my heaven of books

sobota, 15 listopada 2014

James Frey - Endgame. Wezwanie

Autor: James Frey, Nils Johnson-Shelton Tytuł: Endgame (tom 1) Wydawnictwo: SQN Liczba stron: 500

Są takie książki, o których jest głośno jeszcze na długo przed ich premierą, tym samym rozbudzają w nas jeszcze większą ciekawość i fascynację. "Endgame. Wezwanie" to właśnie taka powieść. Premierę miała tego samego dnia w kilkunastu krajach, w tym w Polsce. Chyba nikogo nie zaskoczy fakt, że wyczekiwałam tej książki z niecierpliwością. Czy zaiskrzyło? Jak najbardziej tak!

Endgame w końcu nadeszło. Dzień, którego wyczekiwali wszyscy Gracze. Następuje on, gdy w Ziemię uderza seria meteorytów i tylko garstka ludzi, wie, co to oznacza. Tymi osobami są właśnie Gracze pochodzący z 12 różnych ludów, specjalnie wyszkolonych już od momentu swoich narodzin. Nauczonych, aby w każdej chwili byli gotowi stanąć do walki na śmierć i życie. Przygotowanych na zabijanie, aby przetrwać. Bowiem tylko jeden z nich może wygrać Endgame. Przygotujcie się na prawdziwe multimedialne doświadczenie, które z każdą przeczytaną stroną będzie zaskakiwać Was coraz bardziej!

"Endgame" naprawdę nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała. Na upartego można doszukiwać się tutaj podobieństw do "Igrzysk śmierci" Suzanne Collins, ale po co sobie psuć frajdę z czytania? Co w tej książce jest takiego oryginalnego i po prostu urzekającego? Chyba całokształt po prostu, a także sam fakt, że nie da się przeoczyć tego, ile autorzy tego dzieła włożyli pracy w swoją powieść. Naprawdę, uwierzcie mi, tutaj wszystko jest takie klarowne, dopracowane w każdym nawet najmniejszym szczególe, że nie sposób się tym nie zachwycać.

Na początku dosyć ciężko było mi się "wbić" w ten nawał informacji, który spotkał mnie już na starcie. Dużo bohaterów, dużo miejsc i ogromna ilość szczegółów, przez co "Endgame" wymaga skupienia ze strony czytelnika. Najlepiej sięgnąć po tę książkę w domowym zaciszu, z kubkiem herbaty i w spokoju delektować się tą wyjątkową lekturą, bo w istocie taka jest. Muszę przyznać, że obawiałam się o strukturę tej powieści, w której każdy z dwunastu Graczy ma swoją rolę do odegrania, skrupulatnie opisaną przez autorów. Nie da się ukryć, że przy takiej ilości osobowości ciężko jest zadbać o to, aby każda z nich czymś się wyróżniała i była na swój sposób unikalna. I to, co naprawdę najbardziej mi się w tej lekturze spodobało to właśnie bohaterowie, będący niesamowicie interesujący i świetnie zarysowani. Mają swoje cechy, które czynią ich dokładnie, tym, kim są i nawet to, że wszyscy byli w zasadzie wyszkoleni na jedną modłę: aby wygrać Engame, to wciąż pozostają całkowicie innymi charakterami. Pisarze poświęcili najwięcej czasu na wątek Sary i Jago i to są właśnie Gracze, których polubiłam zdecydowanie najbardziej. Już od pierwszych stron zapałałam do nich sympatią, a wraz z postępem w czytaniu kolejnych rozdziałów pokochałam także nietypową relację, która ich połączyła.

"Endgame. Wezwanie" to tak naprawdę nie książka, tylko projekt będący czymś, czego jeszcze naprawdę nie było i mogę to napisać z czystym sumieniem. To multimedialne doświadczenie zawierające w sobie zagadkę, za rozwiązanie której czeka oczywiście nagroda. Występują tutaj zdjęcia, które na pierwszy rzut oka wydają się niewiele mieć wspólnego z samą powieścią, ale jestem pewna, że to tylko pozory. Znajdują się tutaj także odnośniki, które można rozszyfrować wchodząc na stronę internetową "Endgame". Ja raczej skupiłam się na delektowaniu się świetną lekturą, niż na aspekcie zagadki, ale jestem pewna, że znajdą się tacy, którzy będą chcieli ją rozwikłać.

"Endgame. Wezwanie" to pierwszy tom będący początkiem nowej trylogii przedstawiającej innowacyjny pomysł w bardzo dobrym wykonaniu. Nie oczekiwałam, że aż tak mi się spodoba, bo będąc w trakcie lektury trochę sobie narzekałam na nadmiar informacji, ale ostatecznie tę książkę po prostu pokochałam, a najbardziej ostatnie dwieście stron, które wbijają czytelnika w fotel. To idealna lektura dla osób poszukujących mocnych wrażeń i lubiących niespodziewane zwroty akcji. Jeśli szukacie czegoś NAPRAWDĘ nowego i macie dość powtarzania: "przecież to już było...", to nie zwlekajcie i zanurzcie się w tej historii!

"Żyjcie, umierajcie, kradnijcie, zabijajcie, kochajcie, zdradzajcie, mścijcie się. Cokolwiek chcecie. Endgame to zagadka życia, powód śmierci. Grajcie. Co ma być, to będzie."
Moja ocena: 8/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2014.

wtorek, 11 listopada 2014

Przedpremierowo: C.C Hunter - Zabrana o zmierchu

Autor: C.C Hunter Tytuł: Zabrana o zmierzchu (Wodospady Cienia tom 3) Wydawnictwo: Feeria Liczba stron: 400 Premiera: 19 listopada

"Urodzona o północy", to pierwszy tom otwierający Wodospady Cienia - nową serię skierowaną głównie ku młodzieży, ale jestem pewna, że i starsi czytelnicy znajdą w niej coś dla siebie. Ukazała się już jej kontynuacja, "Przebudzona o świcie", a teraz nadszedł czas na trzecią część - "Zabraną o zmierzchu". Nie tylko najlepszą pod względem graficznym - w końcu co jak co, ale pięknej, klimatycznej i dopracowanej okładki nie można jej odmówić, ale także i najlepszą pod względem zawartości. Gdy zaczęłam czytać "Zabraną o zmierzchu", nie potrafiłam jej odłożyć praktycznie aż do samego końca, ta książka całkowicie i totalnie mną zawładnęła. Kto by się przejmował obowiązkami w obliczu tak wciągającej i tak fascynującej lektury?

Pewnego zwyczajnego - wydawałoby się - dnia życie Kylie Galen zmienia się na zawsze. Tego dnia rodzice wysyłają ją do obozu przeznaczonego dla "problematycznej" młodzieży, a przynajmniej taka jest wersja oficjalna. Prawda jest jednak taka, że jest to miejsce dla istot nadnaturalnych wszelkiej maści: wilkołaków, wampirów, elfów i czarownic. Nastolatka odkrywa, że także tam należy, ale nie ma pojęcia, czym jest. I nikt nie potrafi jej na to pytanie odpowiedzieć, dla wszystkich jest ona zagadką.

W "Zabranej o zmierzchu" wszystko zmierza do znalezienia upragnionych odpowiedzi, ale nie tylko. Wydawałoby się że Kylie już podjęła decyzję i jej związek z Lucasem kwitnie i nabiera rumieńców. Do czasu, gdy do obozu ponownie wraca Derek. Czy stare uczucia odżyją?

Przygotujcie się na mroczniejszy i jeszcze bardziej emocjonujący tom, niż poprzednie!

Wydawałoby się, że C.C Hunter w tym tomie przystopowała nieco z wątkiem romantycznym, co jest - moim zdaniem - jak najbardziej na plus. I podczas gdy druga część skupiała się głównie właśnie na romansie, to osią fabuły w trzeciej jest już sama Kylie i jej nieustanne pytania, kim jest i poszukiwanie na nie odpowiedzi. Owszem, w "Zabranej o zmierzchu" jest romans, w końcu to chyba największa zaleta tej serii, ale powiedziałabym, że jest bardziej... stonowany. Główna bohaterka poniekąd już skupiła się na jednym chłopaku i nie ma już tutaj tego, co było wcześniej, czyli takiego "miotania" się pomiędzy dwoma obłędnie przystojnymi istotami nadnaturalnymi. Wiem, że wiele osób nie znosi trójkątów w tego rodzaju powieściach, ale prawda jest taka, że wszyscy skrycie je kochamy. Lubimy to uczucie niepewności, które wtedy nami kieruje. To sprawia, że czytelnik nieustannie się zastanawia, jaką decyzję podejmie bohaterka. A sposób, w jaki akcja się rozwija każe mi już powoli przypuszczać kogo Kylie wybierze.

W poprzednim tomie, "Przebudzonej o świcie" nieco narzekałam na brak swojej ulubionej postaci, mianowicie gorącego (dosłownie!) wilkołaka Lucasa. I chyba nie ja jedna odczułam jego brak. W każdym razie, nie martwcie się moi drodzy, w "Zabranej o zmierzchu" Lucasa nikomu nie zabraknie i będzie on miał wiele interesujących momentów do wykazania się. Poza tym dialogi z jego udziałem zawsze wydają się ciekawsze. Jeśli chodzi o Dereka, to jego zwolennicy mogą narzekać - półelf niewiele występuje w tej części.

Wyżej napisałam, że trzeci tom spodobał mi się najbardziej ze względu na swoją zawartość. Więcej Lucasa, mniejsza i znośniejsza ilość romansu, a przede wszystkim WIĘCEJ akcji. Gdybym miała jednym słowem opisać "Zabraną o zmierzchu", to byłoby to słowo dynamizm. Tego tutaj naprawdę nie brakuje, C.C Hunter w ten tom wplotła jeszcze więcej tajemnic i niewiadomych, a znowu - chyba typowo już dla niej - odpowiedziała na mniej pytań. Co nie zmienia faktu, że jest to diabelnie wciągająca i fascynująca lektura, która w porównaniu z poprzednimi częściami wyjawia i tak więcej informacji. Zresztą, nie oszukujmy się, za to większość osób pokochała Wodospady Cienia - za tą nutkę tajemniczości i niewiedzy to tego, czym jest sama główna bohaterka, Kylie Galen. I chyba nikt się nie spodziewał, że tak długo będziemy czekać na upragnione odpowiedzi.

C.C Hunter umiejętnie wplotła humor do swojej serii, co wbrew pozorom nie udaje się tak wielu pisarzom. Za wielu z nich skupia się na wątku fantastycznym i bohaterach, nie dając czytelnikowi momentu na chwilę wytchnienia, w postaci chociażby sarkastycznych dialogów i zachowań. Autorce Wodospadów Cienia udało się to, w efekcie co kilka stron na mojej twarzy gościł szeroki uśmiech. Większość wstawek humorystycznych miała miejsce za sprawą Delli i Mirandy, ale także kilku innych bohaterów miało swoje momenty.

To nie recenzja, to laurka i zdaje sobie z tego sprawę. A Wy musicie wiedzieć, że laurki rezerwuję tylko dla tych książek, które potrafią oderwać mnie od rzeczywistości, bo wydarzenia rozgrywające się w powieści są znacznie ciekawsze niż nudna i szara monotonia. Tego rodzaju lektury się pochłania, a nie czyta i właśnie takie są Wodospady Cienia autorstwa C.C Hunter. Zawierają wszystko, czego poszukuję w tego rodzaju książkach: romans, humor i dynamiczną akcję. Trzeci tom znacznie podwyższył swoją poprzeczkę i już nie mogę się doczekać, jaką mieszankę emocji przygotowała pisarka w czwartej części. Polecam!

"Nie ma gwarancji. Ani w kwestii miłości, ani życia. Ale nie możemy iść przez życie, nigdy nie ryzykując."
Moja ocena: 8/10

WYZWANIA: CZYTAM FANTASTYKĘ 2014.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Monika Siuda - Dwudziesta szósta ofiara

 
Autor: Monika Siuda Tytuł: Dwudziesta szósta ofiara Wydawnictwo: Poligraf  Liczba stron: 362

Zawsze mam tak, że do twórczości polskich pisarzy podchodzę z ostrożnością, tak wiele razy się na niej sparzyłam. Mimo to chętnie sięgam po książki naszych rodzimych autorów, mając nadzieję, że trafię na jakąś powieść, która mnie po prostu zachwyci. I tak miałam w przypadku "Dwudziestej szóstej ofiary" autorstwa Moniki Siudy.

Początek "Dwudziestej szóstej ofiary" zaczyna się dosyć niepozornie. Małżeństwo wyczekuje na swój upragniony urlop, dzięki któremu będą mogli w końcu odpocząć od miejskiego zgiełku. Ich przygotowania do wakacji są poprzeplatane innymi, bardziej strasznymi i mrożącymi krew w żyłach wydarzeniami. Ktoś w okrutny sposób torturuje, a następnie morduje mężczyzn. Jak losy - wydawałoby się - zwyczajnego małżeństwa są połączone z tymi morderstwami? I w końcu, kto okaże się tytułową dwudziestą szóstą ofiarą?

Narracja w "Dwudziestej..." toczy się dwutorowo. Z jednej strony obserwujemy losy małżeństwa Irmy i Grzegorza, a z drugiej niegdyś policjanta, a obecnie prywatnego detektywa Tomasza Polaka. Nie da się ukryć, że dla czytelnika nijak te wydarzenia się ze sobą splatają. Nie ma się jednak czego bać, wraz z postępem lektury wszystko zaczyna się rozjaśniać i łączyć w interesujący sposób. Bardzo spodobał mi się ten celowy zabieg, w którym Monika Siuda połączyła różne zdarzenia w jedną, spójną i nienaruszalną całość. Nawet wtedy, gdy większość zaczynało układać mi się w głowie rozwiązanie, wciąż tak naprawdę nie mogłam być niczego pewna. Nie mogę tutaj napisać zbyt wiele, aby nie zdradzić Wam niczego istotnego, napiszę więc tylko tyle: pozory mylą.

To, co najbardziej mnie oczarowało, a jednocześnie przeraziło to psychodeliczny klimat tego dzieła. On jest po prostu mroczny, otoczony aurą tajemniczości, sprawiający, że czytelnik tak naprawdę nie ma bladego pojęcia, czego się spodziewać. Intryga misternie uknuta przez polską pisarkę nie przypomina nic, co bym wcześniej czytała. Zdarzenia, które na początku wydawały mi się w ogóle ze sobą niepowiązane, w dalszej części lektury zaczęły nabierać sensu i nie mogłam sama sobie się nadziwić, że nie na to nie wpadłam. Monika Siuda ma wyobraźnię, tego z pewnością nie można jej odmówić, ale ma także odpowiednie umiejętności do stworzenia dobrego kryminału. Fabuła w "Dwudziestej szóstej ofierze" jest wielowątkowa i interesująca, nie ukrywam jednak, że na początku ciężko było mi się "wbić" w tę książkę i obawiałam się, czy jej nietypowy klimat przypadnie mi do gustu. Moje obawy okazały się bezpodstawne - bardzo szybko doceniłam umiejętność kreowania napięcia autorki, co sprawiało, że jej powieść pochłania się z wypiekami na twarzy.

Moja recenzja jest więcej niż pozytywna, więc można by przypuszczać, że ocena będzie znacznie wyższa, jednak taka nie jest. To, co mi się nie spodobało to trudny początek, który okazał się dla mnie po prostu ciężki do przebrnięcia. Mam tutaj namyśli fakt, że nie był on zbyt interesujący; w końcu przygotowania do wakacji nie są czymś wyjątkowym. Wiem jednak, że są czytelnicy mało wytrwali, którzy po nudnej lekturze parunastu stron bardzo szybko by się poddali. Cieszę się, że ja tego nie zrobiłam.

"Dwudziesta szósta ofiara" ogromnie mi się spodobała i gdy tylko przebrnęłam przez żmudny początek, udzielił mi się jej specyficzny klimat. Monika Siuda stworzyła kryminał, który wciąga do swojego świata i zachęca czytelnika do rozwikłania zagadki. Chętnie zapoznam się z innymi dziełami tej pisarki. Polecam!
Moja ocena: 7/10