Autor: Cora Carmack Tytuł: Coś do ukrycia Wydawnictwo: Jaguar Liczba stron:
Cade Winston, dwudziestodwuletni absolwent aktorstwa przeprowadza się do Filadelfii, mając nadzieję na lepszą przyszłość. Nic jednak nie idzie po jego myśli - nieustannie spotyka Bliss, dziewczynę, która złamała mu serce oraz jej narzeczonego. Jakby było tego mało, weselne dzwony biją coraz głośniej, a główny bohater nadal nie może się pogodzić ze swoją stratą, a więc skazuje sam siebie na nieustanne cierpienie.
Mackenzie "Max" Miller jest dziewczyną, z którą nie można zadzierać. Ma nie tylko swój wyjątkowy styl, ale także i równie ostry charakter. Pozornie mogłoby się wydawać, że jest twarda i silna, jednak w przeszłości zdarzyło się coś, co ją ukształtowało... I to wydarzenie sprawiło, że nie dopuszcza do siebie innych ludzi.
Ich drogi krzyżują się przez przypadek. Jak potoczą się losy dwójki osób, z całkowicie innych światów?
W tej książce czytelnik ma do czynienia z narracją pierwszoosobową. Każdy rozdział naprzemiennie przedstawia losy albo Cade'a, albo Max, przez miałam wzgląd w odczucia każdego z nich, w ich przemyślenia i refleksje. A każde z nich reaguje przecież inaczej. Pisarka miała świetny pomysł i według mnie ten zabieg okazał się strzałem w dziesiątkę.
"Coś do ukrycia" to drugi tom serii Cory Carmack, w którym główne skrzypce tym razem gra Cade, a Bliss oraz Garrick, główni bohaterowie poprzedniej części pełnią raczej rolę postaci drugoplanowych. Szczerze mówiąc myślałam, że ta historia spodoba mi się bardziej. Chciałam czegoś poważniejszego, a w wielu recenzjach właśnie pisano, że ta opowieść jest dojrzalsza, niż Bliss chcąca stracić swoje dziewictwo. "Coś do stracenia" było zabawne, urocze i po prostu "odmóżdżające". "Coś do ukrycia" natomiast miało wywoływać autentyczne emocje, pochłonąć czytelnika, sprawić, że będzie on współczuł bohaterom... I coś chyba nie zaiskrzyło.
Cora Carmack z pewnością miała pomysł i tego nie mogę jej odmówić, jeśli jednak chodzi o wykonanie... Nie usatysfakcjonowało mnie. Ta książka miała trzymać moje emocje w garści, ale wcale tego nie zrobiła. Pisarka wniknęła w trudny temat straty ukochanej osoby i prób odnalezienia własnego ja, ale według mnie nie udało się jej przedstawić historii Max na tyle wiarygodnie, aby wywoływała we mnie jakieś głębsze emocje, a wierzę, że taki był początkowy zamiar. Ta autorka spisuje się świetnie w powieściach z dużą dawką humoru, którego próbkę miałam okazję podziwiać w "Coś do stracenia" - to lekka i zabawna opowieść, która choć naiwna, niesamowicie wciąga. Jeśli miałabym wybierać, to właśnie pierwszy tom podobał mi się bardziej. W drugim zabrakło mi uczuć, napięcia, które przecież powinno tam być, biorąc pod uwagę fabułę.
"Coś do stracenia" i "Coś do ukrycia" oceniam tak samo, na mocną siódemkę. Po lekturze pierwszej części pomyślałam sobie: "dobra, to była naprawdę urocza i fajna historia, a teraz czas na tą poważniejszą i doroślejszą". Taki miał być drugi tom. Wiele osób zachwalało go, twierdząc, że warto przebrnąć przez infantylny początek serii tylko dlatego, że jej sequel jest lepszy. Eee, że co? Czuję się oszukana, bo ja jakoś wcale tak nie uważam. Zdecydowanie wolę świetny humor w książkach, który sprawia, że śmieję się do rozpuku, niż nieudolne próby przedstawienia głębszych emocji i wzbudzeniu w czytelniku współczucia. W efekcie wzbudza to jedynie rosnącą irytację.
Miało być świetnie, ale wyszło jak wyszło. Wierzę, że Cora Carmack miała dobre zamiary, tylko to wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Gdyby pisarka skupiła się na lepszej kreacji bohaterów, na wiarygodnym przedstawieniu ich życiorysów i emocji, zapewne ta książka spodobałaby mi się bardziej. A tak to tylko ciekawa historia z niewykorzystanym potencjałem.
Moja ocena: 7/10
Świetna książka! Polecam :)
OdpowiedzUsuńMam wielką ochotę na lekturę oby wymienionych pozycji. Choć trochę zniechęciłaś mnie próbami głównej bohaterki (z I części) do straty dziewictwa. Liczę na pozytywne zaskoczenia w obu przypadkach. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ciepło.
Czytałam zarówno tom pierwszy jak i drugi - i również tom wprowadzający do trylogii uważam za lepszy. Poczucie humoru jest fajne, autorka potrafi czytelnika rozśmieszyć, ale o wiele więcej się śmiałam przy lektury tom 1. Historia pary w "Coś do ukrycia" do mnie także za bardzo nie przemawia (polubić za nic nie mogłam Max), ale liczę, że tom 3 (podróże po świecie) będzie dobrym zwieńczeniem trylogii :)
OdpowiedzUsuńCzytałam książkę :3
OdpowiedzUsuńCałkiem fajna, przyjemna lektura :)
Przypada do gustu!
Mam w planach, ale najpierw muszę przeczytać pierwszy tom ;)
OdpowiedzUsuńTo jedna z tych historii, która wiem, że nie jest zbytnio w moim guście czytelniczym, a jednak mam zamiar ją przeczytać.
OdpowiedzUsuńTo mi się jawi jako zwykła, lekka historia. Hm, chętnie bym sięgnęła, gdy już przeładuję mózg ambitnymi pozycjami ;)
OdpowiedzUsuńNie mam teraz ochoty na taką tematykę ;)
OdpowiedzUsuńPo 'coś do stracenia' biorę książki tej pani bez zastanowienia ! :-)
OdpowiedzUsuńJa też uwielbiam od czasu do czasu sięgnąć po lekką i rozweselającą lekturę. Te poważne raczej mnie odpychają, bo nie bardzo lubię literaturę o zwykłej egzystencji, jeśli już, to tylko tą wesołą.
OdpowiedzUsuńPo przeczytaniu tylu różnych recenzji tej książki zdążyłam już nabrać do niej pewnego dystansu. Mimo to wciąż jestem bardzo ciekawa tej historii. ;)
OdpowiedzUsuńNa pewno nie przeczytam. Nastoletnie emocje mnie nie pociągają.
OdpowiedzUsuńMnie się przejadły takie książki. Ta ma taki sam schemat fabuły, jak seria J. Lynn oraz "Hopeles". Wolę się skupiać obecnie na troszkę ambitniejszych książkach :)
OdpowiedzUsuń