko, które - jestem pewna - niedługo zapamięta każdy fan mocnych thrillerów. To amerykańska pisarka i autorka książek, które zyskują coraz więcej na popularności. A to nic dziwnego, bo jak najbardziej na to zasługują. Moje pierwsze spotkanie z twórczością Flynn miało miejsce przy okazji fenomenalnej "Zaginionej dziewczynie". Kolejne jej dzieło, które trafiło w moje ręce to "Ostre przedmioty". Gdy przystępowałam do lektury, byłam pełna obaw. To debiut, a po debiutach nauczyłam się wiele nie oczekiwać. Na szczęście moje początkowe obawy okazały się całkowicie bezpodstawne!

"Ostre przedmioty" to książka, która jest pełna ostrych krawędzi. Dosłownie. Gillian Flynn nie wodzi czytelnika za nos, od początku serwuje mocny wstęp. Pisarka nie koloryzuje, nie przedstawia rzeczywistości, która nas otacza w dobry, pozytywny sposób. I to chyba jest najbardziej szokujące w jej książkach (to samo miało miejsce w "Zaginionej dziewczynie"). Autorka w swoich książkach nie szczędzi surowych, pełnych brutalności, wulgarności i przemocy opisów. Zachowania bohaterów także niekiedy powodowały u mnie niemały szok. To takiej dawki brutalności i generalnie do takich powieści nie jestem przyzwyczajona. Jednak tutaj naprawdę spodobała mi się ta osobliwa mieszanka. Dla wielu osób na pewno takie lektury nie przypadną do gustu i tutaj nie ma co się łudzić. Ja jednak od tej chwili mogę się nazywać fanką twórczości Gillian Flynn. 

Gillian Flynn ma talent do kreowania portretów psychologicznych postaci. Wychodzi jej to na tyle dobrze, że czytelnik najpierw będący w szoku spowodowanym rozwojem wydarzeń, z czasem zaczyna to akceptować. A wiecie dlaczego? Bo wszystko zostało przedstawione realnie. Istnieje związek przyczynowo-skutkowy, który czyni bohaterów dokładnie takimi, jacy są. Nikt nie jest idealny, bez skazy. Camille pomimo upływu dekady, nadal nie potrafi uwolnić się ze swoich demonów przeszłości. A gdy powraca do Wind Gap, wszystko wraca do niej ze zdwojoną siłą. Jest to na tyle złożona osobowość, że ciężko jest ocenić ją jednoznacznie. To, co przeszła wypaczyłoby psychikę każdej osoby.

"Ostre przedmioty" to zadziwiająco dobry debiut. Początek choć mocny, z czasem okazał się nużący, niezwiastujący nic dobrego, właśnie to zepsuło trochę moje pierwsze wrażenie. Gdyby nie wstęp, moja ocena byłaby znacznie lepsza. Jednak wraz z kolejną stroną "chora" rzeczywistość wykreowana przez Gillian Flynn zaczęła mnie coraz bardziej hipnotyzować i wciągać. Dosłownie nie mogłam się oderwać i łapczywie spijałam każde słowo z kartek. Wiele wydarzeń i naturalistycznych opisów wywoływało u mnie autentyczne obrzydzenie, ale to nie jedyna emocja, która nieodłącznie towarzyszyła mi w czasie lektury. Odczuwałam strach, przerażenie, a pod koniec czytania także i szok, a później akceptację, kiedy zaczynałam rozumieć, co tak naprawdę się stało. "Ostre przedmioty" to thriller z krwi i kości. Nikt nie poczuje się zawiedziony. Bardzo bym chciała więcej tak dobrych debiutów...
Moja ocena: 7/10